Artykuły

Śnienie

"Kosmos" Witolda Gombrowicza w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Szymon Spichalski w Teatrze dla Was.

"Kosmos" wciąż niepokoi. Ostatnia powieść Gombrowicza jest podsumowaniem jego wszystkich lęków i ciekawości względem świata. Kiedy powstawała, autora dręczyła postępująca astma i inne choroby, których nabawił się jeszcze w czasie pobytu w Ameryce Południowej. "Ferdydurke" była czysta groteską, podszytą licznymi społecznymi spostrzeżeniami. "Pornografia" traktowała przede wszystkim o międzyludzkich grach naznaczonych relacjami między władzą a podległością. "Kosmos" łączy oba te wątki. I choć stał się przedmiotem wielu analiz, powstało stosunkowo mało adaptacji będących próbą zmierzenia się z jego tematyką.

Punktem odniesienia pozostaje wybitna inscenizacja Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym. Witold Oskara Hamerskiego był wnikliwym analitykiem, z uporem maniaka próbującym łączyć fakty. Wróbla z ustami Katasi, "berg" Leona ze śmiercią Leona. Chłodna narracja, tak charakterystyczna dla Jarockiego, posłużyła do stworzenia opowieści o niemożności wglądu w podszewkę rzeczywistości. Po drodze mieliśmy jeszcze nieudany film Andrzeja Żuławskiego. Książce nie posłużyło dosłowne przeniesienie jej we współczesne realia. Narrator w wykonaniu Jonathana Genta był młodym literatem, którego dręczyły twórcza niemoc i seksualne niespełnienie. W tej interpretacji "Kosmos" stał się satyrą, sama ekranizacja pełna była aluzji literackich i filmowych. Była to adaptacja zdecydowanie przeintelektualizowana, powieść autora "Bakakaja" skupia się wszak na czymś zupełnie innym.

Próbę zmierzenia się z powieścią podjął także Krzysztof Garbaczewski. Kiedy publiczność wchodzi na scenę kameralną, nad jej głowami wiszą planety i asteroidy. Akcja spektaklu zagarnia całą przestrzeń na Starowiślnej. Widownia "wstępuje" do głowy Witolda (Jaśmina Polak). Makrokosmos okazuje się mikrokosmosem. Na tym pomyśle zasadza się przedstawienie. Zostaje zachowana podstawowa fabuła "Kosmosu". Nie ma postaci Fuksa - towarzysza Witolda, zamiast niego pojawia się tylko światło reflektora. Czy nie oznacza ono - nomen omen - refleksu przeszłości, jaki tkwi w głowie protagonisty? Witold tylko teoretycznie znajduje się w powieściowym Zakopanem. Przeżywa na nowo zdarzenia, które miały miejsce w bliżej nieokreślonej przeszłości.

Powierzenie głównej roli młodej aktorce służy nie tylko podkreśleniu poetyce snu, w jakiej zatopione jest całe widowisko. Protagonist(k)a przypomina dziecko, które odkrywa nieznany mu świat. Kiedy trafia do domu Leona (znakomity Roman Gancarczyk) obserwuje dziwną grę, jaką rozpoczyna nieoczekiwane powieszenie wróbla. Zaletą spektaklu Garbaczewskiego jest danie widzowi możliwości samodzielnego łączenia pozornie nic nieznaczących faktów. Uwaga publiczności podąża za niemal dwugodzinną sekwencją onirycznych obrazów, kreowanych przy użyciu multimediów i scenicznej obrotówki.

Wszystko jest tutaj w pewien sposób przesadzone. Usta służącej Katasi są wykrzywione nie przez zajęczą wargę, ale całkowicie rozwarte. Kot pojawia się w formie szkieletu, który zostanie potem powieszony. Neurotyczna Lena (Marta Ścisłowicz) jest seksualnie zniewolona przez mającego atletyczną sylwetkę męża Ludwika (Błażej Peszek). Buzujące w niej namiętności zostają odwzorowane w scenie, w której aktorka dosłownie "gotuje się" w wielkim czajniku. Sceny rozmów przy obiedzie zostają odegrane za kulisami, publiczność widzi je na zamontowanym obok sceny rzutniku. Filozoficzne wynurzenia Leona robią ze wspólnych spotkań dziwaczne seanse. Co jakiś czas nad widownią rozświetlają się reflektory, czyniąc ją współuczestnikiem śledztwa, które kończy się wszak samobójstwem Ludwika. Krakowskie przedstawienie jest raczej spektaklem do indywidualnej próby odczytywania scenicznych znaków. Bez lektury powieści się tu nie obejdzie, co czyni całość dość hermetyczną. Zgoda - czasem ocierającą się o kicz, ale pozostającą w zgodzie z duchem oryginału. Jest ona dopracowana pod względem estetycznym dzięki scenografii Aleksandry Wasilkowskiej. Przestrzeń spektaklu żyje, uwagę zwraca użycie platformy ustawionej pośrodku sceny. Wykorzystanie różnicy poziomów i rozlanej wody sprawia, że rzucone na nią kulki samoistnie się ruszają.

Gombrowiczowska fascynacja "niższością" objawia się nie tylko w postaci Witolda. Podobnym okazem niedojrzałości jest sylwetka Leona. Roman Gancarczyk pojawia się w jednej ze scen ubrany w kostium Kubusia Puchatka. Pokazuje tym samym swoją dziecięcość. Nad sceną wisi zdeformowana konstrukcja, przypominająca instalację z "Życia seksualnego dzikich". Jest ona odpryskiem nieznanego, w tym przedstawieniu służy Gancarczykowi do odegrania wytrysku Leona. W roli zbereźnego ojca zdają się skupiać wszystkie lęki bohaterów. Samo słowo "berg" przypomina bełkot niemowlaka, będący rozpaczliwą próbą nazwania rzeczywistości. To ten sam metafizyczny szok, jaki przeżywa Podkolesin w "Ożenku" Gogola. Po ten przykład sięgam nieprzypadkowo. Przecież w finałowej scenie rosyjskiej sztuki perspektywa pozostawania w "wiecznym małżeństwie" zmusza bohatera do ucieczki przez okno. "Jak to? Jedna kobieta już na zawsze i nic więcej? Co to znaczy?". I rosyjski, i polski dramatopisarz przeżywali ten sam rodzaj strachu przed jałowością istnienia.

Poetyka snu często staje się pretekstem do twórczej szarży i grafomanii. W krakowskim spektaklu ma ona jednak uzasadnienie. Gombrowiczowska narracja zostaje wpleciona w określony ciąg powiązanych ze sobą sekwencji i scenicznych znaków, co świadczy o reżyserskiej dojrzałości Garbaczewskiego. Blisko temu przedstawieniu do opolskiej "Iwony" zrealizowanej przez inscenizatora w 2012 roku. Tam cała akcja była ukryta przed widzami za ścianami z brystolu. Ale w obu przypadkach mamy do czynienia z tą samą twórczą konsekwencją. Pada także to samo pytanie o możliwość poznania rzeczywistości, rządzących nią reguł, które przecież pozostają ukryte i nieodgadnione. Krakowski spektakl wykorzystuje Gombrowicza do opowiedzenia kolejnej historii o przerażającej podszewce rzeczywistości. I jedno jest pewne: "Kosmos" wciąż niepokoi.

***

Szymon Spichalski - teatrolog i krytyk, absolwent warszawskiego WoT-u, obecnie pracuje jako kierownik literacki w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji