Artykuły

Króliki ze stajni Alatyr

"Rokcy Babloa" w reż. Jakuba Kasprzaka z Teatru Alatyr w Warszawie, w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Teatr Alatyr po raz pierwszy objawił mi się w spektaklu opartym na "Trzech muszkieterach" według Alexandra Dumasa w Dzikiej Stronie Wisły w Warszawie. I trzeba przyznać, że Bartosz Budny i Michał Karczewski zachwycili wtedy publiczność swoimi umiejętnościami kreacyjnymi w konstruowania kilkunastu postaci w jednym spektaklu. Było to rzeczywiście imponujące i kazało z niecierpliwością oczekiwać na kolejne wyzwania, które podejmą ambitni absolwenci Wydziału Lalkarskiego w Białymstoku. Na rezultaty ich poszukiwań nie trzeba było długo czekać. Tym razem jako zwycięzcy Obserwatorium Artystycznego Entrée, organizowanego po raz siódmy przez Teatr Rozrywki w Chorzowie, przygotowali przedstawienie "Rokcy Babloa", nawiązujące do biografii Sylvestra Stallone'a, który musiał pokonać wiele przeciwności losu, zanim doprowadził do nakręcenia filmu o słynnym dziś bokserze. Bardzo szybko, oglądając najnowszy spektakl, dotarła do mnie myśl, że oto mamy kolejną wersję "Zwierzeń bezrobotnego aktora", którą w formie monodramu przygotował onegdaj Marcin Zarzeczny (zjeździł zresztą z nim kawałek świata, czego i Alatyrowi życzę). Tyle że tym razem opowieść o tym, jak doprowadzić do realizacji swoich artystycznych marzeń, nie poddawać się nawet wtedy, gdy porażki nas nie omijają, została rozpisana na trzy głosy, albowiem do Karczewskiego i Budnego dołączył Rafał Pietrzak.

Od początku aktorzy nie ukrywają, że nie będą opowiadać linearnie skonstruowanej historii, albowiem inkrustować ją będą swoimi prywatnymi opowieściami na temat tego, jak zostali aktorami oraz jak wchodzili i odnajdywali się w tym zawodzie po otrzymaniu aktorskiego dyplomu. Wszystko rozpoczyna się od prywatnej rozmowy z publicznością (tych rozmów w trakcie trwania spektaklu będzie więcej, albowiem każdy monolog to tak naprawdę jakby próba dialogu z widzem), podczas której wykonawcy opowiadają jak doszło do powstania Teatru Alatyr, o swoich pierwszych festiwalowych nagrodach i o realizacji ich kolejnego przedsięwzięcia, a także jakie tej decyzji repertuarowej towarzyszyły okoliczności. Dowiadujemy się również dlaczego taki, a nie inny jest tytuł tego widowiska. Nie trudno zauważyć, że postać Sylvestra Stallone'a idealnie pasuje do rozważań na temat tego ile samozaparcia trzeba odnajdywać w sobie, by walczyć o realizację swoich marzeń. Dlatego w "Rokcy Babloa" losy amerykańskiego gwiazdora bez przerwy są konfrontowane z osobistymi doświadczeniami aktorów występujących na scenie. U każdego są one inne i każdy też opowiada swą historię z innej perspektywy - Karczewski z pozycji doświadczeń z dzieciństwa i rodzinnego domu, Pietrzak w kontekście pięciokrotnie podejmowanych prób dostania się na wydział aktorski, Budny jako ten, który nie boi się startować w castingach i konfrontować swoich umiejętności z umiejętnościami innych, startujących do tej samej roli.

Analogii między biografiami młodych polskich aktorów, a życiem słynnego dziś odtwórcy roli Rocky'ego, odnajdujemy wiele. Dodatkowym atutem spektaklu jest oryginalne wykorzystanie inspiracji filmem, o który dorabiając jako bileter musiał z niemałym poświęceniem i przeżywaniem sporej dawki upokorzeń walczyć Stallone. Od początku też wyraźnie znaczony jest komediowy charakter przedstawienia i jego autorski wymiar, poprzez łączenie elementów dramatycznych reżysersko zakomponowanych, z sekwencjami budowanymi w zupełnie odmiennej konwencji, najczęściej opartej na improwizacji czy wręcz sztubackiej zabawie. Oczywiście nie ma tutaj mowy o jakichś pogłębionych psychologicznie postaciach, choć w opowieści hollywoodzkiej jest ich całkiem sporo; aktorzy raczej budują swoje role jednym charakterystycznym, czysto zewnętrznym gestem, ruchem, czy zmianą timbru głosu, miny albo rekwizytu; założenie okularów czy czapki, potarganie włosów, inne ułożenie palców u dłoni i już mamy nową postać - producenta, reżysera, scenarzysty czy trenera, boksera - bowiem ci niczym w kalejdoskopie przewijają się przez życie przyszłego kandydata do nagrody Oscara i Złotego Globu. Nie można czynić z tego zarzutu, bo takie jest prawo zastosowanej przez realizatorów formuły spektaklu, chciałoby się jednak wreszcie zobaczyć, szczególnie Karczewskiego i Budnego, jak radzą sobie w swoim własnym teatrze z inaczej postawionymi zadaniami, wymagającymi nieco więcej niż tylko pokazania umiejętności czysto warsztatowych czy technicznych. To, że potrafią inaczej, póki co demonstrują w innych teatrach, Budny w Lalce i w Malabarze, Karczewski ostatnio w warszawskim Baju.

Jakub Kasprzak po raz kolejny wyreżyserował spektakl bardzo zwarty, klarowny i spójny, który umiejętnie wykorzystuje osobiste doświadczenia aktorów do wielopłaszczyznowej konfrontacji z doświadczeniami Sylvestra Stallone'a, który stara się wedrzeć na "salony" Hollywood i zainteresować potentatów filmowych swoim pomysłem. Tak jak dzisiaj absolwenci białostockiej uczelni walczą o role w teatrze u najlepszych polskich reżyserów. I choć jak dotąd nie mają mocy kredytowej, wciąż się nie poddają w dążeniu do realizacji swoich zawodowych marzeń i ambicji. Są jak króliki, które wciąż pędzą do przodu, nie oglądając się za siebie, w przeciwieństwie do żółwi, które zadowalają się tym, co mają i niczego więcej do szczęścia nie potrzebują. Kim jest Karczewski? Choć imituje żółwia, żółwiem na pewno nie jest. I - można śmiało przewidywać - nigdy nim nie zostanie. Podobnie jak pełni inwencji twórczej jego koledzy z Teatru Alatyr.

Warto zobaczyć ten spektakl z wielu powodów i warto czekać na finał, w którym Woody Allen wystąpi tym razem nie jako aktor czy reżyser, ale komentator sportowy. Świetny to pomysł, a jeszcze lepsza zabawa!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji