Artykuły

Tutli - Putli, czyli spektakl o tym, dlaczego kultura przegrywa dziś z przemocą

"Tutli-Putli. Kto jest dziki?" w reż. Magdaleny Miklasz w realizacji Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pisze Włodzimierz Neubart na blogu Chochlik Kulturalny.

"Tutli - Putli . Kto jest dziki?" - koprodukcja Teatru Dramatycznego oraz Teatru Malabar Hotel - była zdaje się ostatnią grudniową warszawską premierą 2016 r. Ważną - i udaną! Kto choć trochę zna twórczość Teatru Malabar, wie, że sztuka, wychodząc od słynnej "Panny Tutli Putli" Witkacego, stać się musiała przedstawieniem o wiele bardziej złożonym. Twórcy tradycyjnie zaproponowali artystyczny kolaż tekstów kultury, włączając w strukturę spektaklu także teksty etnologa Bronisława Malinowskiego oraz badaczki plemion syberyjskich - Marii Czaplickiej. Efekt, biorąc pod uwagę także wypracowany przez ekipę Malabar Hotel rozpoznawalny od pierwszej chwili styl grania, w przypadku "Tutli - Putli..." jest naprawdę dobry.

Każdy znajdzie tu coś ciekawego

Od dawna już spektakle Teatru Malabar Hotel przygotowywane są z myślą o tym, by dotrzeć do różnych grup widzów. Niektórzy zatrzymają się na płaszczyźnie widowiskowego humoru - i nie ma w tym nic złego. Inni - skupią się na słowach - to zaś dużo trudniejsza sprawa. Ktoś zauważy, że między słowami, w gestach czy minach zawarte są rozliczne metafory wynikające z faktu, iż twórcy naprawdę "wgryźli" się w materię tekstu - tu wypada się pokłonić, bo to jednak wyższa szkoła jazdy. Tak Spektakle Malabaru są wspaniałą rozrywką dla ludzi inteligentnych. Ujawniają też intelekt twórców. Nie od dziś Ci ludzie wypracowali swój indywidualny styl, zarówno jeśli chodzi o myślenie o sztuce, jak i kwestie techniczne czy grę aktorów. Zawsze się ich rozpozna. Mało tego, tworzą rzeczy nieoczywiste, czasem na pograniczu teatralnych sztuczek, jednak przede wszystkim "jakieś"!

Karuzela antropologiczna

Tym razem proponują nam coś na kształt socjologiczno-antropologicznej karuzeli. Spektakl ma ciekawą formułę, scena składa się z trzech płaszczyzn czasowych i przestrzennych, które przenikają się i nawarstwiają. Bohaterowie (Czaplicka, Malinowski, Witkacy) komentują swoje postawy, powstaje z tego interesujący sztafaż, który ubarwia dramaturgię.

Wielokrotnie postaci przypominały mi czas studiów, zajęcia z komparatystyki literackiej, antropologii kultury czy językoznawstwa. Ruszyły mi wręcz pokłady wspomnień. Pamiętam jak dziś wykłady poświęcone formom pracy badawczej Malinowskiego i jego teorii kultury, przed oczami stają mi męki analizy "622 upadków Bunga...". Wszystko w spektaklu się do tego odnosi, a jednak jakby mimochodem, bez natrętnego moralizatorstwa.

Operetka Witkacego, przedstawiona tu w dość niezwykłej formie, konfrontuje ludzi reprezentujących cywilizację z tzw. dzikimi. Obie strony przyglądają się sobie uważnie, a zarazem przeglądają się w sobie niczym w lustrze. Zagłada dzikich ukazana jako jazzowa rewia w tropikach? Dlaczego nie! Ale jest tutaj przecież znacznie więcej! Dzięki tekstom Czaplickiej i Malinowskiego spektakl staje się filozoficzną rozprawą na temat różnorodności kulturowej. To rodzaj baśni, w której my także musimy się odnaleźć. O nas w końcu to wszystko! O tym, jak bardzo determinują nas: przynależność społeczna, miejsce zamieszkania. O tym, jak bywamy sobie obcy, choć przecież podobno jesteśmy tacy sami.

Ważne problemy w starciu z zaskakującą formą spektaklu

"Tutli-Putli. Kto jest dziki?" podejmuje, czasem na wesoło, czasem jak najbardziej poważnie, problemy, które trawią dzisiejsze społeczeństwo. Emigracja, brak równouprawnienia płci, determinizm społeczny - wszystko to zatruwa funkcjonowanie całych narodów. "Gdybyż tak oderwać się od tych powierzchownych metodologii i imponderabiliów..." - mówi już na samym początku Maria. Jak ja uwielbiam to słowo: "imponderabilia". To, co nieuchwytne, ale mające duży wpływ. Mam wrażenie, że spektakl składa się z tysięcy takich imponderabiliów, że między mocno improwizowanym tekstem nadbudowanych jest: nie jedna, nie dwie, ale znacznie więcej płaszczyzn znaczeń. Od naszej świadomości i intelektu zależy, co z tego dostrzeżemy. Tak, to dosyć trudny spektakl. Aluzyjny ("nie uznaję konstytucyjnych monarchów"), bardzo poetycki. Kiedy Stasio mówi o tym, że narody mają swoje przeznaczenia i czasem realizują je w formie karykaturalnej, Bronio odpowiada mu: "O święta naiwności! Ta apologia narodowości musi doprowadzić do zbrodni". Tak, zawsze nienormalne sytuacje wywracają świat wartości. Coś Wam to przypomina?

W tym swoistym danse macabre badacze kultury i literat dochodzą do wniosku, że w zasadzie wszystko można zdobyć, jeśli się tylko chce. Bronio w swym metajęzyku odpływa do krain niedostępnych wielu widzom. Aż by się chciało powiedzieć: abstrahując od lapidarnych sofizmatów przejdźże wreszcie człowieku do meritum sprawy! No i Malinowski przechodzi. Jego wykład jest po prostu porażający. Tyle prawdy o autorytetach politycznych, o tym, jak bardzo przeciwstawne są pojęcia: państwo i naród. Sporo gorzkich słów o demokracji.

A przecież to jest spektakl, o którym można byłoby dyskutować całymi godzinami. Choćby np. o losie kobiet, które mężczyźni chcieliby widzieć tylko w postaci uległych nałożnic i pomocy domowych. Chociaż Bronio (Malinowski) wysuwa supozycję, że kobiety z Wysp Triobranda piastują istotne funkcje w swojej niewielkiej melanezyjskiej społeczności, Maria (Czaplicka) ironizuje, że tak naprawdę mężczyźni w nauce są przekonani o swojej wyższości. Przypomina, jak długo z powodu ich uprzedzeń kobiety nie miały dostępu do szkolnictwa wyższego, ironizuje, że chyba tylko w alkowie nie byli nigdy tak skromni. Stasio (Witkacy) nie jest w ogóle tym problemem zainteresowany, uważa, że tylko w literaturze wszystko dzieje się naprawdę, więcej tam życia niż wokół nas. Stwierdza tylko autorytatywnie, iż kobiety potrzebują, by je okłamywać, w sposób wyrafinowany lub brutalny. To jest zdaje się solidny temat dla feministek!

W trakcie dyskusji na temat znaczenia narodów pada sformułowanie, iż "(...) w naszych nienormalnych warunkach cnoty stają się zbrodniami". Zastanówmy się, jak bardzo przystają te słowa do dzisiejszej rzeczywistości? Coś nieprawdopodobnego, zwłaszcza że mówimy językiem sprzed lat...

Pasjonujący wykład Bronia (te zdrobnienia, którymi odnoszą się do siebie na scenie badacze są urocze) dla jednych będzie tylko sofistycznym popisem oratorskim (też się chyba dostosowuję językowo), dla innych zaś odezwą, by walczyć o ochronę naszej upadającej cywilizacji. Oto bowiem stoimy na krawędzi rozpadu cywilizacji, bowiem szeroko pojęta kultura zaczyna przegrywać z przemocą. Piękne zdanie: "Trzeba chronić kulturę przed przemocą i trzeba, aby kultura łagodziła przemoc, gdyż kultura także wywołuje przemoc." - to nie tylko błyskotliwy koncept językowy (w istocie sporo tu figur stylistycznych), ale też zadziwiająco trafna analiza świata, w którym żyjemy.

Dyskutując o samotności i roli sztuki w życiu człowieka Stasio wskazuje, że wyższością jednego człowieka nad drugim nie jest wcale zdolność tworzenia rzeczywistości, ale umiejętność odpowiedniego teoretyzowania rzeczywistości już wykreowanej. Z drugiej strony wszakże sam proces tworzenia zaciera granicę między ludźmi. Możliwa jest sztuka teatralna, w której samo stawanie się może widza wprowadzić w stan pojmowania metafizycznego uczucia (przy założeniu, że sztuka będzie wynikała ze szczerej potrzeby stworzenia tychże uczuć w warunkach scenicznych). Tylko to się liczy, reszta jest dla Witkacego gównem, no, może z wyjątkiem filozofii, która jest ponad wszystkim. Nawet literatura to według niego tylko gówienko małe ludzkości wobec filozofii.

W finale Bronio powie jeszcze, że stoimy dziś stoimy wobec ponurego faktu, że jeśli zwyciężą zwolennicy totalitaryzmu, to zostaniemy poddani systemowi likwidacji wolności daleko gorszemu, niż jakiekolwiek dotychczasowe niewolnictwo, tak historyczne, jak i to, któremu najprawdopodobniej ulegnie fikcyjna przecież wyspa TuaTua. Aluzyjne, mocne i bardzo cierpkie w wymowie. Niestety - zarazem bardzo prawdziwe!

Ileż tam się dzieje!

Tradycyjnie już twórcy bawią się formą w stopniu więcej niż intensywnym. Wiele się dzieje na scenie, mam wrażenie, że nawet momentami jest tego troszkę jakby zbyt dużo, co sprawia wrażenie bałaganu. Podczas premiery miałem nieodparte wrażenie, że aktorzy pozwalają sobie na pewną dozę improwizacji. Scenografia wymaga jak zwykle stałej ingerencji aktorów, którzy nie schodzą ze sceny nawet na chwilę. W spektaklu grają lalki i dziesiątki rekwizytów. Lewa strona sceny, symbolizująca Syberię - jest fantastyczna. Całość - jest jednym z trudniejszych i ciekawszych zarazem spektakli granych w Warszawie w ostatnim czasie. Sporo w nim momentów tzw. czystej formy, postulowanej przez Witkacego. Rzecz zarówno dla koneserów plączących się między wierszami kontekstów i znaczeń, jak i dla widzów, którzy nie boją się intelektualnej przygody. Można marudzić, że to i owo wydaje się jeszcze nieoszlifowane, ale to jest diament, moi drodzy.

Jak oni grają!

Na spektakle Teatru Malabar Hotel chodzi się między innymi i po to, żeby popatrzeć, jak oni grają. A grają tu, że hej! Moim odkryciem totalnym jest Anna Stela. Widziałem ją już wcześniej, jednak tutaj ma wreszcie dużą rolę. Będąc na scenie obok dwóch niezwykle wyrazistych aktorów (duet: Bartnikowski-Bikowski), wydaje się być rzucona na pożarcie, tymczasem tworzy postać Marii bardzo mądrze. Zaskakująco dobrze śpiewa. Ma też swój znak rozpoznawczy - nietypowo akcentuje niektóre końcówki. Dla mnie - kompletna aktorka.

Fantastyczny (ale to nic nowego) jest Marcin Bikowski. Pot lał się z niego, bo tyleż tam było pracy. Aktor ma niesłychaną umiejętność pracy z lalkami. Mówi też niezliczoną ilością głosów, to szalenie męczące, ale w każdej z póz wypada wiarygodnie i przejmująco. Także Marcin Bartnikowski jako myśliciel (Malinowski) - jest wspaniały. Grana przez niego postać jest wręcz rozkosznie melancholijna, a zarazem twardo stoi na nogach mędrca - filozofa. Cała trójka znakomicie się uzupełnia, przydając spektaklowi wielu barw.

O tym, jak powinien wyglądać współczesny teatr

Podczas premierowego spektaklu siedziałem tuż obok pani profesor Anny Kuligowskiej - Korzeniewskiej, która zbeształa mnie za to, że mi się podobał "Mistrz i Małgorzata" w ujęciu panów: Bartnikowskiego i Bikowskiego. Byliśmy jednak zgodni co do "Tutli-Putli. Kto jest dziki?" - dawno już nie było tak inteligentnego spektaklu w stolicy.

Z perspektywy ostatnich teatralnych wydarzeń dodam, że nie trzeba wcale taniego skandalu, żeby teatr żył. Wystarczy myśleć, a potem zmienić myśl w czyn - i powstaje coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Kropka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji