Artykuły

Takiego mnie jeszcze nie znacie: Artur Dziurman

Był 1992 rok, kiedy to przyjaciele, Eugeniusz Dykiel, z teatru Bagatela i ARTUR DZIURMAN, od dwóch sezonów w "Starym", postanowili, że trzeba jakoś dorobić. I wymyślili, że założą jakąś małą knajpkę, taką na dziesięć stolików. Udało się. 24 lutego 2001 r. nowy "Moliere" został otwarty.

To był czas, gdy w Starym Teatrze grał ponad 20 razy w miesiącu, przygotowywał się do premiery "Spaghetti i miecz" i parę dni w miesiącu spędzał na planie "Klanu", a tu, na Szewskiej, remont trwał na całego. Zatem aktor co rano o ósmej pojawiał się w kawiarni "Zalipianki", gdzie na czas remontu miał "biuro", szybko przygotowywał się do codziennej narady z budowlańcami, po czym miał niecałą godzinę, by uczyć się roli. - Próbowałem też nocami, ale już byłem tak wykończony, że rano nic nie umiałem. Uczyłem się także w pociągach, jeżdżąc do filmu - wspomina Artur Dziurman.

Udało się. 24 lutego 2001 r. nowy "Moliere" został otwarty. - Tego dnia jeszcze nie, bo piłem wódkę, ale 25 i 26 lutego zacząłem się, przerażony, zastanawiać, jak to będzie przez te 5-6 lat - uda się co miesiąc spłacać bankowi po 20 tys. zł spłaty miliona komercyjnego kredytu? Zdołam prowadzić tę "fabrykę" - dzisiaj to ok. 20 osób, ale i wtedy już było nie mało - pracującą na rzecz restauracji, sceny, programu? A tu jeszcze Gienek, który miał tę scenę prowadzić, coraz bardziej zmuszony był skupiać się na swej walce z rakiem - przywołuje tamten czas aktor.

Był 1992 rok, kiedy to przyjaciele, Eugeniusz Dykiel, aktor teatru Bagatela i Artur Dziurman, który już od dwóch sezonów był w "Starym", postanowili, że trzeba jakoś dorobić. Zawód aktora niepewny, nie zawsze się gra, a pensje skromniutkie. I tak, przy wódeczce, wymyślili, że założą jakąś małą knajpkę, taką na dziesięć stolików. Niechby się udało drugą pensję dorobić. Dzięki życzliwości, m.in. wielu radnych, a i mozolnym zabiegom, otrzymali bezprzetargowo lokalik na ulicy Szewskiej 4, a więc w pobliżu obu teatrów. Weszło osiem stolików, czerwony bar i... miejsce szybko stało się modne. W pół roku spłacili dwa tysiące dolarów kredytu.

- Zasuwaliśmy na okrągło, jednego dnia za barem stałem ja z Anką, jeszcze wówczas narzeczoną, drugiego Gienek z żoną, a jak myśmy grali, to dziewczyny pracowały same. Potem przyjęliśmy barmana, który teraz jest głównym menedżerem... - wspomina Artur Dziurman. Szybko też sławne stały się pierogi jego mamy - zresztą pozostały do dziś, tyle że już teraz nie ona je lepi. i od początku malutka sala na parterze zaczęła być miejscem artystycznych spotkań, to odbył się wieczór poezji, to Andrzej Grabowski zagrał "Audiencję", to Piotr Różański monodram "Nienawidzę", Adam Bujak miał promocję swego albumu, Andrzej Sikorowski - recital...

Oczywiście, były i kłopoty; raz zabrakło na czynsz, raz na inne opłaty...

Jakoś po ponad roku p. Stanisław Urbanik, który mieszkał w tej kamienicy, oddał aktorom swą piwnicę, by mieli gdzie trzymać piwo. W czasach, gdy piwa bynajmniej nie było "w bród; jeździli po nie "maluchami" rano o piątej na plac hurtowy. Przez trzy-cztery lata mieli tam składownię; nawet do szczurów się przyzwyczaili.

- No i kiedyś pomyśleliśmy z Gienkiem, a może by te puste piwnice wykorzystać? Po czterech latach podjęli starania, by tą samą drogą, bez przetargu, owe piwnice otrzymać. By była tam sala teatralna i restauracja, a na górze oranżeria... Anna Wiśniowska-Dziurman z kolegą Tomaszem Jeleńskim, oboje - po architekturze wnętrz ASP, już mieli pomysł, by były to wnętrza w stylach z różnych epok.

Zdobyli dokumentację architektoniczną budynku, zrobili symulację komputerową wnętrz i rozpoczęli starania o pozyskanie 350 metrów piwnic.

W tym też czasie poznali Wojciecha Tatarczucha, dziennikarza, kiedyś także "Dziennika Polskiego". - Fantastyczny, uroczy, pełen pomysłów, poruszający się o kulach człowiek, który zaproponował, by był to lokal i dla niepełnosprawnych. I namówił nas, by powołać spółkę Moliere - Centrum Kultury i Sztuki Osób Niepełnosprawnych, a on będzie organizował program. Tyle, że Wojtek w czasie wakacji zmarł. A Gienka dopadł nowotwór

- wspomina aktor.

To może by się wycofać? Ale mieli już zgodę na lokal i wstępną koncepcję, wiele firm obiecało aportem materiał wartości pół miliona zł, 400 tys. na sprawy konserwatorskie dawał Zarząd Rewaloryzacji Zabytków...- Miałem jakąś siłę przebicia, że przekonywałem do tego pomysłu rozmaitych prezesów, bardzo pomógł mi prof. Tadeusz Chrzanowski że SKOZK-u - mówi aktor, wyliczając z wdzięcznością długą listę osób.

Decyzja zapadła. Trwający 1,5 roku remont musieli zacząć od opróżnienia piwnic; zwały gruzu, węgla, koksu, spróchniałe deski, stare koryta 12 razy wypełniły 10-tonową ciężarówkę. - Nocą taczkami wywoziliśmy ten syf, 10 chłopaków mi pomagało - relacjonuje aktor. A potem zaczęły się kłopoty konserwatorskie, budowlane...- Osoba, którą wybrałem jako inspektora nadzoru, niezbyt się sprawdziła, po 7-8 miesiącach, gdy już zacząłem się orientować w wielu sprawach, przejąłem część obowiązków, znów łaziłem po urzędach, dyrektorach; miałem szczęście, chciano mi pomóc - mówi aktor wciąż z takim zapałem i ogniem w oczach, jakim pewnie i wówczas przekonywał.

- Widzieli, że jest aktor, który usiłuje sobie teatr stworzyć i restauracyjkę, która by na tę działalność zarabiała. Bo od początku chciałem, by tu była scena, pozwalająca wystawiać małoobsadowe sztuki dla dorosłych, dla dzieci, by mogły odbywać się recitale. Dziś, po pięciu latach, widać, że pomysł się sprawdza, że przychodzi coraz więcej osób. Niektóre spektakle, jak "Czapa", w której gram z Markiem Litewką, przetrwały do dziś, hitem okazały się wystawiane w niedzielne poranki bajki dla dzieci - mówi Artur Dziurman.

Teraz, po wpłacie w lutym ostatniej raty do banku, wspomina te kilka lat ze znacznie większym spokojem. Wciąż jednak pamięta emocje płynące ze świadomości, że kiedyś jego zobowiązania finansowe przekraczały dwa miliony zł, że zastawił dwa nowe auta, dom po babci, a i rodzice zaryzykowali swą działką...

Bał się? - Ogromnie, ale była też we mnie wielka wola walki, determinacja, byłem tak napalony jak teraz, by stworzyć teatr niepełnosprawnych. A żyłem w stresie totalnym - wyznaje aktor. - Pierwsze trzy lata były straszne, nie widziałem światełka w tunelu. Owszem, byli goście indywidualni, i grupy zorganizowane, i firmy, którym oferowaliśmy kompleksowo spektakle i szkolenia, tylko obrót był znacznie niższy niż założony. Czyż mam dodawać, że błędnie, że w oparciu o księżycowe dane? Tak, te 1,5 roku remontu i trzy pierwsze lata to był okres szaleństwa.

Kiedy zaczął wierzyć, że się uda? Po trzech latach, kiedy wreszcie pojawiła się płynność finansowa, kiedy zostali spłaceni wierzyciele budowlani, kwotę pamięta dokładnie - 479 tys. zł. I kiedy to włączyli się rodzice; matka aktora wzięła się za rozliczanie kuchni, by nie było marnotrawstwa, ojciec zajął się dowożeniem części towaru. - I już po dwóch miesiącach okazało się, że mamy więcej zaoszczędzonych pieniędzy...

Teraz aktor ma wielkie plany związane z "Molierowską" sceną, chce otworzyć pierwszy w Polsce teatr z prawdziwego zdarzenia dla osób niepełnosprawnych. Utwierdził go w tym niedawny sukces spektaklu "Dzikie łabędzie", który z osobami niewidomymi i niedowidzącymi przygotował Janusz Szydłowski. Zagrali "Łabędzie" już ponad 20 razy, z ogromnym powodzeniem.

- Występujący są przeszczęśliwi, a jeszcze mają z tego jakieś pieniążki. Mamy też błogosławieństwo Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych - mówi aktor. I to jest kierunek, w jakim chce podążać, oczywiście nie rezygnując i z innej działalności scenicznej w "Molierze".

- Trochę się na tym znam po 18 latach pracy na scenie. A coraz bardziej jestem niewyżyty, bo w moim Starym Teatrze prawie nie gram, jedynie w "Kraksie"; dobrze, że mam serial "Egzamin z życia"... To będę sobie budował teatr tu. Chciałbym przygotować monodram...

Artur Dziurman nie ukrywa, że jak coś zacznie, to musi skończyć. - Już w szkole podstawowej nauczycielki mówiły mi, że jestem nieuk, ale pilny. Z kolei od Jerzego Stuhra, który uczył mnie przez dwa lata w PWST, słyszałem: "Nie wiadomo, jakim będziesz aktorem, ale masz w sobie szalony konkret". I tak mi zostało - dopowiada aktor.

Zatem jeszcze pytam na koniec, jak sądzi, co powie mu kiedyś Gienio Dykiel, który zmarł rok po otwarciu "Moliere"? - Że fajnie to chyba prowadziłem, i to, cośmy wymyślili, zostało zrealizowane - na tyle, na ile miałem siły i pomysły. Że chyba i on by tak chciał...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji