Artykuły

"Sen srebrny Salomei"

KŁOPOTY ze "Snem srebrnym Salomei" trwają od chwili powstania (w r. 1843) tego "romansu dramatycznego" (jak nazwał ten utwór Słowacki) czy "narodowej tragifarsy historycznej" (jak określają go niektórzy współcześni krytycy). Czekał "Sen srebrny" - nawet przez panią Salomee bardzo surowo osądzony - przeszło pół wieku na próbę sceny, bo dopiero w 1900 r. wystawił go w Krakowie Józef Kotarbiński. I od tej prapremiery poprzez wszystkie następne realizacje, nieporozumienia mnożyły się, opory rosły. Czas powstania dzieła - okres przejściowego powiązania się Słowackiego z Towiańskim - wpłynął niewątpliwie na poetykę utworu, Wydaje się jednak, że o wiele bardziej zamąciły go bezdroża komentatorskich domysłów i bałamutnych dociekań, niż pewne naloty mistycyzmu, które są raczej zewnętrzną stylizacją określonej konwencji. Bo dzieją się w "Śnie srebrnym Salomei" o wiele ważniejsze rzeczy, niż sny i przepowiednie, niż romanse Księżniczki i Salusi. Toczy się bezwzględna, brutalna walka kresowej polskiej magnaterii z nieludzko uciskanym, buntującym się ukraińskim chłopstwem. Słowacki cofnął się o lat kilkadziesiąt w historię, jakby przeczuwając, że już wkrótce, za kilka lat, ten sam jej rozdział zapisze się nową kartą rebelii Jakuba Szeli. O ileż więcej miałby materiału do narodowej tragifarsy... I wystawiłby wówczas Dejmek nie plakatowe "Słowo" Jasieńskiego, ale jakiś nowy "Sen srebrny", jeśli nie uprzedziłaby go Skuszanka.

Mamy w swoim bogatym powojennym doświadczeniu i takie, które wykazała jak niebezpiecznie zamieniać przy "odczytywaniu na nowo dzieł przeszłości klucz klasowy na klasowy wytrych. Ostatecznie wszystkie interpretacje "Snu srebrnego", wyrastające z inscenizacji Kotarbińskiego, też były na swój sposób klasowe. Gra zresztą także zawsze moment historyczny, grają aktualne okoliczności. Zupełnie inaczej ocenia się dziś lwowską inscenizuję Schillera "Snu srebrnego", niż oceniało się ją we Lwowie i na terenach b. Małopolski wschodniej, kiedy szowiniści i nacjonaliści z UON i UOW palili masowo już nie jakieś tam "pańskie dwory", bo takich nie było niemal zupełnie, ale zwyczajne polskie zagrody czy domy we wsiach i małych miasteczkach.

Skuszanka, dostrzegając w "Śnie" cały mechanizm walki klasowej, dostrzegła jednak jeszcze i jej tragizm. Nie poszła ani za Kotarbińskim ani za Schillerem. Dostrzegła tragizm, ale nie tragedię. Słowacki, dojrzały Słowacki, wyrażał często tragizm w groteskowej deformacji, bronił ślę przed jego patosem dystansem ironii, przez co tak bardzo bliski jest współczesnej wrażliwości. I tylko takie spojrzenie na "Sen srebrny Salomei" tłumaczy sens i barwę zakończenia utworu, które zaskakiwało, irytowało czy szokowało wiele już pokoleń teatralnych i literackich. Skuszanka nie odbiera postaciom "Snu" ich realistycznych cech, umie jednak doprowadzić do finału, który nie zaskakuje, który się tłumaczy. Zaskakuje jedynie Salusia w ostatniej scenie. Przypomnijmy: popadianki przyprowadzają Salusię całą i zdrową, żądając za nią ciała Semenki. Swąd palącego się ciała, przelana beznadziejnie i bezcelowo krew polska i ukraińska, dramat Gruszczyńskich, nawet krwawa "pamiątka" zostawiona przez hajdamaków na plecach Pafnucego (w przedstawieniu skreślone) - wszystko to nie przeszkadza szczęśliwemu zakończeniu; uczcie weselnej po ujawnieniu przez Księżniczkę, iż jest żoną Sawy. Bezpośrednio po swoim "kajaniu, się" przed trupem Gruszczyńskiego Regimentarzowi spieszno do weselnych kielichów. Ale jest jeszcze "sprawa Leona" i "cień Salusi". Leon ma pójść do klasztoru a Salusia... Właśnie przyprowadzają ją popadianki. A więc drugie weselisko! I tu Słowacki ukazał się i bardziej konsekwentny i bardziej współczesny od Skuszanki, która cofnęła się o pół kroku, umieszczając swoją Salusię poza tym farsowym kręgiem: stoi nieobecna, samotna. To jest Salusia, która świadomie przeżyła swój nie tyle srebrny co krwawy "sen". I taka Salusia nie ma nic do roboty w finale.

Pierwsze spotkanie Skuszanki z zespołem Teatru Polskiego, z którym jako członek kierownictwa artystycznego i jeden z głównych reżyserów będzie od nowego sezonu współpracować stale, wypadło - wbrew powszechnym obawom - nieźle. Nie poradziła sobie być może w tym przedstawieniu z aktorami tak, jak w Nowej Hucie (tam to aktorsko przedstawienie "Snu" było bardziej jednolite i czytelniejsze, niektóre też postacie były bogatsze, np. Księżniczka Lutosławskiej), ale w zasadzie jako reżyser - wygrała. Nawet Władysław Hańcza - indywidualność oporna - znalazł chyba w swym Regimentarzu wspólny język ze Skuszanką i pomógł jej w wydobyciu i poetyki i myśli. Niektóre skróty nie tyle myśl tę co narracyjny tok przedstawienia rwały i zaciemniały, zbyt wiele jednak trzeba było kreślić, by uniknąć zupełnie pomyłek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji