Łódź. Owacja na stojąco dla Angeli Gheorghiu
Teatr Wielki zakończył obchody 50-lecia koncertem światowej sławy sopranistki. Gheorghiu długo bisowała.
Międzynarodową karierę Angela Gheorghiu rozpoczęła jako Mimi w "Cyganerii" Pucciniego i Violetta w "Traviacie" Verdiego na scenie Royal Opera House. W marcu artystka obchodziła 25-lecie swojego debiutu w Covent Garden. Po zakończeniu "Adriany Lecouvreur" odwiedziła ją królowa. Siedziałam na widowni, wiedząc już, że Teatr Wielki stara się o zaproszenie Gheorghiu do Łodzi. Miło było usłyszeć ponownie fragmenty opery Cilei. Paweł Gabara zrobił melomanom wielki prezent.
Dla mnie największym odkryciem wieczoru był Calin Bratescu, który porwał publiczność tzw. arią z kwiatkiem z "Carmen" Bizeta i arią Pinkertona z III aktu "Madame Butterfly" Pucciniego.
Dobrze, że w programie, oprócz hitów Pucciniego i Bizeta, zamieszczono utwory mniej znane. Ciprian Teodorascu zaproponował "Rapsodię rumuńską" George'a Enescu, najbardziej znanego kompozytora rumuńskiego ub. wieku. Orkiestra TW wykonywała utwór po raz pierwszy. Drugą część koncertu Gheorghiu zakończyła arią z mniej znanej opery "La Wally" Alfredo Catalaniego, który bezskutecznie rywalizował z Puccinim.
Gheorghiu korzysta z wypracowanej przez lata pozycji gwiazdy. Nie zgodziła się na zdjęcia ani wywiady, choć wykazała się również dobrą wolą, rezygnując z limuzyny. Długość koncertu uzależniła od reakcji publiczności. Gdyby były chłodne, występ zakończyłby się po dwóch godzinach. Owacja na stojąco zachęciła Gheorghiu do bisowania, m.in. "O mio babbino caro" z jednoaktówki "Gianni Schicchi" Pucciniego i rumuńską pieśnią "Muzica" George'a Grigoriu z operetki "Valurile Dunarii", którą bardzo lubi i chętnie wykonuje.
Koncert poprowadził, sypiąc anegdotami, Jacek Marczyński.