Artykuły

Anna Kmiecik: Ktoś mi uświadomił, że mogę tańczyć wszędzie

Ma na swoim koncie około 30 filmów i kilkanaście teledysków. Wszystkie były nakręcone z dużym rozmachem. Ale w Europie trudno ją zobaczyć, tańczy w Bollywood.

Umówić się z Anną Kmiecik nie jest łatwo. I to nie z powodu wynoszącej cztery i pół godziny różnicy czasu, ale jej pracy w Octopus Entertainment. To agencja zatrudniająca tancerki m.in. na potrzeby filmów kręconych w Bollywood.

Umawiamy się na czwartek, mamy porozmawiać przez Skype'a. Ale okazuje się, że zdjęcia do filmu "Mom" będą kręcone w Tajlandii i do Bombaju wróci w poniedziałek.

Jej opowieść o tej podróży przypomina monolog ze słynnego filmu "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz".

- Do Bangkoku wylecieliśmy o 8 rano, ale na lotnisko trzeba było przyjechać trzy godziny wcześniej. Lot trwał cztery godziny, ale na miejscu byliśmy po południu, bo z powodu różnicy czasu doszły kolejne trzy godziny do przodu. Do hotelu wpadliśmy na chwilę, wziąć prysznic, potem do autokaru i na plan dotarliśmy o 19 wieczorem, chociaż mieliśmy być o 18. Całą noc kręciliśmy jakąś imprezę, chyba walentynkową. Skończyliśmy o 6 rano, wróciłyśmy do hotelu i wieczorem znów powrót na plan. Tak przez trzy noce - opowiada tancerka.

Mówi, że miała szczęście, bo po powrocie do Bombaju mogła odespać: - Ale koleżanka niemal od razu pojechała na nocne zdjęcia.

Nie ukrywa, że lubi to, co robi: - Kocham taniec, jest biciem mojego serca.

Gdy rozmawiamy, co jakiś czas słychać nawoływanie muzułmanina na popołudniowe modły. - Tak jest co kilka godzin. Ale to kraj wielu religii i można się przyzwyczaić - tłumaczy kielczanka.

Najpierw były Małe Kielczanki

W trakcie rozmowy kilka razy podkreśla, jak bardzo kocha taniec. - To było wyssane z mlekiem matki - mówi całkiem poważnie.

Opowiada, że jej rodzice poznali się w Zespole Pieśni i Tańca "Kielce". - Odkąd pamiętam, cały czas się ruszałam, sama tańczyłam przed lustrem. Więc jak miałam pięć lat, zabrali mnie na zajęcia Małych Kielczanek w WDK, prowadzone przez Barbarę Kardynalską. To było dla mnie coś niesamowitego, dorastałam i tańczyłam tam przez 13 lat - wspomina.

Opowiada, jak przeżywała przedstawienia Kieleckiego Teatru Tańca. - Jak ja chciałam z nimi występować - wzdycha.

Gdy miała kilkanaście lat, trafiła wreszcie na próbę adeptów KTT, czyli grupy, która m.in. przygotowuje tancerzy do wejścia do głównego zespołu.

- Zajęcia z tańca jazzowego prowadził Grzegorz Pańtak, a klasycznego - Ewelina Kubot. I to już nie była zabawa, ale coś poważnego, zajęcia kilka razy w tygodniu. Zastanawiałam się, co chcę robić w życiu. Doszłam do wniosku, że nie wyobrażam sobie życia bez tańca. Po roku ciężkiej pracy dyrektor Elżbieta Szlufik-Pańtak zaproponowała mi wejście do głównego składu teatru - mówi.

Zgodziła się z radością. Szła do szkoły, a potem do teatru. Na studiach miała indywidualny tok nauczania, żeby mieć więcej czasu na próby.

- To naprawdę ciężka praca, chodziłam momentami cała poobijana, ale nawet nie czułam bólu. I jeżeli tańca się nie kocha, nie czuje go w sercu, trudno zrozumieć, po co ten wysiłek - opowiada Ania Kmiecik.

Podkreśla, że było warto. Wspomina swój pierwszy, wymarzony występ na scenie z KTT. - To była mała rólka podczas spektaklu "Prophetie (Proroctwo)". I to było wielkie przeżycie. Całe dzieciństwo tańczyłam, myślałam o tańcu i to bycie na jednej z scenie z KTT to jest spełnienie tych marzeń - mówi wzruszona.

Dobra szkoła w KTT

W KTT najpierw była adeptką, potem tancerzem, koryfejem, czyli mogła wykonywać role solistyczne, i wreszcie solistką.

Długo chwali KTT i szefową, Elżbietę Pańtak. Opowiada, że szczególnie ważne były dla niej trzy przedstawienia: "Pasja", "Jazz Dance Back and Forth" i "Święto wiosny", w którym wystąpiła po raz ostatni.

- Podczas prac nad "Jazz Dance Back and Forth" w choreografii Billa Goodsona zrozumiałam, ktoś mi uświadomił, że tak naprawdę mogę tańczyć wszędzie. Trzeba tylko chcieć i próbować. Wystarczy przełamać mentalność, że sobie nie poradzimy na świecie - opowiada.

Zaczęła szukać innych możliwości. Jeździła na castingi np. do Paryża. Trafiła też na casting w Nottingham, gdzie szukano tancerek do grupy tanecznej kasyna Solverde w Portugalii.

- Było 15 dziewczyn, wszystkie poza mną z Anglii, i dziwnie na mnie patrzyły. Jak to zobaczyłam, to pomyślałam, że znów mi się nie uda. Ale postanowiłam, że teraz albo nigdy. Walczyłam do końca - mówi tancerka.

Wspomina, jak choreograf najpierw uczył je kilku choreografii, potem miała własną, indywidualną prezentację freestyle i próbę techniczną. - Gdy kończyliśmy wieczorem, jako ostatnia weszłam na rozmowę. Okazało się, że marzenia się spełniają, bo jako jedyna się zakwalifikowałam - opowiada Anna Kmiecik. Potem było smutne rozstanie z KTT. - Byłam tam 10 lat. Całe dorosłe życie - mówi.

W Portugalii trafiła do grupy, która co wieczór wystawiała godzinny spektakl w trzech różnych kasynach w południowej części kraju.

- Zaczęliśmy od ciężkiej, trwającej trzy tygodnie pracy nad przygotowaniem spektaklu, który składał się z 10 choreografii. Ale to było coś innego niż w KTT, gdzie pracowało się osiem godzin dziennie. W Portugalii, gdy program był dopracowany, spotykaliśmy się na próbach dwa razy w tygodniu i sześć wieczorów na spektaklu. W weekendy zdarzały się dwa spektakle z rzędu, co było bardzo dużym wysiłkiem. W sumie pracowaliśmy dużo, ale można było mieć życie prywatne - tłumaczy kielczanka.

Pracowała tam dwa lata. Chciała jednak wrócić do rodziny w Kielcach, odpocząć, a potem spróbować czegoś innego.

Wakacje trwały dwa miesiące. Potem agentka dała jej znać, że jest oferta z Bollywood. - Najpierw się przestraszyłam, że to chyba niebezpieczne miejsce. Ale pomyślałam, że chcę spróbować, że to kolejna przygoda, że poznam inną kulturę. Wskoczyłam w bikini, zrobiłam aktualne zdjęcie całej sylwetki, bo to był jeden z wymogów. Do tego dołączyłam filmik ze swoją prezentacją i wszystko wysłałam. Już wieczorem tego samego dnia dostałam kontrakt do podpisania - opowiada tancerka.

Znacznie dłużej, bo trzy tygodnie, musiała czekać na wizę do Indii. Wreszcie 7 marca 2016 r. po 25 godzinach lotu wylądowała w Bombaju. - Czekał na mnie kierowca. Już sam ruch na ulicach był szokiem - wspomina.

Tak trafiła do Octopus Entertainment, agencji zatrudniającej tancerki z Europy i Australii m.in. na potrzeby filmów kręconych w Bollywood.

- Trzeba mieć świadomość, że białe kobiety są tam czymś egzotycznym. Nadal zdarzają się przypadki, że ludzie podchodzą, bo chcą mieć z nami zdjęcie. Pojawienie się białych tancerek podnosi prestiż wydarzenia - tłumaczy Ania Kmiecik.

Pierwszy występ miała z grupą taneczną podczas gali wręczenia nagród muzycznych. Już podczas pierwszej próby przekonała się o kolejnej różnicy kulturowej. - Gdy rozmawiałam z choreografką, ona tak dziwnie kiwała głową, jakby na bok. Ja się zastanawiałam, czy ona mnie w ogóle rozumie, a potem okazało się, że oni w ten sposób potakują - tłumaczy tancerka.

Kolejne zaskoczenie przeżyła w mieszkaniu, które zajmuje razem z innymi tancerkami. - Okazało się, że do każdego z nich przypisani są spotboye, którzy dla nas pracują. Wcześniej nie byłam przyzwyczajona, że ktoś będzie mi usługiwał i biegał na posyłki - mówi Ania Kmiecik.

Długo nie może jej przejść przez gardło, że ma służbę. - Na początku było mi trudno się kimś wysługiwać, ale po jakimś czasie staje się to normalne i naturalne - przyznaje.

Choreografii uczą się już na planie

Tancerki zazwyczaj wieczorem dowiadują się, gdzie będą pracowały następnego dnia. - Pierwsze urodziny w Indiach są wyjątkowo mocno celebrowane. Kiedyś trafiłyśmy na taką uroczystość syna jakiegoś wysoko postawionego polityka. Najpierw przewieziono nas poza Bombaj samolotem, a potem do hotelu. Impreza urodzinowa była z trzema scenami, wzięło w nie udział około 150 dzieci i drugie tyle opiekunów. Przygotowałyśmy kilka specjalnych choreografii i kostiumy, np. wróżek - wspomina.

Wylicza, że w ciągu roku zatańczyła w mniej więcej 30 filmach, chociaż ich tytuły niewiele mówią w Europie: "Banjo", "Flying Jatt", "Ubta Punjab", "Dangal", "Ae dil hai mushkil", "Mubarakhan", "Farange", "Machine" czy "Noor".

Najnowszy teledysk z udziałem Ani Kmiecik do filmu "Machine" udostępniono kilka dni temu.

- Hindusi są bardzo dumni ze swojej produkcji filmowej. Praktycznie w każdym filmie są co najmniej trzy sceny taneczne, często z dużym rozmachem, i wtedy właśnie dobrze jest, żeby białe dziewczyny tańczyły wokół lokalnych gwiazd - tłumaczy Ania Kmiecik.

Co ciekawe, najczęściej tancerki choreografii uczą się już na planie. Ale to nie jest problem, bo każda z nich ma już spore doświadczenie. Zwykle to połączenie tańca nowoczesnego z elementami tańca indyjskiego. - Sam taniec indyjski jest bardzo specyficzny i trudny - zaznacza tancerka.

Na swoim koncie ma też kilkanaście teledysków i programy telewizyjne, takie jak indyjska edycja "So You Think You Can Dance India" czy "Big Boss" - odpowiednik "Big Brothera".

- Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Kiedyś już opanowałyśmy choreografię i poszłyśmy na lunch. Gdy wróciłyśmy, okazało się, że zmieniono nam wszystko, włącznie z kostiumami, i trzeba było zaczynać od nowa - opowiada Ania Kmiecik.

Pracę przy teledyskach określa jako bardzo nużącą. To ciągłe powtarzanie tych samych ujęć, żeby wszystko wyszło idealnie. - Ale muszę przyznać, że czasami z kiepskiej piosenki wychodzi coś naprawdę fajnego - dodaje.

Najwięcej pracy jest pomiędzy grudniem i czerwcem. Potem jest trwający trzy-cztery miesiące monsun, przez całą dobę pada deszcz, temperatura wynosi 27 stopni. - Podczas ostatniej pory monsunowej trzy tygodnie siedziałyśmy w mieszkaniu, bo nic się nie działo - opowiada tancerka.

Podpisze kolejny kontrakt

Długo opowiada o różnicach między Polską i Indiami. Na przykład że przed wejściem do domów, a nawet do gabinetu lekarskiego, trzeba zdjąć buty. Podkreśla, że Indie to kraj, gdzie jest albo olbrzymie bogactwo, albo wielka bieda. - Jadąc do pracy, mijam domy z kartonu ustawione na pasie między dwiema jezdniami drogi. Serce się kraje, ale ludzie tak żyją - opowiada.

W Bombaju czuje się bezpieczna. - Pod tym względem jest znacznie lepiej niż w Delhi, mówią o tym nawet same Hinduski. Zdarzało mi się wracać do domu po północy i w mojej dzielnicy czułam się bezpiecznie - tłumaczy.

Słychać, że w Indiach bardzo jej się podoba. - Ten kraj można kochać albo nienawidzić. Ja kocham tych ludzi, oni są tak bardzo pozytywni i aż przyciągają swoją energią do działania - mówi kielczanka.

Nie wie, jak długo zostanie w Indiach. Ma już drugi kontrakt, ale chętnie podpisze kolejny na pół roku: - Chcę tańczyć zawodowo tak długo, jak będzie pozwalać na to moje ciało. Potem chciałabym się realizować już może nie na scenie, a bardziej na sali baletowej jako np. asystent choreografa. Jeszcze nie wiem, gdzie będę pracować. Czuję, że nie będzie to Polska. Jestem otwarta na świat i to, co mi daje los. Każdy ma swoje miejsce na ziemi, ja jeszcze go szukam, ale wierzę, że już niedługo je znajdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji