Blada Maliczewska
O {#au#163}Zapolskiej{/#} opowiadano, że gdy występowała na scenie warszawskich Rozmaitości popadła w ostry konflikt ze słynną Heleną Marcello. Obie panie grały w "Lepie" Richepina i któregoś wieczora Zapolska nie wytrzymała: zamiast uderzyć Marcello specjalnie wywatowanym obuchem siekiery, rąbnęła ją w głowę drewnianym ostrzem. "A dostałaś cholero!" warknęła na widok zemdlonej rywalki.
Czego jak czego, ale charakteru i temperamentu na pewno Zapolskiej nie brakowało. Tak, jak i bohaterom jej dramatów. Na pierwszym planie z reguły znajdują się postaci o wyrazistej osobowości, świadome celu, raźno i energicznie przedzierające się przez życie. Takie jak Pani Dulska. Albo Żabusia. Albo wreszcie - Panna Maliczewska.
Ta ostatnia jest doprawdy nietuzinkową kobietą. Podrzędna statystka, która marzy o wielkich rolach i wie, jak o nie zabiegać: sprzedając swoje wdzięki w zamian za protekcję. W największych opalach zdolna równocześnie śmiać się i zgrzytać zębami ze złości. Bezczelna, pyskata, "nieprzebierna" w słowach, których na pewno nie salon ją wyuczył. A przecież wrażliwa, dotkliwie odczuwająca cięgi losu, który sama wybrała. Cyniczna kokietka nie wolna jednak od sentymentalnych tęsknot serca. Bogata, bujna natura, jak to się kiedyś mówiło.
Niestety, nie sposób tych cech odnaleźć w roli, którą w Teatrze Kameralnym stworzyła Ewa Domańska. I nawet nie można mieć o to do niej pretensji. Trudno o większe nieporozumienie obsadowe. Filigranowa aktorka, obdarzona słowiczym głosem i urokiem naiwnego, szczebiotliwego dziewczęcia - w roli Panny Maliczewskiej! Da się jej jeszcze z biedą uwierzyć, gdy kokietuje Dauma (Jan Tesarz) czy Boguckiego (Krzysztof Kumor). Ale przecież nie wówczas, gdy rozpuszcza gębę sięgając do soczystego, gminnego słownika.
Domańska radzi sobie z rolą tak, jak może i umie, więc zamiast rogatej duszy obserwujemy na scenie typ zwany potocznie "słodką idiotką". Taka, jakby przyszło co do czego, na pewno nie odważyłaby się wyrżnąć koleżanki w łeb. Co najwyżej uszczypnęłaby ją w ramię. A potem tłumaczyła, że to komar ugryzł.
Blada, spłowiała akwarelka zamiast jaskrawego w barwach obrazu. W tej sytuacji oczywiście o żadnym dramacie Panny Maliczewskiej nie ma mowy - jest tylko banalna historia sprzedajnej panienki. Niekiedy wesoła. Niekiedy smętna.
I tylko tyle.