Artykuły

Czechow dwa razy nieudany

Niespiesznie mi pisać Zbigniewie Zapasiewiczu niepochlebne słowa. Jest to artysta, którego od lat najbardziej cenię i którego ranga - jako aktora - oczywiście nie upada. Tym bardziej niezręcznie mi pisać o nim źle, ale źle tam, gdzie, niestety, nie wycho­dzi mu w innej roli niż aktorska. Bardzo zręczna inscenizacja "Kubu­sia Fatalisty" - wedle dokładnego niemal wzorca Witolda Zatorskiego, jak również "33 omdlenia", których podstawowym atutem są trzy różne, znakomite wcielenia Zbigniewa Zapasiewicza, nie ratują go jednako­woż jako reżysera i dyrektora te­atru. Nie jestem w stanie już w tej chwili zrozumieć artysty - dlaczego w jego pracy teatralnej jako dyrek­tora zdarza się tyle pomyłek reper­tuarowych bądź obiadowych, bądź jednych i drugich.

"Parasolka" Franka Dunaia, wed­ług opowiadania Czechowa "Trzy lata", jest istnym nieporozumieniem już choćby repertuarowym, sztuka jest bowiem nudna i banalna, nie na nasze czasy, zaś aktorzy: Olga Sawicka i Mirosław Konarowski grają w sposób afektowany, minoderyjny, sztuczny. Nie ma w tej in­scenizacji żadnego napięcia, żadnej niespodzianki. A więc skąd ten wybór, zaiste dziwny? Z twórczości Czechowa jest co wybierać, a jeszcze sięgać po cudzą przeróbkę? Osobi­ście nie popieram przeróbek, zwłasz­cza pisarzy genialnych, dlatego m in. nie podoba mi się tworek Dunaia. "33 omdlenia" trzymają kreacje Zapasiewicza, "Ja, Feuerbach" - kreacja Łomnickiego, "Kubusia Fatalistę" - wierność inscenizacji Zatorskiego, jak również brawura i sprawność młodych występują­cych w owym spektaklu.

Możliwe, że ich sprawność spraw­dza się tymczasem najlepiej w przedstawieniach, w których atuty młodości odgrywają zasadniczą rolę. Tak, czy inaczej, "Parasolka" nie nadaje się do wystawienia na jednej z pierwszych scen dramatycznych Warszawy. Najlepiej dramacik ów pasowałby jako materiał przedsta­wienia dyplomowego, a i to pod wa­runkiem, że role główne zagraliby najlepiej zapowiadający się studenci ostatniego roku.

Jednak na żadną sztukę nie ma gwarancji Nie ma też gwarancji, że zawsze "absolutnie" wszyscy muszą wypaść wyśmienicie albo że posta­rają się o to tak samo, jak czynili to wcześniej, czym zasłużyli sobie na doskonałą reputację. W "Wujaszku Wani", wyreżyserowanym przez Ru­dolfa Zioło na scenie Teatru Po­wszechnego w Warszawie, grają: Gajos, Dałkowska, Szczepkowska, Kowalski, Pawlicki, Mazurkiewicz, aliści nie jest to inscenizacja mogąca rzucić na klęczki. Astrow (Gajos) może najbardziej zręcznie udaje amory do Heleny (Dałkowska), ale to i tak niewiele jak na długi spek­takl o życiu monotonnym, w którym niczego tak dobrze nie słychać jak jęku wlokących się godzin, a na ich tle - tym dobitniej - narzekań bo­haterów. Wprawdzie odnosi się wra­żenie, że każdy robi, co może, nie przecież te postacie bardziej przy­pominają osoby ze sztuk Erdmana - rozbawione, krotochwilne - aniżeli Czechowa, wewnętrznie cierpią­ce, niewiele mogące zdziałać, zato­pione w abulicznym letargu. Oczywiście, w jakimś sensie "Wu­jaszek Wania" jest utworem grote­skowym w wyrazie. Groteskowe jest życie Wojnickich, groteskowe amory Astrowa, groteskowy styl bycia Iwa­na. Jednakże nie bez przerwy. Jak we wszystkich dramatach Czechowa, również w "Wujaszku" jest wiele momentów refleksyjnych, smutnych, na granicy tragedii. Tych zaś reżyser nie uwzględnia, każe wszystkim, a szczególnie Władysławowi Kowal­skiemu, grać farsowo, na jednej strunie, a przecież klęska poszcze­gólnych postaci nie przychodzi na­gle, ani nie są one zrazu śmieszne, czy żałosne. Tymczasem w owej in­scenizacji klęska i indeterminizm wpisane są w bohaterów już od pierwszej chwili, przy czym Wania i jest szczególnie bezwolny i żałosny (tak poprowadził swoją rolę Wła­dysław Kowalski), Sonia komplet­nie niekobieca (Joanna Szczepkow­ska), zaś profesor (Michał Pawlic­ki) nie widzi niczego na odległość lorgnon. Dramat Czechowa nie rozwija się tu stopniowo, od niewinnej wesoło­ści, którą narzuca Sonia i w czym sekunduje jej Wania - tylko jest nabrzmiały od pretensji i żalów od samego początku. Ich świat rozpada się wraz z ich wejściem na scenę; sądząc z miny Astrowa (Gajos) nie­wiele go może zaskoczyć, Helena (Dałkowska) zaś wie i bez wyznań, że ten ją darzy afektem. Świat, w którym się poruszają, jest bez wątpienia światem rozpadu, co do­skonale charakteryzuje scenografia Andrzeja Witkowskiego, mnóstwo desek zbitych niezdarnie i jakby rozsychających się buduje pomiesz­czenie, gdzie rozgrywa się akcja. Możliwe, że odpowiada to trakto­waniu dramatów Czechowa jako dziel dobrze znanych, do których do­pasowano już wszelkie insceniza­cyjne klucze. Ale jeżeli nawet tak jest, to niepodobna, by aktorzy prze­chodzili już tylko ze- strony lewej na prawą, a reżyser traktował pub­liczność jako wszystko wiedzącą o konfliktach i problemach czechowowskich postaci. Przeciwnie: obo­wiązkiem inscenizatora jest jednak dostarczać nam pewnej niespodzian­ki. Możliwe, że za przyczyną jej bra­ku kryją się nieobecność utalento­wanego reżysera, który musiałby w tym celu przyjeżdżać często z Krakowa do Warszawy. Przedsta­wieniu brakuje dyscypliny i nastro­ju, podobnie jak to było w przy­padku "Psiego serca", również w re­żyserii Rudolfa Zioło, którego kra­kowskie przedstawienia w Starym Teatrze trzymają się solidnie do końca, zaś w Warszawie przeobra­żają się w osobliwy kabaret, będący własnością zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji