Trzy kroki do siebie
Spektakl "Wyspa słoneczników" powstał, żeby złość i przebaczenie ubrać w baśniowy kostium. Wychowankowie domów dziecka opowiadają o sobie na profesjonalnej scenie - piszed Jolanta Gajda-Zadworna w Życiu Warszawy.
W "Wyspie słoneczników" wystawionej w teatrze Lalka wychowankom stołecznych domów dziecka i innych placówek opiekuńczych towarzyszy dwoje profesjonalnych aktorów. W spektaklu padają teksty i pojawiają się sceny podpatrzone podczas teatralnych zajęć, które przez rok prowadzili pisarka i ilustratorka Katarzyna Kotowska i aktor Lalki Roman Holc.
Marzenia za trzy złote
Projekt nazywał się "Moje marzenia". Cel miał szczytny - rozbudzenie w dzieciach, które straciły rodzinny dom i w trudnej młodzieży pozytywnych wartości.
Finałem zajęć stał się spektakl. Wystawiony w prawdziwym teatrze, wymieniany na afiszu, z biletami sprzedawanymi w kasie (choć tylko po trzy złote) jest tym większym dla młodych aktorów przeżyciem. Na premierze zjawi się przede wszystkim rodzeństwo i koledzy. Rodziców raczej nie zapraszają.
Wykrzyczeć milczenie
Między rzędami chodzi dziewczynka. Ma kolorowe skrzydła i koronę, ale jest smutna. Nic nie mówi, w przeciwieństwie do wędrującego po scenie człowieka z teczką.
- Trudno zagrać milczenie - stwierdza jedenastoletnia Agnieszka. Gra królewnę, którą porzucili rodzice, i która jedzie więc teraz do nowego domu. - Dużo w tej scenie rozmyślam - tłumaczy. - Nie zauważam Szarego, czyli człowieka z teczką. Tylko na koniec, kiedy mówi, że mogę do niego dzwonić w potrzebie, a potem odchodzi, pytam: A numer telefonu?
Dzieci z wielkiego domu, do którego trafia dziewczynka, nie tolerują korony i skrzydeł. Brutalnie zdzierają je królewnie, choć same też kiedyś je nosiły. Na scenie trwa szamotanina, a na widowni wychowaczyni z domu dziecka w Białołęce, Alicja Domaradzka, mimowolnie ścisza głos.
- Nie jest im łatwo mówić o swojej sytuacji. Nie każdy ma tyle siły, by przyznać się do skrywanych emocji. Z kilkunastoosobowej teatralnej grupy, która początkowo działała w ośrodku, do końcowych prób wytrwała dwójka.
M.in. Marcin, rezolutny czwartoklasista. Pełno go na scenie, ale pytany o rolę i osobiste przeżycia odpowiada półsłówkami. Nie umie przy tym ukryć satysfakcji, że na premierze będzie jego "ciocia chrzestna". Słowo "matka" nie pada z jego ust.
Uratować skrzydła
Na scenie i w kulisach przykuwa uwagę Agata, która gra dorosłą królewnę. - Skrzydła to marzenia. Mojej bohaterce udało się je zachować, chociaż nie jest to łatwe, kiedy wszyscy wokół mówią, że marzyć jest bez sensu. Ale trzeba być silnym - mówi.
Agata mieszka w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, do którego trafia się po wejściu w kolizję z prawem. Chodzi jeszcze do gimnazjum, mimo że niedługo skończy 18 lat. Marzy, by zostać aktorką. Zapewnia, że tak, jak jej bohaterka, potrafi przebaczać. I że na scenie stara się przede wszystkim dobrze grać.
- Mamo, to ty mnie zawiodłaś. Nie ma cię. Jak zawsze, kiedy cię potrzebuję. Jestem na ciebie naprawdę wściekła! - krzyczy królewna. - Emocje, które pokazuje Agata są bardzo intymne - komentuje Katarzyna Kotowska. - Pisząc tę kwestię, uświadomiłam sobie, że ja też mam problem z przebaczaniem.
Na scenie trwa próba: Roman Holc dwoi się i troi. Jest reżyserem, aktorem, ale i kolegą, który "otwiera" najbardziej zestresowanych. - Najdalej jest zawsze do siebie, a wy musicie zrobić trzy kroki w dorosłość - przekonuje młodych artystów.
Dyrektor Lalki Jan Woronko jest zadowolony, że atmosfera teatru i wymagana tu dyscyplina pomogły amatorom stworzyć przejmujący spektakl. - Tu wszystko dzieje się naprawdę. Tak prawdziwie, jak tylko się da. Nikt nie przerwie w środku przedstawienia. Trzeba grać - dodaje Holc.