Artykuły

"Z biegiem lat, z biegiem dni" powraca... w Słowackim

O wystawieniu legendarnej sztuki i o planach na koniec pierwszego sezonu - mówi w Rzeczpospolitej Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny krakowskiego Teatru im. Słowackiego.

Czy dojdzie do premiery "Z biegiem lat, z biegiem dni"?

Bartosz Szydłowski: Tak, Agnieszka Glińska przygotowuje ją na maj, na naszej "wielkiej scenie", jak pisał Wyspiański. W Krakowie "Z biegiem lat, z biegiem dni..." to legendarny tytuł. Spektakl kilka dekad temu wyreżyserował Andrzej Wajda w Starym Teatrze. Powstał serial telewizyjny z plejadą krakowskich gwiazd. Autorką scenariusza była Joanna Ronikier, która stworzyła kompilację tekstów Kisielewskiego, Bałuckiego, Zapolskiej i innych pisarzy młodopolskich.

Spektakl Agnieszki Glińskiej nie będzie jednak rekonstrukcją. Trudno byłoby dzisiaj pokazać sielankę mieszczańskiego życia, nostalgiczną opowieść przesiąkniętą tęsknotą. Na przełomie wieków tliły się mocne konflikty - wystarczy sięgnąć do pamiętników Zapolskiej, gdzie widać to podskórne napięcie, złość i bunt. Sięganie do stereotypu przysypiającego i zadowolonego z siebie Krakowa nie ma sensu. Dlatego Agnieszka Glińska dokona wyboru scen, które mocniej będą współbrzmieć z dzisiejszymi czasami. Jednak najważniejsze jest, że w tej epickiej opowieści niezwykle istotny będzie osobisty wątek reżyserki. Agnieszka Glińska poszuka swoich rodzinnych korzeni, bo z Krakowa czasów młodopolskich pochodzi jej rodzina. Tutaj, jakby w rzeczywistości równoległej do bohemy czy mieszczaństwa, żyła jej prababcia Pepi Wettstein. Wydaje się, że jej historia będzie kontrapunktem, który otworzy zupełnie inny wymiar opowieści o Krakowie z przełomu wieków. Uwiarygodni to spotkanie z przeszłością przez gest z porządku przeznaczenia, bo przecież właśnie takie jest spotkanie z własnym przodkiem.

Co nas jeszcze czeka w tym sezonie?

- W kwietniu na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuk, na której konsekwentnie gości eksperyment z pogranicza różnych mediów, pokażemy instalację Wojtka Blecharza "Dom dźwięków" oraz "Grę szklanych paciorków" inspirowaną słynną powieścią Hermana Hesse w reżyserii Małgorzaty Warsickiej. MOS stał się laboratorium nowego języka teatralnego i zgodnie z jego rytmem oraz dynamiką co miesiąc odbywa się tam premiera, eksperyment. Chcemy też rozwijać w MOS scenę tańca. Dlatego już w maju odbędzie się kolejna edycja festiwalu KROKI pod kuratorska opieką Jadwigi Majewskiej.

A co na Scenie Miniatura?

- W każdym miesiącu prowokuje już niezwykle popularnym cyklem "Sztuka myślenia" prowadzonym przez profesora Piotra Augustyniaka. Odżywa nam trochę krakowski salon, w dobrym tego słowa znaczeniu. Okazuje się, że teatr może być jednym z ostatnich miejsc rozmowy bez uprzedzeń i języka wykluczającego innych. Istotą tego mariażu teatru i filozofii jest tworzenie przestrzeni dla rozmowy przedstawicieli różnych poglądów, a nie tylko grona wiecznie zgadzających się ze sobą przyjaciół. Nie chcę zapeszać, ale udaje się nam utrzymać wzajemny szacunek, a stawiane tezy są przecież trudne. Miniatura to również miejsce warsztatów dramaturgicznych pod opieką Mateusza Pakuły i Kuby Roszkowskiego, a także czytań i dyskusji wokół współczesnej dramaturgii. Wkrótce Miniatura odnotuje odsłonę nocnego życia. Przypomnimy, że w tym budynku znajdowała się elektrownia napędzająca cały główny gmach, zwana "I Domem Machin".

Jak podsumuje pan projekt "Wyspiański wyzwala"?

- "Wyspiański wyzwala" ożywił energię, która zwykle zapada się w pełnych inscenizacjach dzieł Wyspiańskiego. Zabrzmiał bardzo współcześnie, chociaż nic mu nie dopisywaliśmy. Świetny "Prolog" Remika Brzyka, czyli historia pierwszych lat teatru krakowskiego, pokazał, że sięgając po archiwa z przełomu wieków, można ostro opowiedzieć o współczesnej Polsce. Muzyczna sekwencja Małgorzaty Warsickiej pokazała siłę młodości i wspólnoty, które tekst Wyspiańskiego może wywoływać. Kuba Roszkowski żegnał się ze starym teatrem póz i pustych gestów. Paweł Świątek sięgnął do mitu "Wyzwolenia" Konrada Swinarskiego, desperacko szukając odpowiedzi na pytanie, skąd siła tamtego teatru. Krystian Lupa w rozmowie ze mną i profesorem Piotrem Augustyniakiem mówił o pułapce murów tego teatru i wyzwalaniu się z narodowych powinności. Alicja Patanowska dokonała transformacji napisu na elewacji teatru z "Kraków narodowej sztuce" na "Kraków sztuce niezależnej". A mój manifest wygłoszony z dachu teatru do Krakowian przypominał, że idziemy za Wyspiańskim, bo jego bezkompromisowość w opisywaniu rzeczywistości nie była podszyta nienawiścią, ale wynikała z empatii i pełnej pasji wiary w teatr i ludzi. "Wyspiański wyzwala" pokazany był na Boskiej Komedii i przyjęty został entuzjastycznie przez gremium międzynarodowe, co jeszcze bardziej wzmocniło we mnie przekonanie, że "nasze sprawy" wcale nie muszą być dla innych egzotyczne. A wraz ze zmieniającą się sytuacją geopolityczną na świecie, głos Wyspiańskiego brzmi mocno, ale nie opresyjnie.

Jak ocenia pan "Wyzwolenie" Radosława Rychcika"?

- Niezwykłą zasługą Radka jest to, że nie dał się zakleszczyć w hermetycznym świecie tego dramatu i nie poddał się tym fałszywym powinnościom interpretacyjnym. Radek zbudował obrazy i figury, które bardzo dobrze korespondują z myślą Wyspiańskiego, powiedziałbym nawet że źródłowo, ale i dość przekornie. Konrad nauczyciel to wspaniałe przypomnienie, skąd się bierze źródło świadomości i przebudzenia. Nie jest to już profetyczny głos artysty. To introwertyczny nauczyciel w kapitalnej interpretacji Rafała Dziwisza - bliższy postaci profesora ze "Stowarzyszenia umarłych poetów". W tej funkcji nauczyciela odbija się cała odpowiedzialność społeczna, od której aż gęsto u Wyspiańskiego. A pierwszy akt w duchu i rytmie "Tanga" Rybczyńskiego? A finalna scena pozostawiająca bardzo szerokie pole interpretacji? W ogóle Radek Rychcik daje bardzo dużo wolności widzowi, nie należy do tych reżyserów, którzy budują jednowymiarowe tezy i jak na sznurku prowadzą publiczność. To w czasach "powinności teatralnych" bardzo niepoprawny spektakl. On tym gestem interpretacyjnym wymyka się temu wszystkiemu, czego Wyspiański chciał się pozbyć, czyli "ciężaru polskości, narodowości i wszechobecnych geniuszy". Uważam to za wielką zaletę Radka Rychcika w polskim teatrze. Muszę dodać, że praca nad tym przedstawieniem była autentycznym wyzwalaniem się zespołu aktorskiego, odkrywaniem siebie na nowo. To był również proces terapeutyczny, tak bardzo potrzebny w tym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji