Artykuły

Poniedziałkowa menażeria

"Szklana menażeria" Tennessee Williamsa w reżyserii Jacka Poniedziałka, zapowiadana była przez niego jako spektakl bardzo prywatny, a nawet autobiograficzny. "Każdą sztukę teatralną należy czytać osobiście, swoim doświadczeniem, wrażliwością, sposobem odczuwania świata. A najlepiej - a tak jest w moim przypadku - jeśli w jakimś stopniu odnajdzie się w tekście swoją własną historię, elementy swojej pamięci" - mówił w jednym z przedpremierowych wywiadów ("Nowa Trybuna Opolska", 13 IX 2014).

Widzowie zostają dosłownie wprowadzeni do świata bohaterów - przez zaplecze wprost na scenę. Przemierzając wąskie, słabo oświetlone korytarze teatru, ma się wrażenie błądzenia w półmroku wśród obcego tłumu, po opisanych przez Williamsa alejkach i zaułkach biednej dzielnicy dużego miasta. W powietrzu unosi się specyficzny zapach wilgoci, kurzu i gotowanego w bufecie jedzenia. Ta krótka podróż oddziałuje na wszystkie zmysły, wywołuje skrajne uczucia - od obrzydzenia po fascynację.

Wchodząc na scenę, widzowie mogą zajrzeć przez okno do mieszkania bohaterów. Na pierwszym planie zmęczona młoda kobieta skulona na łóżku pod ścianą, patrząca na zabałaganioną przestrzeń. Koncepcja widza jako podglądacza została tu potraktowana bardzo dosłownie, a bliskość aktorów powoduje, że czuje się on tym bardziej niezręcznie i niewygodnie.

Wąski hol kończy się w środku sceny, dzieląc ją wizualnie na dwie części. Po opuszczeniu labiryntu korytarzy widz wciąż jest na scenie, dzięki czemu może dokładnie i z bliska przyjrzeć się miejscu gry. Po lewej stronie skromnie urządzony pokój (który będzie salonem, jadalnią, a także sypialnią jednego z bohaterów) ze zniszczonymi meblami. Po prawej uwagę przykuwają (prowa-dzące na dach, jak się wkrótce okaże) metalowe schody, pod którymi stoi łóżko przykryte włochatą narzutą. Obok niego, przy ścianie, sterta przedmiotów (radio, maszyna do pisania, skrzynki), które sprawiają wrażenie dawno nieużywanych.

Publiczność siada na ustawionej na scenie amfiteatralnej widowni. Dopiero teraz jej oczom ukazuje się kondygnacja, do której prowadzą schody. Widoczna jest również część kuchni, do której przed chwilą zaglądaliśmy przez okno, gdzie niechlujnie powciskane na półki kredensu zakurzone książki, sugerujące obycie intelektualne domowników, mieszają się z przedmiotami codziennego użytku. Uwagę przykuwa portret młodego mężczyzny (wykorzystany także na plakacie spektaklu) wiszący na ścianie salonu w centralnym punkcie przestrzeni scenicznej.

Rodzinę Wingfieldów widzowie poznają podczas wspólnego śniadania. Ta codzienna sytuacja działa jak papierek lakmusowy, uwidoczniając charakterystyczne cechy bohaterów i ich wzajemne relacje, na których koncentruje się spektakl. Scena posiłku jest zdominowana przez krzątającą się matkę rodu - Amandę Wingfield (Grażyna Misiorowska), która po raz kolejny opowiada dzieciom o czasach swojej młodości. Amanda jest rozdarta między odległą, sielankową przeszłością, która urosła do rangi rodzinnego mitu, a nadziejami na lepsze jutro. Mimo upływu czasu, nie może się pogodzić z ucieczką męża i całą swą histeryczną miłość koncentruje na dwójce dorosłych dzieci: Laurze i Tomie. Laura (Grażyna Rogowska) - lekko kulejąca właścicielka tytułowej kolekcji szklanych figurek - jest pod całkowitym wpływem matki. Nawet w tak normalnej sytuacji jak rodzinne śniadanie, dziewczyna sprawia wrażenie spiętej do granic wytrzymałości. Jej brat Tom (Sylwester Piechura) alergicznie reaguje na poranne opowieści matki o adoratorach. Właściwie prawie wszystko, co robi Amanda, działa na niego jak płachta na byka. Orędowniczką pokoju staje się w takich chwilach Laura, która boi się wszelkich zmian i kłótni, a jej jedynym pragnieniem jest ponowne zaprowadzenie status quo.

Wingfieldów jako rodzinę można przyrównać do organizmu, który powstał w wyniku ścisłej symbiozy kilku jednostek zupełnie od siebie różnych i mających pełnić różne funkcje w obrębie całości. Wingfieldowie są nieszczęśliwi, buntują się, jednak są od siebie uzależnieni. Co więcej, są świadomi tego, że odejście jednego z członków rodziny zaburzy homeostazę i znacząco wpłynie na pozostałych - jak się stało po zniknięciu ojca, o którym właściwie niewiele się dowiadujemy. Paradoksalnie jednak ojciec jest ciągle obecny w spektaklu (we wspomnieniach, w rozmowach, jego portret wisi na honorowym miejscu w salonie). Osobliwą obecność rodzica z jednej strony można porównać do zjawiska powidoku, z drugiej natomiast - interpretować jako wyobrażenie mające stanowić substytut, a nawet nieudolną protezę zastępującą utraconą część ciała.

Choć spektakl skupia się na postaci Toma Wingfielda, jest on traktowany jako część rodziny i charakteryzowany przez pryzmat relacji z pozostałymi jej członkami. Niemal wszystkie podjęte przez niego działania można opisać w odniesieniu do rodziny. Jednym z głównych źródeł frustracji Toma jest przecież skomplikowana więź łącząca go z matką, traktującą go wciąż jak małego chłopca i starającą się kontrolować jego życie prywatne oraz zawodowe. Mimo że przejął po ojcu funkcję żywiciela rodziny, nie jest niezależny (ponadto praca w hurtowni butów, do której zmusiło go odejście ojca, zdecydowanie nie jest spełnieniem jego marzeń). Tom buntuje się przeciwko matce, a swoją niezgodę manifestuje na różne sposoby: zaczynając od okazywania niechęci, poprzez sprzeczki, niewykonywanie poleceń, kłótnie połączone z demolowaniem mieszkania, nocne wypady do kina, palarni opium, na ucieczce z domu kończąc. Ostateczny gest, na jaki zdobywa się Tom, czyli opuszczenie rodziny, jest aktem beznadziejnym, niemożliwym do pełnego zrealizowania. Tom jest świadomy, że nawet jeśli zerwie kontakt z rodziną, nigdy nie wyzwoli się mentalnie spod jej wpływu. Widmo rodziny, którą porzucił, jak ojciec, będzie go prześladować do końca życia.

Postać Toma nieprzypadkowo została podkreślona przez reżysera. Stała się ona punktem wyjścia dla strategii interpretacyjnej. Poniedziałek zwraca uwagę na podobieństwo swojego dzieciństwa i wczesnej młodości do życia Toma Wingfielda - wieczni buntownicy, poszukujący swojego miejsca na ziemi, zmuszeni przez okoliczności i nieobecność ojca do przedwczesnej dojrzałości. Wpisując w spektakl historię swojego życia, wykorzystując prywatne pamiątki jako rekwizyty, rozpoczyna ryzykowną i nieco prowokacyjną grę między rzeczywistością pozateatralną i tą wykreowaną na scenie. Tak otwarte eksploatowanie wątków autobiograficznych może być interpretowane zarówno jako wyraz dystansu do samego siebie, traktowania siebie jako materiału, który ma potencjał twórczy, ale też jako przejaw narcyzmu. W żadnym przypadku nie zaciera to uchwyconego przez Poniedziałka uniwersalizmu dramatu Williamsa.

"Szklana menażeria" w reżyserii Jacka Poniedziałka jest spektaklem skupiającym się na rodzinie jako specyficznej, samowystarczalnej grupie społecznej. Podejmuje problem egzystowania w dys-funkcyjnym domu, w którym nie sposób nawiązać zdrowej relacji. Wybrzmiało to szczególnie dobitnie w kreacjach aktorskich Grażyny Misiorowskiej i Sylwestra Piechury. Stworzony przez nich duet: matka - syn jest pełen dynamizmu i emocji, hipnotyzuje i elektryzuje publiczność. Aktorom udało się rozegrać niełatwą, skomplikowaną relację rodzica i dziecka, w której nienawiść splata się z miłością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji