Artykuły

To tylko awaria państwa

"Hallo Hotel !" w reż. René Pollescha Burghteather z Wiednia i festiwalu Theaterformen w Hanowerze w TR Warszawa. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Wielki, sławny, postdramatyczny René Pollesch przywiózł Polakom bardzo śmieszny spektakl - o obozie koncentracyjnym, który staje się parodią państwa obywatelskiego i wszystkich wiązanych z nim oczekiwań.

A gdyby tak sympatyczna pokojówka przestała się uśmiechać i sama zażądała kawy? I to z powodu "zmiany strategii zarządzania solidarnością w zglobalizowanym świecie histerycznej konsumpcji"? Gdyby wszyscy portierzy, kelnerzy, hostessy wyszli ze swoich ról i ogłosili stan wyjątkowy? Gdyby to całe bezpieczne, opiekuńcze państwo przestało nagle działać? Taką właśnie wizję gwiazdor niemieckiego teatru postdramatycznego Pollesch (ur. 1962 r.) zbudował z krzyku, sklejki, lateksu i fragmentów teorii socjologicznych.

Reżyser berlińskiej Volksbühne kryzys kultury zachodniej pokazuje poprzez wszystkie jej wytwory i odbicia: od poststrukturalizmu po horrory z Ghany. Na swojej scenie Prater najpoważniejszy teatr polityczny robi najbardziej absurdalnymi, tandetnymi i kiczowatymi środkami. Zna najnowsze mody i wie, jak się je lansuje. Gdyby kiedyś założył agencję reklamową, kupilibyśmy od niego wszystko - czytalibyśmy estońską poezję marynistyczną, a na spodnie garnituru wkładalibyśmy wełniane kąpielówki z pomponem.

Jednak Pollesch nie promuje, tylko kompromituje. Wyciąga mechanizmy rynku i dowodzi, że choć są zbrodnicze i ogłupiające, to wszyscy z nich korzystamy. A najwięcej on sam. Dlatego jego pierwsza wizyta w Warszawie ma charakter celowej zaczepki. Bo jaki spektakl "ten sławny Pollesch" przywiózł podekscytowanym Polakom? Polakom, którzy by zdobyć bilet, gotowi są wydać każde pieniądze?

Przywiózł spektakl o bezsensownym wydawaniu pieniędzy. Spektakl o perwersyjnym związku byłej więźniarki obozu koncentracyjnego z oficerem SS, jej dawnym oprawcą. Spektakl bez fabuły i logicznej konstrukcji, w którym święte słowa "solidarność", "prawo", "sprawiedliwość" mieszają się ze wściekłym "scheisse" (g....). Wykorzystał motyw z filmu skandalistki Liliany Cavani "Nocny portier" (z 1973 r.), by w nowoczesnym hotelu powtórzyć sytuację z obozu zagłady. Widzowie wchodzą tam, mijając czerwoną markizę i pozłacane sfinksy. Na scenie wśród podestów z płyt wiórowych góruje grecka świątynia (pokój hotelowy) z podwieszoną klatką do igraszek sado-macho. Okazałą fasadę podpierają z tyłu drewniane badyle. Wszystko jest obdrapane, prowizoryczne, w złym guście. Jednak antena satelitarna na tekturowej budzie wskazuje, że to zły gust o wartości globalnej. Martwa natura niderlandzkiego mistrza pokrywa ściany jak tania tapeta, choć kiedyś przypominała przecież o przemijalności i marności świata. A ten świat właśnie się kończy i my będziemy to oglądać z najlepszych miejsc. Koło z peepshow (może koło fortuny?) jeszcze się nie kręci, ale obracają się już wskazówki przy rozwieszonych po bokach bombach zegarowych. Mamy stan wyjątkowy, proszę państwa! Życie nie działa, czas opracować strategię zarządzania paniką. Cztery aktorki przez ponad godzinę doprowadzają tę panikę do apogeum. Rywalizują o mikrofon, szarpią się, przekrzykują, zamieniają rolami, szczepiają w miłosnym uścisku. Gwiazda Charlotte Rampling (nazwa postaci nawiązuje do aktorki z filmu Cavani) żebrze o wodę do popicia pigułek na nerwy, wytworna dama opędza się od zalotów portiera, który próbował ją okraść. Na jej desperacki krzyk "Chcę być obsłużona!" portier wygłasza traktat o państwie, podmiotowości i wolnym rynku. Nikt tu nikogo nie obsłuży, wszelkie prawa zostały zniesione. Została sklejka, seriale, bestialstwo, wszechogarniające "scheisse". Hotel jest więc okrutną parodią państwa obywatelskiego, które za ustaloną cenę (podatki, składki, opłaty) ma nas ochronić, zaspokoić nasze potrzeby socjalne, zabezpieczyć prywatność i nietykalność. Pollesch, który zawsze wie, co "się czyta", nie bez powodu przerobił ten hotel na obóz. Odwołał się do pomysłu Giorgio Agambena, modnego włoskiego filozofa. Dla Agambena obóz koncentracyjny jest modelem współczesności. To miejsce, gdzie nie da się już rozróżnić zasad i wyjątków, życia i śmierci.

W przedstawieniu ustalony tekst przeszywają więc czasem prywatne krzyki, rozmowy, komentarze. Aktorki wyczerpane histeryczną produkcją tekstu dostają listy motywujące od swojego reżysera - pełne pogróżek i obelg. Przekonują się do dalszej gry, kiedy, opowiadają o próbach, żartują ze swojej posttragicznej sytuacji. Czasem biorą mikrofon i przy cichej muzyczce szepcą, jak pragną kupić miłość albo jak ważny jest dla nich nawet "kiepski seks".

Ten wybuchowy koktajl intymności i publicznego dyskursu, szalonych kolorów, śmiechu i poważnej analizy kulturowej to zjawisko bez precedensu. Pollesch robi teatr, który w Polsce znamy najwyżej z opowieści o Alfredzie Jarrym i "Ubu Królu" przerabiającym cały świat na "grówno". Zamaskowane "grówno" widzi w każdej transakcji, wyznaniu, przepisie prawnym. Jego teatr jest polityczny, a nie partyjny. Tak samo dostaje się w nim lewicującym liberałom, konserwatywnym mieszczanom i działaczom Greenpeace. "Uratowałam z zielonymi setki ginących gatunków, a i tak mam depresję" - mówi jedna z bohaterek. I choć wszystko kończy się źle i bez sensu, aktorki stają uśmiechnięte do ukłonów, a suflerka opuszcza na nie różową kurtynkę. A publiczność jest zadowolona, że tak ładnie zniosła serię wymierzonych w nią prowokacji, obelg i oskarżeń.

"Hallo Hotel !", reż. René Pollesch, koprodukcja wiedeńskiego Burghteather i festiwalu Theaterformen w Hanowerze, premiera czerwiec 2004, pokazy 5, 6 kwietnia w TR Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji