Artykuły

Wrocław. Aktor TP pisze do szefa "S"

- Historia pana rozliczy, co do tego nie mam wątpliwości, ale czy nie lepiej na starość spróbować się zrehabilitować? - pisze w liście otwartym do Leszka Nowaka, szefa "Solidarności" w Teatrze Polskim, aktor tej sceny Adam Szczyszczaj.

"Panie Leszku, piszę do pana, bo już nie mogę patrzeć na to, jak pan używa moich koleżanek i kolegów w imię własnych interesów. Nie godzi się tak.

15 lat temu, podczas egzaminów wstępnych do PWST w Krakowie, odpowiadałem na pytanie o sacrum w teatrze. Potem uczyłem się, że zespół w teatrze to też sfera sacrum. Dziś ta wiedza odbija mi się czkawką. W Teatrze Polskim we Wrocławiu zakłamanie, strach, manipulacja stały się energią napędzającą ludzi, których miałem za czułych, wrażliwych, myślących członków mojej wielkiej teatralnej rodziny. To pan jest za to odpowiedzialny.

"Teatr to zespół"

Na studiach uczono mnie, że teatr to rodzina, w której każdy ma swoje miejsce. Że działa jak machina, mikrospołeczeństwo, specyficzna komórka, w której mieszają się osobowości, wrażliwości, ale nikt nie robi w nim podziałów, bo na jakość składa się zespół. Przez lata myślałem, że właśnie tak powinno być. Dziś wiem, że byłem idealistą, chociaż pamiętam np., jak prof. Jerzy Stuhr, kiedy mieliśmy próby do dyplomu we Włoszech w piekielnie gorącym teatrze, nie wyróżniał nikogo, tylko zaproponował wszystkim, żeby wpaść do niego, do hotelu, na basen. Nikt nie zadał sobie pytania, kto może, komu wypada. Na wspólnych imprezach po próbach nikt nie zastanawiał się, kto jest profesorem Stuhrem, a kto Leszkiem akustykiem. Bo to była nasza wspólna praca.

Od starszych kolegów i profesorów uczyłem się, że teatr to zespół i że trzeba o niego dbać, bo to rzecz święta. Z takim doświadczeniem trafiłem do Wrocławia. Do Teatru Polskiego, który mi odradzano, ale uparłem się, bo widziałem tu silny zespół. A ja chciałem w nim być. Więc zaryzykowałem, mimo innych możliwości. Bo czym jest sztuka bez ryzyka?

"Każdy z nas był dumny i szczęśliwy"

Już wtedy ci, którzy odradzali mi ten teatr, mówili o panu, panie Leszku. Że to pan faktycznie rządzi teatrem, że przez pana nic tam dobrego zrodzić się nie może, bo wykańcza pan wszystko, co wartościowe. Ale ja głowę miałem zapchaną ideałami. I nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że ktoś może chcieć niszczyć teatr i jego zespół w imię władzy. Że może podkopywać dyrektorów, skłócać pracowników.

I przez wiele lat wydawało mi się, że mam rację - zespół stawał się coraz lepszy, machina teatralna działała, każdy z nas był dumny i szczęśliwy, że pracuje w Teatrze Polskim we Wrocławiu. A pan, ów Leszek Nowak, którym mnie straszono, okazał się sympatycznym starszym panem z brodą, który zawsze serdecznie się z każdym witał - widmo destrukcyjnego działacza wydawało mi się jakoś śmieszne. Wspólne mistyczne rozmowy z suflerką Aliną, kino z Anią z marketingu, cytrynówka własnej roboty z rekwizytorem Markiem. Nie widziałem żadnych podziałów, ani nie tworzyłem ich w sobie. Pytałem o zdanie suflerki i inspicjentki: jak poszła próba? czy dobrze szukam? Wciąż jednak pojawiały się w rozmowach hasła "uważaj", "ciszej", "nie mów o tym głośno". Ignorowałem to - dziwaki, myślałem o moich ostrożnych i zalęknionych kolegach. I nawet to lubiłem - w końcu to teatr, tłumaczyłem sobie, ludzie muszą być tu nadwrażliwi, może nawet przewrażliwieni.

"Zacząłem widzieć i słyszeć więcej"

Bo musi pan wiedzieć, panie Leszku, że pana albo się obawiano, albo na pana temat agitowano, a ja się śmiałem - jak można bać się tego pana, który chowa się w swoich teatralnych norkach - na pewno nie może być taki zły. Do tego przewodzi Solidarności w teatrze, a po doświadczeniach mojego taty w pracy w kopalni "Sośnica" w Gliwicach widziałem w Solidarności piękną i szlachetną sprawę.

W końcu jednak pojawił się zgrzyt. Jeden z kolegów zwolnił się, mówiąc, że to przez Leszka Nowaka, który robi ludziom wodę z mózgu. Inny chwilę potem powiedział, że mu Leszek Nowak nie zabroni rozmawiać ze mną o swoich problemach. Koleżanka zapytała mnie o podwyżki w teatrze, które Leszek Nowak załatwił - mieli dostać je tylko aktorzy, a ja ponoć jedną z największych. Zastanawiałem się: po co ktoś rozpuszcza takie kłamstwa. Pomyślałem, że jednak te lęki ludzi w teatrze są nie bez pokrycia. Zacząłem widzieć i słyszeć więcej.

"Zapraszam do siebie, porozmawiamy w cztery oczy" - mówił pan każdemu, kto zgłaszał publicznie jakiekolwiek wątpliwości. Przekonałem się, że nie można ich tu otwarcie wyrażać. Że w teatrze istnieje podziemny nurt pełen kłamstw. Któregoś dnia na tablicy związkowej Solidarności zawisnął prostacki żart a propos "pedałów". A jeszcze później, kiedy w teatrze pojawił się Cezary Morawski i trwał protest zespołu, ile razy obiecywał nam pan, panie Leszku, że się dogadamy, żeby potem biec do kolegi ze związku, żeby pościągał autokary działaczy? Byli przeciwko nam, bo im się kazało być przeciw i krzyczeli, co im się kazało krzyczeć, chociaż nie mieli zielonego pojęcia o co chodzi.

"Straszył ich pan zwolnieniami"

Pewnie pan nie widział, jak z lęku przed panem koleżanki i koledzy żegnają się ze zwalnianymi osobami? Jednego tylko nie mogę zrozumieć - co pan naplótł do głowy pracownikom teatru, jak wypielęgnował w nich pan strach, który nie pozwala im podjąć żadnej samodzielnej decyzji.

Wiem, że straszył ich pan zwolnieniami w razie zmiany dyrekcji. Ale dlaczego niby ma się bać zwolnienia garderobiana Ulcia, która jest legendą tego teatru? Oświetleniowiec Kaziu, który po dobrze zagranym spektaklu potrafi podejść i powiedzieć "ale Adam dzisiaj daliście czadu", który jak nikt zna ten teatr? Nasi kochani krawcy i szewcy? Suflerzy, akustycy, oświetleniowcy - te fantastyczne chłopaki, którym często zawdzięczam zdrowie i bezpieczeństwo na scenie? Myśli pan pewnie, że to pana zasługa, jeśli pozostaną w teatrze? Nie, obroni ich jakość spektakli, które razem tworzymy, ich zaangażowanie i doświadczenie.

I jeszcze jedno - dlaczego pan wciąż sprowadza ich do poziomu "technicznych"? Swoją drogą, to dzięki panu poznałem to określenie - zanim trafiłem do Polskiego nikt tak o pracownikach żadnej ze znanych mi scen nie mówił. O ludziach, którzy są solą tego teatru, dzięki którym powstają najlepsze spektakle, za których sprawą rodzi się to, co jest naszą kartą przetargową wobec kryzysu i najsilniejszym argumentem - jakość i poziom artystyczny. Nagrody za spektakle Polskiego to są także ich nagrody. Proszę uwierzyć - oni są prawdziwymi artystami, dużo wrażliwszymi od pana.

"To się nazywa Solidarność?"

Płakali z nami, aktorami, kiedy pan, stojąc na czele teatralnej Solidarności pozwalał zwalniać kolegów. I przepraszali za pana. Zastanawiam się czasem, co pan wtedy czuł - czy był pan dumny z tego, że tyle osób zwolniono, że musieli stąd odchodzić ludzie, którzy budowali poziom teatru? Nie kiwnął pan palcem w ich obronie. A co pan powiedział tym, którzy wciąż są w teatrze: was będę bronić, a tamtych nie? To się nazywa Solidarność?

Nie wiem, co pan im takiego zrobił, że boją się o tym mówić głośno. Ale wiem, że zrobił pan to dlatego, że pan nas nie zna. A pan boi się tego, czego nie zna, bo to oznacza, że nie ma pan nad wszystkim kontroli. To najlepszy dowód, że mimo tylu lat w teatrze, nie nauczył się pan teatru, w przeciwieństwie do moich przyjaciół z pracy - oświetleniowca Darka, inspicjentki Ewy, suflerki Magdy, rekwizytora Jacka, garderobianej Reni. To na ich opinie czekam po spektaklach, to ich rady słucham, to na nich liczę, bo znają się na wielu sprawach związanych z teatrem dziesięć razy lepiej ode mnie. I dzięki im za to. Z miłością słucham opowieści i anegdot w pracowniach i na korytarzach, kiedy wspominają dawne lata. Bo to buduje zespół, to buduje teatr.

Więc dlaczego pan wciąż się tak wtrąca i niszczy lata pracy tak wielu ludzi? Dlaczego straszy? Pielęgnuje podziały, zamiast myśleć konstruktywnie? Czy pan w ogóle myśli o przyszłości tego teatru i tego zespołu? Czy pan nie rozumie, że w końcu zamkną tę budę, jeśli wciąż będą się w niej rozgrywały takie konflikty?

Wiem, że mami pan pracowników wizją podwyżek. I owszem - wszyscy w teatrze powinni godnie zarabiać. Tylko czy w tym momencie ten problem jest najistotniejszy? Czy przyznałby pan sobie podwyżkę za ten wstyd dla Wrocławia, jakim jest dziś Teatr Polski? Za puste miejsca na widowni? Za zatrważający poziom spektakli? Dlaczego pan wciąż w to brnie, skazując ten teatr na zagładę i popierając dyrektora, który przyszedł, by go zrujnować?

Historia pana rozliczy, co do tego nie mam wątpliwości, ale czy nie lepiej na starość spróbować się zrehabilitować? Więc może niech pan dołączy do zespołu tego teatru. To niemodne i bardzo passe kreować się wciąż na ofiarę. Ludzie, panie Leszku, nie są głupi - widzą i pamiętają. Dlatego czasem warto przyznać się do błędu. Jeśli pan tego nie rozumie, to jest pan ewidentnie nie na miejscu. A jeśli pan nie chce zrozumieć, to jest pan najbardziej nieczułą osobą w tym teatrze.

To dlatego pewnie pan nie zauważył, że i my, i publiczność jesteśmy już dużo dalej, jeśli chodzi o myślenie o teatrze. Gdyby pan przyszedł na jeden z podziemnych performensów, wiedziałby pan, gdzie jest dziś Teatr Polski i jego zespół. Zespół ludzi, bez podziałów na artystów, technikę, administrację. Ludzi, którzy nam zaufali. Zaufali Teatrowi Polskiemu.

Adam Szczyszczaj* aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu, gdzie można go było oglądać m.in. w "Biesach" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego i "Szosie Wołokołamskiej" Barbary Wysockiej; absolwent krakowskiej PWST, laureat nagrody WARTO, przyznawanej przez redakcję wrocławskiej "Wyborczej"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji