Artykuły

Strzelecki, młodzi i Aby do świtu

W teatrach coś drgnęło. Wyda­rzeniem nie byle jakim i ra­dosnym jest decyzja Janusza Warmińskiego, dyrektora Ateneum, zaproszenia Andrze­ja Strzeleckiego ze "Złym zachowa­niem". Jest to znakomity musical zro­biony jako przedstawienie dyplomowe studentów IV roku Państwowej Wyż­szej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Polski musical? No, niezupełnie cały znad Wisły, ale Strzelecki zrobił rzecz odważną: posługując się muzyką Tho­masa Wallera z musicalu "An't Misbehavin", angażując choreografa rów­nież ze szkoły przy ulicy Miodowej, zainscenizował i wyreżyserował to przedstawienie. Aktorzy to absolwenci jednego roku. Jeszcze nie zdążyli wsiąknąć w teatry, jeszcze nie grają ogonów, jeszcze ich mechanizm Mel­pomeny nie wessał, nie zmanierował. Są młodzi, świeży, bardzo sprawni i naprawdę bawią się na scenie. To widać. Ich radość udziela się widowni, choć nie brak i szczypty goryczy w piosenkach. Dobrze, że taki zespół istnieje, bo udowadnia wszystkim reży­serom, i teatralnym i filmowym, że można znaleźć młodych ludzi, którzy potrafią i śpiewać, i tańczyć, i ruszać się, i jeszcze na dodatek emanuje z nich młodość. A Strzelecki? Od pier­wszych swoich reżyserskich poczynań - kiedy to realizował w szkole tea­tralnej kabaret pod nazwą "Kur" - idąc od przedstawienia do przedsta­wienia, zahaczając o Teatr im. Sło­wackiego w Krakowie, pozwala nam wierzyć, że i w następnym pokoleniu mamy utalentowanych reżyserów i bardzo zdolną młodzież aktorską.

Na razie całą grupę przygarnął War­miński. Ale z żalem trzeba myśleć, że po spektaklu ta gromadka może się rozpaść i znów reżyserzy będą ubole­wać, że nie ma z kim robić musicalu i do rozrywkowych filmów będą wywlekali toporne panienki kręcące czym się da na ekranie telewizyjnym.

Skoro już o telewizji mowa, to chcia­łabym zacytować jedno zdanie pewne­go dyskutanta biorącego udział w roz­mowie na temat kultury. Oto zdanko: "W tym filmie dzieje się obserwacja psychologiczna poprzez werbalizowanie planów..." No, proszę. Wiernie zacy­towane. Po kongresie na temat języka polskiego relacjonowanym w TV przez tę samą redakcję publicystyki kultu­ralnej.

Nowy rok mroźny i śnieżny można było przywitać na kolejnej premierze kabaretu Pietrzaka w podziemnej ka­wiarni Mody Polskiej. Tym razem wśród wykonawców nie ma żadnych debiutujących amatorów, a teksty nie­mal wszystkie, samego szefa i Jaroszyńskiego. No i przyjemnie napisać: absolutny talent: Edyta Geppert - zasłużona zwyciężczyni festiwalu opol­skiego, której głos dusi się w małej salce kawiarnianej ..- przejmująco in­terpretuje, piosenkę katalońskiej poet­ki. Jest jeszcze świetna piosenka Osieckiej "Orszaki", Ewa Błaszczyk śpie­wa o tym, że kobieta (oczywiście nasza, polska) to człowiek odporny, a Ewa Dałkowska gorzko przypomina, że "to, co w sercu mam, jest nie do odebra­nia".

Jest w tym programie - tradycyj­nie już - kawałek ekologiczny, jest życiorys pana Janka, jest pan Piotruś, czyli Fronczewski, tym razem trochę przerysowany. Są żarty o tym, że po­woli wszyscy stajemy się milionerami, bo wystarczy po to mieć dywan i ma­lucha, są prześmiewuszki z rzecznika rządu... Jest też inwokacja do Boga: "Czemu mi dałeś wiarę w cud, a po­tem odebrałeś wszystko". Jest wresz­cie - na zakończenie - coś o nadziei, ale brzmi to smutniej niż w przedosta­tnim programie, bo po prostu daje się sprowadzić do westchnienia i pytania o to, czy nasza utopiona w wódce na­dzieja stanie się Nadzieją. "Aby do świtu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji