Artykuły

Opowieść o Piotrusiu i Wilku, czyli o narodzinach nowej gwiazdy pantomimy!

"Opowieść o Piotrusiu i Wilku" wg bajki symfonicznej Sergiusza Prokofiewa w reż. Bartłomieja Ostapczuka w Teatrze Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach. Pisze Włodzimierz Neubart na blogu Chochlik Kulturalny.

Dokładnie tydzień temu wracaliśmy samochodem pełnym ludzi z Kielc, gdzie oglądaliśmy "Opowieść o Piotrusiu i Wilku", drugą pantomimę dla dzieci wyreżyserowaną przez Bartłomieja Ostapczuka w Teatrze Lalki i Aktora "Kubuś". Jedno zdanie, a ciśnie się na usta szereg wyjaśnień i dygresji. Ktoś dostrzeże tu słowo: pantomima - i może zacząć obawiać się, że to taki dziwny rodzaj spektaklu, w którym nikt nic nie mówi i nie da się zrozumieć, o co chodzi. Otóż wyjaśniam - da się - i to jeszcze jak! Być może komuś tytuł spektaklu skojarzy się z bajką symfoniczną pt. "Piotruś i Wilk" Sergiusza Prokofiewa - i bardzo dobrze, bo faktycznie wziął reżyser na warsztat to dzieło. Reżyser No właśnie. Bartłomiej Ostapczuk. Ten, o którym mówiłem w rankingu aktorów 2016 r., że to czarodziej sztuki mimu. Tak, to on. Kto jednak myśli, że samo pojawienie się w Kielcach człowieka, który jednym gestem potrafi sprawić, że widzowie płaczą z żalu albo śmieją się do rozpuku, jest gwarancją powodzenia spektaklu, może się bardzo pomylić. Przygotowanie dobrego spektaklu pantomimy, w którym od tysięcy składowych czynników zależy właściwy efekt, jest piekielnie trudne. A "Opowieść o Piotrusiu i Wilku" dobrym przedstawieniem nie jest

Jeszcze jedna sprawa. Wracaliśmy z Kielc, w samochodzie panowała miła atmosfera, a ja się zawieszałem co parę chwil, bo przenosiłem się myślami do tej krainy, w której miałem przyjemność zagościć. A potem - buzia mi się już nie zamykała i mówiłem o spektaklu, mówiłem, mówiłem Tak, bo "Opowieść o Piotrusiu i Wilku" nie jest dobrym przedstawieniem. Jest widowiskiem niezwykłym, wybitnym, takim, które, gdy się je raz zobaczy, staje się częścią duszy. Po kolei jednak:

Witajcie w Kielcach

Przejeżdżałem przez Kielce kilka razy w życiu, jednak nigdy nie miałem czasu, żeby się w tym mieście zatrzymać. Tymczasem - warto. Choćby po to, żeby zobaczyć, jak tam ładnie. Nie widziałem wiele, ot, centrum miasta, natomiast mogę powiedzieć, że spodobało mi się na tyle, że już za miesiąc wybiorę się do Kielc na dłuższe nieco zwiedzanie!

Ulica Duża, przy której mieści się Teatr Lalki i Aktora "Kubuś", przypomina uliczki czeskiej Pragi. Bardzo tu urokliwie. Sam "Kubuś" wtopiony jest w nią tak, że ani się człowiek spostrzeże, a przekracza próg teatru. Warto pamiętać, że to instytucja kultury o długiej tradycji. Teatr został założony w 1955 r. przez Stefana Karskiego, który był jego dyrektorem do 1973 r. Później funkcję tę pełnili: Wanda Szplit (1973 - 1974), Tomasz Stecewicz (1974 - 1977), Ryszard Barański (1977 - 1981), Irena Dragan (1981 - 2011), p.o. dyrektora Przemysław Predygier (2011 - 2012), od 2012 r. dyrektorem teatru jest Robert Drobniuch.

Obecną siedzibę, a więc własną scenę, Teatr Lalki i Aktora "Kubuś" posiada dopiero od 1992 r. Jest maleńka, ale piękna. Dowiedziałem się, że kwestią najbliższych kilku lat jest otwarcie nowej, wykorzystującej XVIII-wieczne zabudowania dawnej kuźni i dworku starościńskiego. W miejscu tym znaleźć się mają dwie sceny (na 205 oraz 100 miejsc) oraz pełne zaplecze teatralne.

Niespodzianki

Pierwsze zaskoczenie - ceny biletów. To jakieś szaleństwo. Bilet na spektakl grany w tygodniu kosztuje tylko 15 zł (a więc tyle, co duża kawa w stolicy!), zaś w weekend - 17 zł. Student zapłaci tu tylko 11 zł, a emeryt - 9 zł. Aż się wierzyć nie chce. Do tego dochodzą jeszcze karnety rodzinne, w których co piąty bilet wychodzi za darmo. Nic więc dziwnego, że w Kielcach teatr staje się alternatywą dla spędzania czasu przed ekranem telewizora.

To się nie w każdym teatrze zdarza - dlatego trąbię - w "Kubusiu" możecie liczyć na wspaniałą obsługę. Tutaj ludzie są dla siebie uprzejmi, grzeczni. Widz już w chwili wejścia do teatru czuje się mile widzianym gościem. Ktoś powie, że tak sobie tylko piszę. Właśnie nie. Mam w głowie żywe wspomnienie wczorajszego zachowania obsługi widowni w Teatrze Muzycznym ROMA i dlatego właśnie kulturę i klasę pracowników "Kubusia" muszę szczerze pochwalić.

W Kielcach pokochali pantomimę

O tym, że największy z polskich mimów przygotował w Kielcach kolejny spektakl, zadecydowało kilka czynników. Z całą pewnością aktorzy Teatru Lalki i Aktora "Kubuś" po "Panu Bamie i Ptaku Agrafce" - obsypanym nagrodami poprzednim przedstawieniu dla dzieci, poczuli, że z pantomimą im po drodze. Niektórzy z nich z całą pewnością przez ostatni rok doskonalili swoje umiejętności. Nie wszyscy są jeszcze technicznie tak dobrzy, jak choćby artyści warszawscy, są tam jednak tacy (szerzej o tym później), którzy już zaczynają pod tym względem deptać im po piętach...

Niewątpliwie "Opowieść o Piotrusiu i Wilku" jest więc kontynuacją przygody kieleckich aktorów z pantomimą. Ale nie tylko. Mam wrażenie, że Bartłomiej Ostapczuk mógł tym spektaklem, jak to się mówi nieładnie - "zaszaleć" z formą. "Opowieść" jest inna od tego, do czego przyzwyczaił nas "Pan Bam...". Reżyser dokonał rzeczy niezwykłej - stworzył spektakl dla dzieci i dla dorosłych zarazem. Przecież to jest niemożliwe - ktoś powie! A jednak... Widowisko ma formę, za którą bardzo łatwo jest podążać dzieciom, to jest po prostu piękna, plastyczna historia, zrozumiała i wciągająca. Dużo trudniej jest z całą pewnością dorosłym. Zdziwi się ten, kto przyjdzie do teatru przekonany, że przez godzinę będzie musiał nudzić się na jakimś dziecięcym przedstawieniu. Okazuje się, że spektakl jest fascynujący także dla dorosłego widza. Treść, jaką niosą poszczególne sceny, odwołuje się do tak wielu płaszczyzn naszej świadomości, że szybko okazuje się, że to jest dla nas bardzo interesujące doświadczenie. Zadziwiające, ale prawdziwe!

Piotruś i Wilk

Punktem wyjścia "Opowieści o Piotrusiu i Wilku" jest bajka symfoniczna Sergiusza Prokofiewa, jednak uważny widz odnajdzie w tej historii o wiele więcej. Wrażliwość reżysera sprawia, że rozbudowana o dodatkowe elementy opowieść o chłopcu, który wygrywa z Wilkiem, staje się wielką symfonią marzeń. To przedstawienie o wspomnieniach i pragnieniach, które pozwalają nam radzić sobie z tym, co nas w życiu spotyka. O odwadze, która pozwala ludziom walczyć z kłopotami i o tym, że warto wierzyć w to, co się kocha. Nie brak tu wyrazistych postaci. W Kaczce, Kocie czy Wilku odnajdziemy nasze własne wady i zalety. Nie będę zdradzał fabuły spektaklu, niech ta będzie tajemnicą, którą każdy siedząc na widowni teatru przeżyje po swojemu. Powiem też, że uderzyło mnie, jak wiele w bohaterach tej opowieści jest nas samych. Widziałem siebie sprzed lat na scenie, zrozumiałem, że mechanizm pewnych zdarzeń i relacji wciąż się w życiu powtarza. Trzeba tylko wierzyć i mieć otwarte serce, żeby je przezwyciężyć.

Spotkajmy się w ciszy

Uczestnictwo w spektaklu, w którym nie pada nawet jedno słowo, jest przeżyciem niezwykłym tak dla widzów, jak i aktorów. Wszyscy muszą odnaleźć w ciszy pewien punkt, w którym mogą się spotkać. Wówczas między sceną a widownią tworzy się pomost, a myśli płyną, coraz szybciej i szybciej. Dla każdego punkt ten będzie znajdował się gdzie indziej i to jest w pantomimie najbardziej fascynujące. Oczywiście, że każdy wyłapie te najważniejsze punkty wspólne, jednak to, co między nimi - to już kwestia tego, co sami dostrzeżemy. Właśnie w tym, co pomiędzy, kryje się sedno pantomimy.

Poetyka Bartłomieja Ostapczuka pozwala dać się porwać najbardziej zatwardziałemu przeciwnikowi teatru. Nie wiem, jak on to robi, ale na jego spektaklach ludzie płaczą. Trzeba doprawdy niezwykłego wyczucia i wrażliwości, by nie powielać wciąż tych samych pomysłów, dając jednocześnie widzom szansę na głębokie przeżycie w teatrze czegoś bardzo ważnego.

W poszukiwaniu spektaklu idealnego

"Opowieść o Piotrusiu i Wilku" to bardzo rzadka w polskim teatrze propozycja dla młodych widzów, która nie udaje prawdziwego spektaklu. Bardzo często twórcy wychodzą z założenia, że dzieciom da się wcisnąć wszystko, dlatego spektakle rażą brakami fabularnymi, kiczowatymi kostiumami, dzieci nudzą się oglądając je, a dorośli przeklinają chwilę, w której zdecydowali się iść z pociechami do teatru. Kolejna już pantomima dla dzieci w Teatrze Lalki i Aktora "Kubuś" w Kielcach zadaje kłam takiemu myśleniu o teatrze dla młodego widza. Tu wszystko jest najwyższej próby. Przemyślana, bajecznie rozbudowana historia, wciągająca forma, niezwykła muzyka. I jeszcze aktorzy. Mam wrażenie, że Bartłomiej Ostapczuk przy tym spektaklu dokonał czegoś niezwykłego. Sprawić, żeby aktorzy "Kubusia" otworzyli się na sztukę mimu w tak krótkim czasie, to zadanie karkołomne. Już przy "Panu Bamie i Ptaku Agrafce" okazało się, że jest to możliwe, jednak tym razem Ostapczuk wchodzi na inny poziom. Kurtyną zapomnienia odciął to, co pamiętamy z poprzedniego spektaklu. Wszystko jest tu odkrywcze i nowe.

To o czym jest ten spektakl?

Jak zwykle u mistrza polskiej pantomimy - o marzeniach i emocjach. Wciąż wydaje mi się, że jestem za głupi, żeby zrozumieć wszystko, pewnie dlatego tak bardzo podobają mi się spektakle Bartłomieja Ostapczuka. Najpiękniejsze, co może nas w życiu spotkać, to możliwość obcowania z dziełami ludzi od nas mądrzejszych. Reżyser prowadzi z nami piekielnie trudną grę. On wie wszystko. W wielu miejscach przedstawienia zostawia tropy, które mają nam dać możliwość zrozumienia, w którą stronę ta historia zmierza. Raz będą to kolorowe błyskotki, innym razem karty, radio, wreszcie pudełko, które otrzymuje Piotruś.

Dla mnie to jest spektakl o Wilku, tylko boję się, że tak mnie to przedstawienie wciągnęło w swoją przestrzeń, że zaczynam tracić świadomość, w którym momencie mówię jeszcze o Wilku, a kiedy o sobie Ta postać uosabia wszystkich ludzi, którzy nie boją się marzyć. Realizuje swoje marzenia, a zarazem pragnienia innych, jednak przyjdzie mu za to zapłacić straszliwą cenę. To jest spektakl o tym, jak trudno jest budować relacje w grupie, jeśli ktoś chce po prostu żyć bardziej, mocniej i ciekawiej. Także i o tym, że czasem trudne relacje, które się przecina, wcale nie muszą być końcem wszystkiego. Przeraźliwie odczuwam to, że wspomnienia osób czy zdarzeń mogą tkwić długo tylko w niektórych z nas. Inni zapomną, a tylko komuś czasem przemknie przez myśl, że myśmy w ogóle istnieli. Trzeba dużo wiary i miłości, żeby tę pamięć w sobie zachować.

"Opowieść", którą niczym z mgły wspomnień tka przed nami ekipa "Kubusia" pod wodzą Bartłomieja Ostapczuka, ma nas nauczyć tego, że czasem wykluczenie z grupy nie jest końcem świata. Wilk musi odejść, ponieważ tak ułożyła się jego historia. To odejście jest trudne, bo niełatwo przecież porzucić to, czym się oddycha, ale - choć w pierwszej chwili wydaje się że on traci wszystko - nie wiem, czy nie jest tak, że to w tych, których znał i od których musi definitywnie odejść, właśnie wtedy coś umiera. Zauważmy, że w marzeniach sennych Wilk jeszcze przychodzi do Piotrusia, tylko on ma w sobie tę wrażliwość, by go do siebie choć w taki sposób przywołać. Granica między prawdą sceny a życiem zaciera się. Bo to jest bardzo ludzka historia.

Jednocześnie Wilk jest postacią szalenie tajemniczą. Wydaje się, że wie więcej od innych. Umie sterować tymi, których zna. Wie, czym może zachwycić - dla kogoś to będą błyskotki, kolorowe ciuszki, komuś przydadzą się łyżwy. Dlaczego on te rzeczy rozdaje? Dlaczego spełnia marzenia? I o czym tak naprawdę sam marzy? Dlaczego Piotruś dostaje tajemnicze pudełko? Ono przypomina mi słynną torbę pełną wspomnień, która trzyma przy życiu Winnie, bohaterkę "Szczęśliwych dni" - wybitnego spektaklu z Mają Komorowską. Z pudełka trzeba będzie korzystać rozsądnie, żeby nie zniszczyć kruchych obrazów. Czy to możliwe, że pudełko kryje prawdę o Wilku? Bo że pod tym płaszczem kryje się ktoś zupełnie inny, tego jestem pewien. Pytanie tylko, czy zgadniecie - kto?

Maleńka scena pełna czarów

Widziałem już przedstawienia, których rozmach inscenizacyjny bije "Opowieść o Piotrusiu i Wilku" na głowę. Tam były potworne pieniądze na scenografię, ogromne przestrzenie, dziesiątki kostiumów. Scena w Teatrze Lalki i Aktora "Kubuś" jest maleńka. Jej zaplecze praktycznie nie istnieje, a jednak mimo tylu przeciwności dzieją się tu czary, których nie znajdzie się nigdzie indziej.

To jest takie proste: trzeba mieć pomysł, jak to wszystko powinno wyglądać, a potem sprawić, żeby wykorzystując dostępne środki stworzyć wszystko to, co zostało wymyślone. Bartłomiej Ostapczuk dobrał sobie ludzi, którzy realizują słynną zasadę: "rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, na cuda trzeba będzie poczekać ze dwie godziny". Sławomir Szondelmajer przygotował bogatą i funkcjonalną scenografię, która kilkoma prostymi ruchami można bardzo efektownie przearanżować. Reżyserią świateł zajął się Andrzej Król, któremu należą się duże brawa za to, że ta scenografia dodatkowo ożyła. Światło powinno lubić aktorów. Jeśli jest odrobinę za ostre lub przydymione - efekt znika. W kieleckim spektaklu wszyscy otrzymują właściwą porcję światła - to piękne. Odpowiadająca za charakteryzację Aleksandra Plewako-Szczerbińska nadała postaciom odrobinę kolorytu, a jednocześnie osadziła je głęboko w przestrzeni spektaklu. Najpiękniejsze cuda dzieją się w tedy, kiedy z włosów Wilka sypie się kurz. To zmienia wymowę całej historii, przenosi jej czas i tworzy nowe sensy. Pomyślcie o tym, oglądając "Opowieść o Piotrusiu i Wilku". Pomijając wszystko, to także niezwykły ślad samego Ostapczuka (i wielu wcześniejszych mistrzów) na scenie. Nie pierwszy wcale...

Bezbłędne są także kostiumy i muzyka, ale zadbał o nie sam reżyser, więc nic w tym dziwnego. Zatrzymam się przy muzyce, bo to jest coś, czego się nie da zapomnieć. "Piotruś i Wilk" Prokofiewa w istocie stanowi tu motyw przewodni. Jednak tę najważniejszą chwilę spektaklu buduje "Walc maskaradowy" Chaczaturiana. Monumentalny, dramatyczny, tchnący rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Kiedy Wilk odchodzi, a bohaterowie tańczą, coś we mnie pęka - i czuję, że biegnę za Wilkiem. Tam, dokąd on zmierza, musi przecież na niego czekać ktoś...

Zobaczyć Ostapczuka na scenie w spektaklu, w którym nie gra

Coś takiego to chyba tylko przy użyciu projekcji wideo... Okazuje się jednak, że można.. Nie zdarzyło się to wszakże nigdy dotąd. Pojechałem do Kielc i przeżyłem coś, co się pewnie już nigdy nie zdarzy - znalazłem kogoś, kto ma wrażliwość i talent, pozwalający zbudować te same emocje, za które Ostapczuka kochają wszyscy jego widzowie.

Tym kimś, kto dokonuje niemożliwego, jest Michał Olszewski. On jest sercem i duszą tego przedstawienia. Sprawił, że płakałem pół przedstawienia (co nie jest wcale takie oczywiste, gdy Bartłomieja Ostapczuka nie ma na scenie...).

Jak to się stało, że ktoś, kto nie jest zawodowym mimem, a przynajmniej dotąd nim nie był, sięga Absolutu? Michał Olszewski skoczył w ogień za Mistrzem, uwierzył, że tak trzeba i dzięki temu odnalazł drogę do bycia artystą sztuki mimu. W postaci Wilka zawarł nie tylko swoją niesłychaną sceniczną osobowość, ale też otworzył przed widzami duszę tak, jak to potrafi zrobić tylko jeden człowiek w tym kraju. Wiadomo kto. Patrzy się na Michała Olszewskiego jak na kogoś nie z tej ziemi. Jestem tak bardzo zdziwiony, bo on bije na głowę nie tylko kolegów z zespołu, ale też panów, których przecież oglądam miesiąc w miesiąc w najpiękniejszych warszawskich przedstawieniach pantomimy.

Widzę tu kogoś, kto na to, by zagrać w tym właśnie przedstawieniu czekał całe życie. Aktor promienieje niezwykłym blaskiem. Wie doskonale i czuje to, co chce przekazać każdym gestem. Dlatego każdy gest, nawet drgnienie twarzy, buduje nie tylko napięcie, ale historię. To ten właśnie człowiek, nie wypowiadając nawet jednego słowa, czyta nam najpiękniejszą baśń, w której zatracają się młodzi widzowie i ci młodzi z kilkudziesięcioletnim stażem także. Obok nas siedziała pani z córką, która wpatrzona w scenę jak w obraz nie zadawała nawet pytań. Jej mama płakała, płakaliśmy my obok.

Aktorzy przed nami malowali swoim talentem krajobrazy, przenosili nas daleko, w świat pojęć abstrakcyjnych, ucząc, czym jest miłość i dobro. Wilk skradł moje serce tak samo, jak kiedyś sprawił to niejaki Marcel. Mówi się, że nic dwa razy się nie zdarza. A jednak...

To jest zadziwiające, jak bardzo rozwinął się Michał Olszewski przez ostatni rok pod względem techniki. Jest przykładem na to, że można się nauczyć wszystkiego, trzeba tylko chcieć. Nie ma nierealnych marzeń. Rok temu wydawał mi się nadekspresyjny. Już nie...

W Wilku zaklęte są, z czego aktor pewnie nie zdaje sobie sprawy, także jego prywatne emocje, których możemy się tylko domyślać. Jestem pewien, że przyszłość tego człowieka to jeszcze spełnienie zawodowych marzeń, których bał się nawet komukolwiek wyjawić.

Poczuć partnerów na scenie...

W pantomimie bardzo ważne jest, żeby być na scenie razem. Sztukę tę do perfekcji opanowała Jolanta Kęćko - którą podziwiam za to, jak odnalazła w chłopięcym przebraniu prawdę postaci. Piotruś jest kimś, komu powierzono istotne wspomnienie. To jego wrażliwość utrzymuje pamięć o kimś bardzo ważnym. Aktorka gra leciutko, jakby wszystko przychodziło jej z łatwością. Ileż pracy i mądrości wymaga coś takiego!

Z całą pewnością nie jest obok innych, a z nimi - także Błażej Twarowski, który bardzo udanie wypada w roli Kota. Aktor jest niezły technicznie, powiedziałbym nawet, że to duży postęp od czasów "Pana Bama i Ptaka Agrafki". widać dbałość o to, by zagrać jak najlepiej. Pochwalę na pewno Ewę Lubacz za to, że jeśli nie boi się, że musi zdążyć z jakimś ruchem w czasie, jej wyrazistość przybiera odpowiednią formę. Czasem brakuje jej jeszcze szlachetności wykończenia gestu, momentami przybiera jakąś pozę, a mimo to jest prawdziwa.

Więcej uwag mam do Małgorzaty Sielskiej. Brakowało mi w jej grze czystej pantomimy. Widać wykonaną pracę (a to jest przecież praca tytaniczna dla kogoś, kto nie jest specjalistą sztuki mimu), są całkiem udane momenty, jak ten, gdy Ptaszek kopie Wilka leżącego na ziemi albo sekwencja pudełkowa, ale razi mnie to, że widzę na scenie bardziej aktorkę niż mima.

Tym razem (bo jednak rola Pana Bama była niezwykła) zupełnie nie odnajduje się na scenie Andrzej Kuba Sielski. Danuta Szaflarska ukuła kiedyś zgrabne określenie dla kogoś, kto za bardzo wierzy w swoja klasę na scenie. Nie podam go, ale kto dobrze poszuka, znajdzie je łatwo. Andrzej Kuba Sielski jest w "Opowieści o Piotrusiu i Wilku" obok wszystkiego na własne życzenie. Jest częścią tej historii, ale brakuje mu środków - i jakby ochoty - by zaistnieć na warunkach reżysera. Mam wrażenie, jakby aktor poczuł, ze już nic nie musi. To - niestety - straszliwie widać.

Jeśli już planuję marcowy wyjazd do Kielc to znak, że spektakl ma ogromną siłę przyciągania...

To oczywiste, że "Opowieść o Piotrusiu i Wilku" jest po prostu wspaniała. Przekracza granicę spektaklu dla młodego widza - jest dla każdego, komu nie brakuje odwagi, by pozwolić sobie na odrobinę emocji. Przeżyłem tak bardzo spektakl Bartłomieja Ostapczuka, jakby on sam był na scenie. "Opowieść o Piotrusiu i wilku" jest po prostu piękna i mądra. Michał Olszewski zaś okazuje się chyba najlepszym uczniem, jakiego Ostapczuk mógłby sobie wymarzyć. Wierzcie mi lub nie, ale oni powinni zagrać kiedyś razem na jednej scenie.

Pozostaje mieć nadzieję, że to nie ostatnia pantomima w kieleckim "Kubusiu", zwłaszcza, że ta najnowsza stawia tak wysoko poprzeczkę wszystkim "dziecięcym" przedstawieniom. I najważniejsze - jeśli w tym roku nagród aktorskich nie zgarnie Michał Olszewski (tak jak rok temu Jolanta Kęćko), to niech ja pierzem porosnę.

Podpytują mnie nauczycielki, czy warto się wybrać do Kielc na pantomimę. Teraz już chyba wiadomo, że tak?

Przyznane Chochliki:

tekst sztuki: 6

gra aktorska: 5

reżyseria: 6

scenografia i kostiumy: 6

wrażenie artystyczne: 6

razem: 29

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji