Artykuły

Emilia Galotti w Teatrze im. Jaracza

Druga w bieżącym sezonie premiera Teatru im. Jaracza zaskakuje widza! Po "Złotej wieży" - "Emilia Galotti" Lessinga. A więc od współczesnej komedii do tragedii sprzed 2 wieków; i to do jakiej tragedii!

"Emilia Galotti" - dramat napisany przed 185 laty - był utworem programowym niemieckiego mieszczaństwa wieku Oświecenia, walczącego z uciskiem feudalnym. Więcej - był pierwszym klasycznym dramatem niemieckim. Ale mimo jego znaczenia historycznego i miejsca w literaturze niemieckiej, mimo, że "Emilia" jest grana do dziś w Niemczech, wątpliwości budzi przeniesienie jej na scenę polską.

Losem wszystkich utworów programowych - czy to tych sprzed 200 lat, czy socrealistycznych "produkcyjniaków" - jest zapomnienie. To, co jest w nich sprawą chwili, nawet najdonioślejszej, blednie stopniowo, przestaje przemawiać do widza, staje się dla niego coraz mniej zrozumiałe. W utworach tych zostaje żywe to, co poruszy, serca każdego widza w każdej epoce. A więc prawda i głębia uczuć ludzkich, ich dramatyczne starcia, walka o szczęście życia ludzkiego, o prawdę - to wszystko co - może ogólnikowo - lecz chyba słusznie, nazywamy sprawami i uczuciami ponadczasowymi.

Czyż nic z tego nie ma w "Emilii Galotti"?

Tragedia Emilii i jej ojca na pewno jest rozumiana przez współczesnego widza i wzrusza go. Ale trzeba wydobyć ją na plan pierwszy, niejako uwolnić od roli ilustracyjnej, jaką spełnia w dramacie Lessinga, w którym najważniejszą rzeczą jest - jak już się rzekło - walka mieszczaństwa z feudalizmem. Trzeba by na to jasnej koncepcji reżysera. Szkoda więc, że Stanisław Bugajski nie skorzystał ze swego prawa i nie zasiadł nad tekstem z ołówkiem w ręku. Skrócenie trzech pierwszych aktów (dajmy przykład - po cóż scena rozmowy księcia z malarzem Conti?) pozwoliłoby w pełni wydobyć tragedię ludzi, wydobyć ze sztuki to, co jest w świeże i żywe. Gdy brak czujnego oka i ręki reżysera, "Emilia" pozostaje tragedią mieszczaństwa niemieckiego drugiej połowy XVIII wieku. A to do widza dziś nie przemówi, nie zapali go ani wzruszy, nie oburzy i nie napełni wzgardą - jak lat temu prawie dwieście.

Tak wiec mając już na scenie - z przyczyn, które raczej trudno odgadnąć - "Emilię Galotti", musimy stwierdzić, że aktorzy nie mieli zbyt łatwego zadania. Jeśli już bowiem reżyser zdecydował się pokazać Lessinga, rzec można w historycznym ujęciu, to jak go grać? I to tak, by ukazać całą zgniliznę, podłość feudalnego świata, piękno i szlachetność "pozytywnych bohaterów" mieszczaństwa? Czy położyć nacisk na tragedię człowieka? Zdaje się, że nie przemyślano tej sprawy do końca.

I trochę każdy gra, jak chce. Książę Guastelli (Zbigniew Niewczas) jest rokokowym książątkiem. Emilia (Alicja Zomerówna) przerażonym, bezradnym dziewczątkiem. Świetna natomiast była Zofia Petri w roli hrabiny Orsina. Doskonałym jej partnerem w akcie IV był Antoni Żukowski jako Marinelli. Ogólnie przedstawienie należy pod względem aktorskim do tzw. poprawnych.

Na pytanie - Lessing, ale dlaczego? - nie bardzo można znaleźć odpowiedź. Ale jeśli wystawienie "Emilii Galotti" jest wynikiem poszukiwań przez Teatr Jaracza własnej drogi, to cóż - przy poszukiwaniach, takie czy inne pomyłki są nieuniknione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji