Artykuły

Ostatnie słowo Iredyńskiego

Wyobrażam sobie szum, jaki podniosłyby zapewne nasze recenzentki po premierze ostatniej sztuki Ireneusza Iredyńskiego u Teatrze Dramatycznym, gdy­by nie dni żałoby, chroniące na czas jakiś dobre imię wybit­nego dramaturga. Moje obawy o tyle są uzasadnione, że jed­na z pań zdążyła już nawet wy­razić publicznie swoje oburzenie po prapremierze "Dziewczynek" w Gdyni. Przypisuje ona pisa­rzowi atak wściekłego anty fe­minizmu, a jego nową sztukę nazywa - ni mniej, ni więcej - jeno "cyrkiem potworów" i "sabatem lesbijek". Zbyt do­słownie chyba przyjęła, niebo­ga, ostatni dramat poetycki Ire­dyńskiego, odczytując utwór ja­ko totalny atak na pleć pięk­ną. A może tylko nie przywy­kła ona, by kobietę traktowa­no w sztuce jako symbol czło­wieczeństwa w ogóle, zwłasz­cza wówczas, gdy chodzi o mroczne zakamarki natury ludz­kiej. Tymczasem zaś, pisząc swą kolejną, ale - jak sam twier­dzi - "ciągle jedną i tą samą sztukę, warianty jednego dra­matu... o przemocy", Ireneusz Iredyński starał się raz jeszcze - jak sądzę - powiedzieć nam: Ecce homo! Oto człowiek - istota godna najwyższego sza­cunku; tym bardziej że jest to kobieta, bo jej obraz posłużył tym razem pisa­rzowi za pretekst do re­fleksji ogólniejszej natury. Oto niektóre patologiczne cechy na­tury ludzkiej, które dochodzą do głosu w sprzyjających oko­licznościach: obłuda, pragnienie wywyższenia się, żądza panowa­nia, okrucieństwo. Pisał o tym wszystkim Ire­dyński właściwie zawsze i o tym miało być również jego ostatnie słowo. Ponieważ jednak przy okazji obnażył na swój sposób tajniki natury kobiecej, ukazując w "Dziewczynkach" Jedenaście portretów kobiet w różnym wieku, to każdy zdro­wo myślący widz uzna to ra­czej za oryginalny chwyt for­malny, aniżeli za chorobliwy przejaw antyfeminizmu. Jeśli miałbym już coś do za­rzucenia "Dziewczynkom" Ire­dyńskiego, to chyba tyle, że praktyczny w istocie (gdy idzie o potrzeby repertuarowe na­szych zespołów teatralnych) po­mysł obsadowy tej sztuki nie doczekał się równie zajmujące­go rozwiązania dramatycznego, pogłębienia problemu i portre­tów psychologicznych. Zbyt wiele w tym utworze uprosz­czeń, za dużo dosłowności (rów­nież w realizacji Tadeusza Kijańskiego), za mało metaforyki. Myślę, że wcześniej zdarzały się Iredyńskiemu głębsze, bardziej wnikliwe i przemawiające do widza warianty jego "dramatu o przemocy", stwarzające większe szanse teatrowi i aktorom. Szansą Teatru Dramatyczne­go był ten dramat przede wszy­stkim jako sztuka o kobiecej obsadzie. Ten przetrzebiony zespół aktorski kryje bowiem w swym łonie kilka talentów (przede wszystkim kobiecych) słabo dotąd wykorzystanych. W "Dziewczynkach" Iredyńskiego znalazły się więc role i dla niezapomnianej Zofii Rysiówny, i dla Janiny Traczykówny, i dla występującej gościnnie Da­nuty Szaflarskiej, dla Ewy Decówny, Marii Chwalibóg i Zo­fii Merle. A grają tam jeszcze: Mirosława Krajewska. Jolanta Nowak, Joanna Orzeszkowska, Krystyna Wachelko i Jolanta Fijałkowska. Jest sprawą oczywista. że każda z wymienio­nych aktorek chętnie oddała­by się na scenie lepszej spra­wie (i roli), ale przecież wszy­stkie one bez reszty poświęcają się reżyserskiej koncepcji teks­tu Iredyńskiego, a Rysiówna, Chwalibóg i Decówna starają się nawet powiedzieć nam o swoich bohaterkach nieco wię­cej. "Dziewczynki" to osobliwa sztuka, jak zresztą większość utworów zmarłego niedawno Ireneusza Iredyńskiego. Trudno ją potępić, ale nie sposób też zaakceptować w całości. Reali­zacja Tadeusza Kijańskiego w "Dramatycznym" nie jest też zapewne ostatnim słowem tea­tru na temat "Dziewczynek".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji