Artykuły

List dyrektora Olsztyńskiego Teatru Lalek

Szanowni Państwo, będąc na urlopie bezpłatnym z dala od Olsztyna, ze zdumieniem przeczytałem artykuł w olsztyńskim dodatku do "Gazety Wyborczej" dotyczący kierowanej przeze mnie instytucji - pisze Andrzej Bartnikowski.

Moje zdumienie wynikało z faktu, że zawiera on całą masę nieścisłości, półprawd czy czasami wręcz kłamstw, które wszystkie prowadzą do fałszywej tezy jakoby w Olsztyńskim Teatrze Lalek dochodziło do mobbingu czy celowego łamania praw pracowniczych przez kadrę kierowniczą. W związku z tym, czując się niejako wywołanym do tablicy, pozwolę sobie zweryfikować i sprostować najbardziej rażące nieścisłości i nieprawdy zawarte

w wymienionym artykule.

Jako, że rzeczywistość relacji pracowniczych w takiej instytucji jak teatr jest niezwykle złożona i skomplikowana, będę się starał pisać tak zwięźle jak to tylko możliwe, choć proszę mieć świadomość, że wyczerpujący opis sytuacji, do których artykuł czyni aluzje, wymagałby objętości znacznie większej niż wszystkie strony, jakie ma do dyspozycji jeden numer gazety.

Zacznijmy od tytułu: "Mobbing w Olsztynie. Gdy podwładni mają dość". Odkąd zostałem dyrektorem OTL słowo "mobbing" w moich relacjach z podwładnymi pojawiło się tylko raz - kiedy to na początku mojego dyrektorowania jeden z pracowników złożył mi na piśmie skargę na swoją przełożoną, która miała stosować wobec niego mobbing. Tak się akurat złożyło, że owa przełożona jest jednocześnie przewodniczącą związku zawodowego pracowników technicznych i administracji. W trakcie rozmowy pracownik ów przyznał jednak, że odkąd zostałem dyrektorem nie zaobserwował żadnego z mających wcześniej miejsce działań o takim charakterze. Podczas następnych rozmów na ten temat stwierdził, że atmosfera w jego dziale, która zawsze była zła, nieco się poprawiła i jego relacje z przełożoną nie są może idealne, ale stały się poprawne. Nie uznałem więc za zasadne odbycia rozmowy z osobą, na którą skarga została złożona, dopóki nie dostanę sygnału, że znów dzieje się coś niepokojącego.

Skarga, na którą powołuje się artykuł jest skargą byłych pracowników. Jednocześnie z treści artykułu wynika, że jego autorka nie zadała sobie trudu zweryfikowania podawanych przez te osoby faktów poprzez rozmowę z jakimkolwiek pracownikiem niezwiązanym z broniącym ich związkiem zawodowym. Nie zadała też sobie pytania o cel napisania przez nich takiego pisma. Trudno oczekiwać od osób, które zostały zwolnione, aby pałały sympatią do tego, kto ich zwolnił. Doskonale to rozumiem. Ale w wypadku tego pisma oczywistą dla mnie intencją jest zwykła ludzka chęć zemsty. Rzecz obrzydliwa, lecz psychologicznie zrozumiała.

Co do jakoby bezprawnego wypowiedzenia umów o pracę. Pracodawca ma prawo zwolnić swojego pracownika, jeśli nie jest zadowolony z jakości jego pracy, a pracownik ma prawo pójść do Sądu Pracy. Rzeczywiście, w przypadku dwóch ze zwolnionych przeze mnie osób sąd obecnie rozważa, czy doszło do naruszenia prawa pracy. Moim zdaniem to po stronie pracowników doszło do nadużycia prawa, ale będzie to oceniał Sąd Pracy i nie widzę sensu rozstrzygania tego w tym momencie. Chętnie natomiast opiszę jedną z tych sytuacji, jest bowiem dość charakterystyczna.

Postanowiłem zwolnić pracownika X, który moim (i nie tylko moim) zdaniem wykonywał swoją pracę poniżej profesjonalnego poziomu wymaganego na jego stanowisku. Akurat otrzymałem od związku zawodowego standardowe pismo z informacją o liczbie członków

i wymienionymi nazwiskami pracowników chronionych. Pana X wśród tych nazwisk nie było. Następnego dnia złożyłem do związku pismo o zamiarze wypowiedzenia stosunku pracy panu X. Nazajutrz otrzymałem od związku pismo, w którym zostałem poinformowany, że pan X z dniem dzisiejszym podlega szczególnej ochronie. Zważywszy, że pan X jest bratem partnera przewodniczącej związku trudno mi uwierzyć, aby ta nagła zmiana była podyktowana interesem związkowym. Sama przewodnicząca zresztą, zeznając w Sądzie Pracy, na pytanie z czego wynikało tak nagłe objęcie akurat tego pracownika szczególną ochroną, oznajmiła z rozbrajającą szczerością (cytuję z pamięci): "Musiałam chronić swojego człowieka".

Jeżeli chodzi o sytuację podziękowań dla pani Kukułowicz, wyglądała ona następująco: po spektaklu, kiedy aktorzy wyszli do oklasków, przewodnicząca NSZZ Solidarność weszła na scenę, uciszyła publiczność gestem rąk i wygłosiła przemowę wobec zdezorientowanych widzów i zaskoczonych aktorów. Nikt ze związku nie skonsultował tego wystąpienia ani

z dyrekcją teatru, ani zespołem aktorskim, ani nawet osobą, która tego dnia miała dyżur

i odpowiada za przebieg spektaklu, wpuszczanie widzów itp. Regulamin Pracy OTL jasno określa, że jedynymi osobami mającymi prawo do reprezentowania teatru na zewnątrz jest kadra kierownicza teatru. Nie mam nic przeciwko pożegnaniu odchodzącej aktorki, ale nie rozumiem, dlaczego przewodnicząca związku nie poczuła się zobowiązana, aby to ze swoimi przełożonymi uzgodnić co do formy, czasu i miejsca. Takie kwestie zawsze wymagają wcześniejszych ustaleń ze względu na stanowisko dyrekcji, które w wystąpieniach publicznych winno być jednolite. Stąd nagana, o której mowa, która zresztą nie została przeze mnie utrzymana i nie znajduje się obecnie w aktach, ponieważ po rozmowie dyscyplinującej odniosłem wrażenie, że pracownica zrozumiała swój błąd.

Jeśli chodzi o fakt, że żadna ze zwolnionych osób nie dostała nigdy nagany ani upomnienia, chciałbym zapytać, co to ma do rzeczy? Żadna z tych osób nie została zwolniona dyscyplinarnie. Co do wszystkich zastosowano najbardziej łagodny rodzaj zwolnienia - za wypowiedzeniem stosunku pracy. Powodem zwolnień były zastrzeżenia co do jakości wykonywanej przez nie pracy oraz - w jednym wypadku - utrata zaufania. Nie istnieje żaden przepis prawa, który wskazywałby, że przy takiej okazji wymagane są kary bądź upomnienia.

Dodać jeszcze należy, że wypowiedzenia były wręczane w różnym czasie różnym osobom, nie zaś jak sugeruje artykuł - wszystkim w tym samym momencie.

Odnośnie kontroli Państwowej Inspekcji Pracy. Jak sami Państwo piszecie rozpoczęła się ona pod koniec grudnia 2015 r. Ja zostałem dyrektorem 16 listopada tego roku. Przed tą kontrolą nikt nie zgłaszał mi problemów, które należało by rozwiązać. Nikt ze związkowców nie przyszedł mówiąc: "Uważamy, że to i to źle działa i należałoby to zmienić". Wobec czego - ponownie - należałoby zadać pytanie o motywacje osób, które tę kontrolę na teatr sprowadziły. Czy było nią dobro instytucji? Nie sądzę. Tym niemniej, nie ma tego złego Rozmowy w Inspektorem PIP okazały się dla mnie bardzo pomocne i pouczające. Ich efektem jest w tej chwili m. in. mój upór z jakim staram się przestrzegać zasady trzydziestopięciogodzinnego odpoczynku w ciągu tygodnia, co w takiej instytucji jak teatr, pracującej również w sobotę i niedzielę, uwierzcie mi Państwo graniczy czasem z kwadraturą koła.

Co do podziału na dwie grupy zawodowe w naszym teatrze. Nie uwidocznił się on od zmiany kierownictwa. Wręcz przeciwnie, odkąd zostałem dyrektorem udało mi się znacznie polepszyć atmosferę w teatrze, która w momencie rozpoczęcia mojej pracy w OTL była fatalna. Wynikało to z faktu, że trzy lata przed ogłoszeniem konkursu na dyrektora, kiedy to mój poprzednik ogłosił pracownikom, że z końcem swojej kadencji ma zamiar odejść na emeryturę, jedna z pracownic administracji ogłosiła swój zamiar kandydowania na stanowisko dyrektora. Ponieważ aktorzy zdecydowanie odmówili jej poparcia rozpoczęło się w OTL napuszczanie jednych na drugich, narastanie wzajemnej nienawiści, szczucie ludzi przeciwko sobie. Dużo opowiadały mi o tym różne osoby z obu stron barykady oraz mój poprzednik, który zresztą bardzo ciężko przeżył całą tę sytuację.

Kiedy rozpocząłem pracę w OTL sytuacja była naprawdę trudna. Ludzie nie mówili sobie na korytarzach "dzień dobry". Wiem też od części pracowników, że byli oni nastawiani przeciwko mnie zanim jeszcze pojawiłem się w teatrze. Dlatego moją pracę zacząłem od spotkania ze wszystkimi pracownikami, opowiedzenia o moich planach i o tym, jak rozumiem etos pracy w teatrze. Od momentu mojego przyjścia atmosfera w teatrze stopniowo stawała się coraz mniej napięta, pojawiało się coraz więcej ludzkiej życzliwości i normalności

w relacjach, co nie ukrywam bardzo mnie cieszy.

Co do relacji ze związkami zawodowymi. Żaden z nich nie jest faworyzowany. Zresztą charakterystyczne jest, że autorka artykułu pisze bez zająknięcia o rzekomym faworyzowaniu, nie wspominając ani jednym słowem, na czym też miałoby ono wedle niej polegać.

Owszem, muszę stwierdzić, że NSZZ Solidarność swoimi działaniami starało się w przeszłości doprowadzić do konfliktu z dyrekcją, co jednak nie doszło do skutku, a to dlatego, że powziąłem mocne postanowienie, iż nie dam się sprowokować.

Wspomina się też o tym, że z jednego ze związków odchodzą ludzie. Autorka przytacza słowa rozmówcy, że odchodzą ze strachu. Oczywiście nie zadając sobie trudu zweryfikowania tej tezy. A wystarczyłoby, aby zapytała owe osoby, które zdecydowały się ze związku odejść

i otrzymałaby zupełnie inną odpowiedź. W rozmowach prywatnych ze mną i z innymi pracownikami, ale też zeznając w Sądzie mówią one wszystkie to samo - odeszły, ponieważ nie akceptowały posunięć zarządu, które nie były w żaden sposób ani konsultowane

z szeregowymi członkami, ani nawet im obwieszczane. Tak było chociażby w przypadku sporu zbiorowego, o którego wszczęciu członkowie związku, który ów spór ze mną wszczął (po czym po paru miesiącach zakończył), dowiadywali się albo ode mnie albo z plotek na korytarzu już post factum. Oczywiście, nikt mi nie musi wierzyć na słowo, zachęcam usilnie do spytania osób, które odeszły, dlaczego to zrobiły. Przyjmowanie na wiarę informacji

z drugiej ręki uważam za nieprofesjonalne.

Na koniec chciałbym się odnieść do samego trybu powstawania owego nieszczęsnego artykułu. Jak już wspomniałem, korzystam obecnie z urlopu bezpłatnego, który wykorzystuję na realizację spektaklu w teatrze, z którym od lat współpracuję jako reżyser. W zeszłym tygodniu zastępująca mnie w dyrektorskich obowiązkach Anna Ratkowska zasygnalizowała mi przez telefon, że wpłynął do niej e-mail od dziennikarki zawierający cztery pytania. Lektura tych pytań nie pozostawiała wątpliwości, iż są to tzw. pytania z tezą i że redakcja przygotowuje artykuł raczej nieprzychylny dla naszej instytucji. Jako że pytania dotyczyły decyzji podejmowanych w przeszłości przeze mnie, moja zastępczyni nie czuła się osobą odpowiednią do udzielania na nie odpowiedzi. Zasugerowałem jej, że chętnie spotkam się osobiście z dziennikarką po moim powrocie do Olsztyna pod koniec maja. Myślę, że rozmowa ze mną, ewentualnie z innymi jeszcze pracownikami OTL, byłaby bardzo pomocna w próbie zrozumienia tego, co się wydarzyło bądź wydarza w środowisku pracowników naszej instytucji. Na taką sugestię, wyrażoną w mailu moja zastępczyni dostała odpowiedź, którą pozwolę sobie zacytować w całości: "Pani Anno, jest Pani zastępcą dyrektora Bartnikowskiego i w trakcie jego nieobecności pełni jego obowiązki. Liczyłam na to, że odpowiedzi uzyskam od Pani. Nie możemy wstrzymać publikacji do końca maja. Spotkanie

z Panem Dyrektorem po 20 maja jest oczywiście możliwe, ale proszę o ustosunkowanie się do pytań teraz. Jeżeli Pani nie odpowie, będę musiała przesłać pytania do Prezydenta Olsztyna, któremu podlegacie."

Pozwolę sobie pozostawić bez komentarza ton tego maila i zupełnie niezrozumiałe dla mnie używanie figury Prezydenta Olsztyna jako straszaka. Natomiast po lekturze tej krótkiej korespondencji nasuwa mi się jeden wniosek i jedno pytanie, a mianowicie:

1. W chwili wysyłania pytań do mojej Zastępczyni artykuł najwyraźniej był już w dużej części napisany, wobec czego jego autorka nawet nie zakładała, że uzyskane odpowiedzi mogą zmienić jej tezy, które sformułowała nie weryfikując ich poprzez rozmowę z innymi osobami niż zwolnieni pracownicy i jedna najwyraźniej nieprzychylna mi osoba.

2. Chciałbym zapytać jakaż to ważna przyczyna wymogła ów niesłychany pośpiech

w publikacji artykułu? Pośpiech, który z góry wykluczył spotkanie ze mną, ewentualnie z innymi jeszcze pracownikami OTL, co pozwoliłoby zweryfikować wiele fałszywych tez artykułu. Ambicja autorki? Pogoń za sensacją? Co by to nie było, na pewno nie chodziło ani o dobro teatru ani o żaden interes społeczny.

Z poważaniem

Andrzej Bartnikowski

Dyrektor Olsztyńskiego Teatru Lalek

Częstochowa, 25.04.2017

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji