Prawdziwy dramaturg
Ostatnią sztuką, która ukazała się na scenie za życia Ireneusza Iredyńskiego były wystawione przez warszawski Teatr Dramatyczny "Dziewczynki", w reżyserii i dekoracjach Tadeusza Kijańskiego. W tym samym czasie, jesienią 1985 roku, Teatr Polski wznowił na scenie kameralnej prapremierowe przedstawienie "Ołtarza wzniesionego sobie", w reżyserii Jana Bratkowskiego. Po tej premierze, cztery lata temu, pisałem, że: "Iredyński znowu nie zrobił czegoś, co powinien był zrobić już dawno - nie połączył dwóch cech, które są w jego pisarstwie najcenniejsze. Z jednej strony, rzadkiej umiejętności komponowania akcji i kreowania postaci, pisania dialogu określającego i charaktery rozmawiających i sytuację w jakiej się znajdują, słowem czegoś, co można sztampowo nazwać realistycznym "warsztatem". A z drugiej strony, daru wyjątkowo brutalnej wiwisekcji psychicznej i szczególnego uczulenia na problematykę etyczną, maskowanego zresztą pozornym cynizmem. Ów warsztat można znaleźć w wielu słuchowiskach, w Daczy, ale rzadko: w Jasełkach-moderne, w Żegnaj Judaszu - łączy się on z krańcowo traktowaną tematyką moralną i psychologiczną. Iredyński, podejmując najważniejsze dla siebie tematy, przeważnie ucieka w abstrakcję, tworzy sztuczne rzeczywistości, wymyślone albo pokawałkowane postacie, poetyzuje, popada wręcz w niedobre "nowatorstwo formalne". Można by powiedzieć, że są w jego pisaniu, w nim samym - dwaj pisarze, którzy za rzadko się spotykają, którzy uciekają od siebie - w pozory płaskiego realizmu albo zlej symboliki. Iredyński wciąż, obsesyjnie, sam siebie ukrywa. Wkłada maski - cynika, brutala, uparcie chowa za dymną zasłoną chwytów i pomysłów - niezwyczajny dar obserwacji, za nihilizmem -głębokie przeżywanie i ocenianie otaczającego go świata. To poczucie rozdwojenia i jednocześnie niespełnienia oczekiwań, zapowiedzi czegoś, co ostatecznie nie zostało zrealizowane, miałem przy lekturze i na premierach większości sztuk Iredyńskiego, z wyjątkiem Żegnaj Judaszu, którą uważam za jedną z najlepszych polskich sztuk współczesnych, i - wtórnych, jakby po lekturze Geneta napisanych, ale mających niezwykle spójną i zwartą kompozycję - Jasełek -modernę, a także konsekwentnej w swej metaforyce: Trzeciej piersi. Teraz, kiedy o spełnieniu postulatów i oczekiwań nie ma już mowy, na dramatopisarstwo Iredyńskiego trzeba by spojrzeć inaczej. Zobaczyć je w całości, na tle polskiej dramaturgii ostatnich dwudziestu lat, w związku z czasem, w którym powstawała. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że był on jednym z niewielu w naszej współczesnej literaturze autentycznych dramaturgów. Napisał blisko dwadzieścia sztuk-teatralnych i około trzydziestu, często znakomitych, słuchowisk. Co najważniejsze -prawie wszystkie jego utwory wykonywano, był stale obecny - na scenach teatrów, w radiu, w telewizji. Wśród reżyserów miał opinię, jaką rzadko skłonni są wyrażać: uważali go za fachowca, dramaturga, który dysponował naprawdę opanowanym warsztatem, a takie sądy w odniesieniu do polskiej literatury, w ogóle nieczęsto się zdarzają. Nie znaczy to, że był "pieszczochem teatralnym", stałym dostarczycielem sztuk. Najwybitniejsi reżyserzy dość rzadko wystawiali jego dramaty. Ale polską prapremierę Zegnaj Judaszu wyreżyserował w roku 1971, w krakowskim Starym Teatrze, Konrad Swinarski. Swinarski powiedział wtedy: "Nie uznaję podziału na sztuki współczesne i inne. Są sztuki dobre i złe. Takie, które mnie interesują i takie, które nie. Ze współczesnych autorów wystawiałem Kartotekę Różewicza i Zegnaj Judaszu Iredyńskiego. Uważam, że Szekspir czy też Mickiewicz są bardziej współcześni niż Ionesco czy inni. Z żyjących chciałbym na przykład wystawić jeszcze Pintera". Dodajmy, że Swinarski w ogóle wystawił bardzo mało sztuk dramaturgów współczesnych (Suassuna, Delaney, Weiss, Genet i oczywiście - Brecht), a z polskich pisarzy - tylko po jednej sztuce - Mrożka, Różewicza i Iredyńskiego. Jego opinia wyrażona wobec Judasza przedstawieniem w Starym Teatrze, wystarczyć może za wszystkie analizy i oceny. Wydaje mi się, że reżyser tak uczulony - tak obsesyjnie a zarazem z taką precyzją dokonujący we wszystkich swoich przedstawieniach, jak rzadko bezlitosnej i jak rzadko pełnej chęci zrozumienia i dojścia do prawdy - wiwisekcji ludzkiej psychiki, znalazł w Żegnaj Judaszu, podobnie jak w Kartotece, tekst współczesnego pisarza zawierający bogatszy niż gdzie indziej, bardziej okrutny i prawdziwy obraz współczesnego człowieka. Zastanawiam się skąd wzięło się u Iredyńskiego, po napisaniu, tak wcześnie, Zegnaj Judaszu, owo wewnętrzne rozdarcie, ten nie pojawiający się już prawie nigdzie (może poza niektórymi słuchowiskami) rozdźwięk pomiędzy znakomitym warsztatem dramaturgicznym opartym na głębokiej i dokładnej analizie psychologicznej a skłonnościami do alegoryzacji, metaforyzowania, do owych "efektów", "chwytów" i "pomysłów", którymi zamącał, osłabiał, czasem prawie niszczył swoją dramaturgię. Część prawdy leży chyba we wspomnianej skłonności do udawania, a raczej do ukrywania i kamuflowania samego siebie. Często jednak cały sztuczny sztafaż jego sztuk sprawia wrażenie nie tylko zasłony, którą on sam rozpościera, ale trującej mgły napływającej z zewnątrz na scenę, zacierającej kontury, mącącej w głowach bohaterom i zamieniającej ich wypowiedzi w bełkot i złą poezję. Iredyński jest, i tego nikt mu nie odmówi, pisarzem wyrażającym czas, w którym tworzył. I jego kondycja dramaturga podobna jest do kondycji innych, liczących się, współczesnych mu polskich pisarzy. Dramaturgiach wszystkich jest, prawie zawsze, dramaturgią ucieczki - w groteskę, metaforę, parabolę, drwinę, kostium, przebranie, historię... Autor Ołtarza wzniesionego sobie nie jest pod tym względem różny od pozostałych. Ale jednocześnie właśnie przy jego sztukach czuje się jakiś żal, sprzeciw wobec poetyki, w której zostały napisane. Dzieje się tak chyba dlatego, że wcale nie metaforyka ani sztuczne konstrukcje wydają się w tych sztukach istotne. Że wyrażana w nich, mocniej niż zwykle, prawda o ludziach naszego czasu, wyraźnie przebija się tam, gdzie opada zasłona i bohaterowie przemawiają bezpośrednio własnym głosem. Głosem autora.
Bo Iredyński, jak już powiedziałem w cytowanej na wstępie recenzji, jest w istocie przede wszystkim moralistą. Nie fascynacja, nie ironiczny "opis" zła, ale przerażenie stanowi przewodni motyw jego sztuk, a najważniejszy okazuje się w nich moralny osąd występujących postaci i przedstawianych wydarzeń. Ale Iredyński prawie zawsze jak ognia bał się posądzenia, że jest moralistą, realistą, że jest pisarzem etycznie, społecznie zaangażowanym. Wolał być uważany za poete maudit, sam wytwarzał mit sprzeczny z prawdziwymi inspiracjami i powołaniem swojego pisarstwa, sam w swoich sztukach zacierał to, co było w nich najbardziej istotne. Nie tylko w tej chwili, ale w ogóle trudno byłoby wyrażać z tego powodu wobec niego pretensję. W tym co pisał, ale także i w tym jak pisał jest zawarte świadectwo o jego czasach, o naszych czasach, tak dziwnie wyrażające się w polskiej literaturze.