Artykuły

Za sprawą Janka Potapowa

Gorzów Wielkopolski. Niedziela 3 kwietnia 1977 roku. Czwarty od premiery spektakl sztuki Aleksandra Gelmana - "Protokół z pewnego zebrania partyjnego".

Wydaję się, iż chodzi oto, że...

...Janek Potapow i kierowana przezeń brygada odmawiają przyjęcia premii za wykonanie rocznych zadań przez ich macierzysty kombinat budujący Bardzo Ważny Obiekt Przemysłowy plus obiekty towarzyszące. Dlaczego odmawiają? Ano z różnych powodów. Także i dlatego, że - na przykład - Olek Żarczyński otrzymał tę premię w wysokości 750 złotych, ale z powodu częstych przestojów na budowie stracił w ciągu roku co najmniej sześć tysięcy;

...Janek Potapow (i jego szesnastu sojuszników) ma dość bałaganu, fikcyjnego planowania, manipulowania sprawozdawczością, ma dość bohaterszczyzny brygadzisty Kopcia, jego metod działania urosłych do pożądanego wzorca postępowania, albowiem w tych warunkach inaczej niż Kopeć pracować nie można. Inaczej - znaczy normalnie;

...Janek Potapow i jego brygada domaga ją się karkołomnego - z punktu widzenia "normalnych" ludzi - zabiegu, nieprawdopodobnej demonstracji, skandalu: postulują zwrócenie premii do banku; przywrócenia pierwotnych założeń planu rocznego, których korektę z wielkim trudem udało się wytargować w zjednoczeniu; wykonania owego pierwotnego planu dokonując po prostu zmian w organizacji pracy kombinatu.

Wydaje się, że gorzowski zespół teatralny przedstawia rzecz o tym, jak to brygada Potapowa - grupująca (więcej niż inne kolektywy) ludzi świadomych, myślących kategoriami społecznymi, nonkonformistów - zbuntowała się i ze swoim buntem przybyła na egzekutywę KZ partii.

Obrady egzekutywy trwają blisko dwie godziny. Dwie godziny wokół Potapowa

Ale to tylko pretekst. Bo oto ujawniają się różnorakie postawy, mechanizmy, motywacje działań jednostek i zbiorowości, hierarchizacja ważności problemów, sposoby pojmowania świata i spraw innych ludzi. Oto więc - spojrzenie w siebie.

Ta sztuka radzieckiego twórcy Aleksandra Gelmana od kilku miesięcy grana jest w bardzo wielu naszych teatrach. Wcześniej można ją obejrzeć na ekranach kin; wersja filmowa produkcji radzieckiej nosiła tytuł "Premia". "Protokół" jest tak popularny, bo naprawdę jest szansą dla ważkiej wypowiedzi teatralnej.

ANDRZEJ ROZHIN, który gorzowski spektakl "Protokołu" reżyserował, spotkał się wreszcie z tekstem, który pozwolił mu do końca zrobić "swój" teatr. Jeśli mnie ułomna pamięć nie zawodzi - prawie wszystko, co Rozhinowe widziałem na scenie (także jeszcze studenckiej), ciążyło ku problematyce politycznej, ogólnospołecznej, narodowej. Powiedzmy może - ku swego rodzaju "publicystyce teatralnej", choćby materią była... adaptacja cokolwiek leciwej powieści szlachetnej damy kresowej. Rozhin lubi wypowiadać się mocno i jednoznacznie, co nieraz prowadziło do uproszczeń albo nawet zafałszowań; innymi słowy (z kurtuazją) - prowadziło do kontrowersji między nim a tymi, co to nie wierzą w możliwości absolutnej jednoznaczności prawd głoszonych w wypowiedzi teatralnej. Ale tym razem...

Wbrew pozorom "Protokół" nie jest sztuką o jednym obliczu, choć "układ sił" w rzeczywistości scenicznej sprzyja występującym tam robotnikom, choć kierują się oni motywami społecznymi i w zasadzie mają rację. Swoje racje mają też atakowani przez nich ludzie, boć przecie ich postawy i metody postępowania nie wzięły się z powietrza. No i przedstawieni robotnicy nie są monolitem. Odnoszą zwycięstwo. Ale nie poprzez wynik głosowania. Po prostu uruchomili mechanizm, który ujawnił, że "to, co nie normalne, zaczęło nazywać się normalne i na odwrót". Świadomość tej myśli, intencji autora sztuki ma Andrzej Rozhin.

"Protokół" jest jednym wielkim zapisem rozmowy. Prawda, że pełnej napięć, nerwowej, dramatycznej. Prawda, że nośnej. Ale tylko rozmowy. Racje polemiczne podzielone. Postaci w ruchach skrępowane konferencyjnym stołem, wokół którego toczy się dysputa. Rekwizyty? Telefon... notatnik... kask... aktówka... A więc co? Nic ponadto, aby kreując postać dążyć do jej głębokiej prawdy, choćby ta prawda była żenująca. A przy tym wszystkim - ustrzec się przed karykaturą, mimo że aż się prosi!

Ideę przedstawienia dźwiga sekretarz Sobolewski. Gra go Rozhin. I właśnie w proponowanej przezeń koncepcji tej postaci widać, iż Rozhin - reżyser zrozumiał, że nie tylko "ciosem" można wypowiadać się jednoznacznie. Stąd stonowanie charakterystycznych dla Rozhina - aktora "mocnych" środków wypowiedzi. W ten sposób z kolei ostrzej ujawnia się rozpaczliwość obrony (chociaż z kamienną twarzą) dyrektora Bieni (Mikołaj Müller), strach, nerwowość, małość zastępcy Andrzejczaka (Wacław Welski). Stąd pełnia, prawdziwość postaci sekretarza. Podobną opozycję widzę między dwiema postaciami kobiecymi. Kadrowa Listwoń kreowana przez Janinę Bocheńską jest tym bardziej żałosna w swojej walce o rozwodnienie problemu, w manifestacji przedziwnej babskiej przebiegłości, im bardziej niewzruszona i zajęta robotą na drutach jest prostolinijna reprezentantka robotnic Musiałowa grana przez Janinę Mrazek. I dalej - im większe opanowanie, stanowczość, czystość intencji ujawniane przez Potapowa (Jan Wojciech Krzyszczak) tym ostrzejszy obraz "bohaterskiego" Kopcia (Mariusz Szaforz). "Protokół" jest rzeczywiście bardzo ostrą rozmową; nikt w rezultacie nie oszczędza ani siebie, ani innych, także Trołowski (Jerzy Koczyński), inżynier Czernik (Grzegorz Stachurski), Olek Żarczyński (Aleksander Maciejewski), majster Zdunek (Wiesław Wołoszyński), Rena Melska (Teresa Jabłońska), majster Śliwiński (Władysław Trojanowski) i urzędniczka (Aleksandra Grzędzianka - Chamiec).

Dlaczego "zaprotokołowane" postaci mają tak swojsko brzmiące nazwiska? Rozhin lubi być jednoznaczny... Może obawiał się, iż odepchniemy od siebie problem wedle hasła, że to nie nasza sprawa? Więc nazwiska oryginału zmienił.

Bo gdyśmy na spektakl wchodzili, mogliśmy w foyer zwiedzić wystawę pomników niektórych postaci "Protokołu", pomników "jak żywe", bo też na cokołach Rozhin usadowił aktorów. Gdyśmy wychodzili, cokoły były już puste, a z podpisów żeśmy się zorientowali, iż były to pomniki rutyny w różnej postaci.

"Jaka szkoda, że to tylko teatr! - pisał w "Polityce" nr 47/1976 Andrzej Krzysztof Wróblewski po obejrzeniu spektaklu tej sztuki w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. - Jaka szkoda, że my, reporterzy, nie pisujemy o takich wypadkach! Niechby rzadkich, izolowanych, nietypowych - ale przecież prawdziwych, zdarzających się. Wszędzie tam, gdzie są prawdziwi robotnicy, wszędzie, gdzie są członkowie partii ze swoim wrażliwym sumieniem, dochodzi do konfrontacji teorii z praktyką, perspektywy z dniem dzisiejszym, interesu partykularnego z ogólnospołecznym. Przeważnie jest to konfrontacja cicha, bo ani skala sprzeczności, ani umiarkowane temperamenty nie przekształcają jej w otwartą wojnę. Ale bywa też ostro. Czytelnicy mają do nas żal, że budowa socjalizmu, jak ją opisujemy, jest jednym wielkim spacerem po różach, z których uprzednio skrupulatnie usunięto kolce". I dalej: "Patrzę na twarze widzów opuszczających salę. Niejeden z nich zanurzy się w życie, woda nabierze mu się uszami, ugnie się przed koniecznościami i zapomni o tym, co tu przed chwilą słyszał, albo i sam mówił. Niejeden okaże się nieprzejednany, uwierzy, że los jemu właśnie powierzył funkcję jednego sprawiedliwego, nadokucza wszystkim wokół, uszarpie się i niczego nie zdziała. Będą i tacy, którzy znajdą właściwą drogę "między tym. co niedopuszczalnie, a tym, co jeszcze dopuszczalne", którzy pozostaną w zgodzie z sumieniem i zarazem czegoś dokonają. Nie przesadzajmy z nadziejami, że wszystkich i zawsze dobra sztuka uszlachetnia. Ale po cichu wierzę, że coś z tego wieczoru pozostanie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji