Artykuły

Kobra w Maszkaronie

Stuosobowa widownia TEATRU SATYRY MASZKARON w podziemiach ratusza wypełniona do połowy. Po trzecim dzwonku ostatni widzowie przechodzą z sąsiedniej sali kawiarni. Niektórzy wno­szą z sobą nie dopite drinki. Zgaszenie świateł, a na­wet pierwsze dźwięki wykorzystanej w spektaklu mu­zyki nie stanowią sygnału do zaprzestania rozmów. Do­piero pojawienie się aktorki przyciąga uwagę widzów na tyle, że już końcówka jej pierwszej kwestii staje się zrozumiała.

Patrzę w miniaturowe okienko sceny, na kanapę, dwa fotele, stolik, barek - wszystko niedobrane pod wzglę­dem stylu, koloru czy jakimkolwiek innym. Spoglą­dam w bok na gwarzących z cicha współwidzów i już umiem nazwać swoje wrażenie. Zasiedliśmy przed telewizorem. "Przeleciały" zapowiedź programu i napi­sy, rodzinna atmosfera i wieczorny program ułatwia trawienie kolacji. Tylko do jakiego typu telewizyjnego widowiska zaliczyć niniejsze przedstawienie sztuki Ar­tura Watkyna "CZŁOWIEK, KTÓRY PRZYSZEDŁ W PIĄTEK"?

"Kobra". Rzecz z pogranicza teatru i filmu kry­minalnego, w czasach, gdy nikomu nie śniło się o wideo, w każdy czwartkowy wieczór sycąca głód sensacji. Wyrób krajowy, tani. Sposób przyrządze­nia prosty: miejsce akcji - tam, gdzie może zdarzyć się zbrodnia - czyli któryś z krajów na Zachodzie. Kilka rekwizytów znaczących, że tam właśnie jesteśmy (np. puszka coca-coli czyli USA). Zawiązek akcji z trupem w tle, parę mocno zarysowanych postaci, narastający kon­flikt prowadzący do nieoczekiwanego zakończenia.

I oto dzięki Teatrowi Maszkaron odnaleźliśmy dawno zapomniany smak. Zamieszczone w programie nazwis­ko autora ma zapewne wskazywać na angielski rodowód sztuki, choć jednocześnie brak nazwiska tłumacza kieruje strzałkę w naszą stronę. Bohaterowie inscenizacji demonstrują swą angielskość na rozmaite sposoby, ga­wędząc o golfie i mgle, wymawiając z przesadnym ak­centem swe nazwiska, a przede wszystkim tytułując się Mister i Mistress. Może zresztą tkwi w tym za­mierzony humor, któremu utwór zawdzięcza określenie "komedia kryminalna" i autor czy reżyser mruga do nas okiem informując, żebyśmy nie brali wszystkiego na serio. Z pewnością na serio nie weźmiemy wątłej dramaturgii, bo nawet tradycyjna angielska flegma nie jest w stanie usprawiedliwić żółwiego tempa rozumo­wania zbrodniarzy, próbującego rozwikłać zagadkę poli­cjanta i osób postronnych. Na serio nie weźmiemy też gry siedmiorga aktorów - przez grzeczność nie wy­mieniamy nazwisk - bo ich oparte na paru schema­tach role są niemalże tak wytarte, jak ubrania (prze­praszam, kostiumy), które noszą. Chyba zresztą owe "kostiumy" są dla postaci najważniejsze, bo to przecież prochowiec czyni inspektora, marynarka w (angielską, oczywiście) kratę autora powieści kryminalnych, a sta­roświecki tużurek zdziwaczałego (tzw. ekscentrycznego) emerytowanego oficera. Resztę roli aktorzy wypełniają wstawaniem i siadaniem, wchodzeniem, wychodzeniem, nalewaniem kawy i alkoholu i tak aż do samego koń­ca, do mizernych, starczających na dwa pospieszne wyj­ścia do ukłonów oklasków.

"Prawie trzydzieści lat czekał Kraków na scenę satyry" - pisał krótko przed śmiercią Brunon Rajca. - "Pragnęliśmy i pragniemy po­przez gorzką ironię, skłaniać do głębszych rozmyślań nad światem, i miejscem każdego z nas w tym świe­cie".

Darujmy sobie rozmyślania nad światem. Mogą ura­zić Anglików. Pocieszmy się tym, że odnaleźliśmy na­sze miejsce. Przed telewizorem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji