Artykuły

Od cara Mikołaja I do Putina

"Kursk" Pawła Huellego w reż. Krzysztofa Babickiego Teatru Miejskiego w Gdyni na "Darze Pomorza". Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Dramat o katastrofie "Kurska" jest metaforą niezmiennego od stuleci rosyjskiego despotyzmu

Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Okazuje się jednak, że można z powodzeniem zejść dwa razy pod ten sam pokład. Sztuka "Kurs", która w minioną sobotę miała na "Darze Pomorza" swoją prapremierę, to oczywista próba powtórzenia sukcesu, jakim było wystawienie przed pięcioma laty w tym samym anturażu adaptacji powieści "Idąc rakiem" Guntera Grassa. W obu przypadkach mamy tego samego autora, tam adaptacji, tu oryginalnego tekstu dramatycznego: Pawła Huelle, mamy tego samego reżysera: Krzysztofa Babickiego, autora muzyki - Marka Kuczyńskiego, scenografa - Marka Brauna, oraz - last but not least - ten sam zespół aktorski gdyńskiego Teatru Miejskiego. Tego rodzaju repeta raczej nie powinna się udać, a jednak - "Kursk" nie tak wiele tamtemu spektaklowi ustępuje.

Markiz z pozytywki

Paweł Huelle swój dramat oparł na tragedii okrętu podwodnego "Kurs", który zatonął w 2004 w czasie manewrów. Zginęła wówczas cała stoosiemnastoosobowa załoga. Huellego przy tym skupił się nie tyle na samej katastrofie, ile na tym, co rozegrało się później, gdy propagandowo-polityczna maszyneria państwa zaczęła kamuflować prawdę o tragedii i wytwarzać jej własną wersję.

By zaś unaocznić nam to, że mechanizmy te działają w Rosji od stuleci, Huelle wprowadził do swojej sztuki postać markiza Astolphe'a de Custine, któremu car Mikołaj I pozwolił odbyć podróż po swoim imperium. Markiz, poruszony tym, co zobaczył, wydał w 1843 r. "Listy z Rosji", które do dzisiaj mają reputację niezwykle przenikliwej analizy rosyjskiego ducha i mechanizmów rosyjskiego despotycznego państwa.

W sztuce Huellego Markiz, grany przez upudrowanego na trupio blado Mariusza Żarneckiego, pojawia się jak zjawa z innego świata. Muzycznie zapowiadany jest przez staroświecki klawesyn, a jego gesty wyglądają tak, jakby był figurką na pozytywce. Ale kiedy przytacza fragmenty ze swojej wydanej grubo ponad sto lat temu książki, brzmią one tak, jakby zostały napisane dzisiaj.

W Rosji od czasów markiza de Custine nic się właściwie nie zmieniło - twierdzi Paweł Huelle. Przede wszystkim nie zmieniła się pogarda dla jednostkowego życia, dla tych wszystkich biednych Rosjan, którzy prowadzą ciasne życie gdzieś na dnie społecznej piramidy. Nic od nich nie zależy i nikomu na nich nie zależy. Są mierzwą rosyjskiej historii.

Rosja nie zmieniła się też w tym, że los ludzi, usytuowanych na wyższych stopniach piramidy władzy, zależy od nieodgadnionego kaprysu znajdującego się na samym szczycie władcy albo od nieodgadnionych działań tajemnych służb. Jedno i drugie może sprawić, że ktoś, kto jeszcze wczoraj odbierał zaszczyty i w imieniu władzy niszczył innych ludzi, dzisiaj sam jest znienacka niszczony. Trybiki władzy są wciąż wymieniane, kat staje się ofiarą i odwrotnie.

Kobiety i wiara

Paweł Huelle wie jednak, że dramat to nie esej i że wszystkie te prawdy trzeba jeszcze w przedstawieniu udramatyzować. Z tym jest w tym spektaklu gorzej. Najbardziej brakuje dramatyzmu pomiędzy aktorami w scenach rozgrywających się na pokładzie "Kurska". Także pomiędzy parą wojskowych dostojników, Admirałem (Eugeniusz Krzysztof Kujawski) i Komandorem (Piotr Michalski) nie dzieje się aż tyle - jeśli nie liczyć zaskakującej i mocnej puenty - by uzasadniało to ich ciągłą obecność na scenie.

Prawdziwy dramat rozgrywa się wśród tych, które czekają na lądzie na powrót swoich mężów i synów, kobiet (Olga Barbara Długońska, Marta Kadłub, Monika Babicka, Dorota Lulka w dramatycznej roli matki i w charakterystycznej roli Babki Elżbieta Mrozińska), które przechodzą przez podwójną traumę: śmierci najbliższych, a potem kłamliwych manipulacji państwa.

Ich los w końcówce spektaklu może ścisnąć za gardło i zrekompensować dramaturgiczne braki w przebiegu sztuki.

Czym zaś jest finałowe "nabożeństwo" kobiet, ze świecami i prawosławnymi śpiewami? Jedynym, co tym kobietom pozostało, religijnym pocieszeniem? Formą nadziei a la Sołżenicyn, że religii nie udało się w Rosji zniszczyć i że ona pozwoli na duchowe powstanie? Cokolwiek ten finał ma nam powiedzieć, mówi to pięknie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji