Artykuły

Białoszewski się w grobie przewraca

"Tajny dziennik" Mirona Białoszewskiego w reż. Wojciecha Urbańskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Was.

Nie miałabym z "Tajnym dziennikiem" w reżyserii Wojciecha Urbańskiego takiego problemu, gdyby nazwano go prelekcją, wieczorkiem z Mironem czy wypowiedzią performatywną. Ale nie spektaklem, bo to za duże słowo na to, co zobaczyłam na Scenie Przodownik Teatru Dramatycznego.

A zaczęło się dość obiecująco. Na środku sceny stoi wycięty fragment podłogi. Na nim tapczan z mieszkania przy pl. Dąbrowskiego. Za tapczanem podwieszone trzy ekrany, a na nich Warszawa. Trochę ociężała, monotonna. Taka zwykła i codzienna. Z jednej strony kredens z ustawionymi na nim świecami, książkami, magnetofonem kasetowym, z drugiej zaś rekwizyty z Mironowego Teatru Osobnego, stojący wieszak i namalowana na kartonie młoda para. Przestrzeń zatem budzi ciekawość, jest intrygująca. Gorzej niestety z samą koncepcją.

Reżyser podczas konferencji prasowej przyznał, że spektakl jest dla tych, którzy Mirona nie znają. Śmiem wątpić, czy wysłuchanie subiektywnie wyselekcjonowanych fragmentów książki, nieosadzenie ich w kontekście i recytowanie przez aktorów tekstów, do jakiegokolwiek poznania Białoszewskiego przybliża. Raczej oddala i dystansuje, bo najsilniej z całej gadaniny wyróżnia się wątek homoseksualny, seks, przygody i nowojorskie podróże po darkroomach, z fascynacją akcentujące uwielbienie dla amerykańskiej swobody i rozwiązłości.

Kolejnym powodem do ziewania i znudzenia jest obecność aktorów - są bowiem w tym spektaklu sprowadzeni tylko do roli narratorów. Przy takim założeniu reżysera nie dostają szansy na kreację, na zbudowanie postaci i indywidualną interpretację. Są zaledwie bezbarwnymi w bezosobowej przestrzeni figurami, które na dodatek gubią się w tekście, nie dbają o słowo, a ich przezroczystość zgrzyta z mocnymi słowami autora "Donosów rzeczywistości". Ta niedbałość boli szczególnie, tym bardziej, że sama konwencja przedstawienia na pierwszym planie stawia właśnie warstwę językową. Natomiast narratorzy zmieniają tylko miejsca siedzenia, leżenia bądź stania. Zapalają świece, włączają nagranie. Trudno przyjąć do wiadomości argument, że "Miron był nie do podrobienia". Oczywiście, że nie był, ale mając do dyspozycji książki, komentarze, nagrania, rekwizyty, profesjonalnych aktorów i klimatyczną przestrzeń, można było poszukać klucza do tego, by wgłębić się w postać poety, wyjść poza banalne stwierdzenie, że Miron był specyficzny.

Swoje gorzkie żale mogę podsumować słowami, które usłyszałam po wyjściu z teatru: "Dziennik to ja mogłem sobie przeczytać sam, w domu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji