Artykuły

Bruzda na policzku

"Wielkie kazanie księdza Bernarda" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Krakowskim Teatrze STU. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Bruzda przecina lewy policzek. Idzie prosto, wzdłuż nosa, niczym bolesne cięcie, które na twarzy zostawiła przeszłość. Żłobi skórę jak strumień skalę, bezwzględnie i bezlitośnie, do końca. Czy w tej twardej bruździe pojawiała się łza? Czy to możliwe, że słona kropla spłynęła po wyschniętej rysie, czy to tylko reflektor rzucił przenikliwsze światło, od którego odbił się kłamliwy promyk. No, bo czy Diabeł może płakać? W Teatrze STU, gdzie wystawiono "Wielkie kazanie księdza Bernarda" na podstawie tekstu Leszka Kołakowskiego, niemożliwe stało się możliwe.

Zapadła głucha cisza, w której Jerzy Trela wyciągał ze swojej i naszych bruzd tkwiące w nich diabły. Diabły, które, jak naucza Leszek Kołakowski, tylko diabłem można zwyciężać... "Najmilsi moi" - zaczyna ksiądz Bernard z bruzdą Treli pod okiem i od razu przechodzi do rzeczy. Niczym złośliwy kaznodzieja zaczyna szukać w nas diabła. O, ten pan siedzący po prawej stronie, pewnie ma diabła w wątrobie. Nie trudno zgadnąć, jeszcze nie zdążył odłożyć mocno procentowej szklanki, która przywodzi go do upadku. O, a tamta pani ma diabła w brzuchu. Kusiciel torturuje ją grzechem obżarstwa. Widzicie, najmilsi, błogą sytość na jej twarzy! No, a ten młody człowiek przy prawej kolumnie. Bezeceństwo i rozpusta to jego grzechy powszednie, osiadły mu we wstydliwych członkach i za diabła nie chcą odejść...

Ksiądz Bernard z bruzdą Treli pod okiem widzi wszystko. Za chwilę wyjdzie na ambonę i będzie grzmiał, grzmiał potężnie do czasu, aż słona kropla nie spłynie zza zasłoniętego rękami oka. Ale w oku klechy już czai się Diabeł. Już walczy z czystą łzą, już siada na metalowym tronie, a właściwie nie siada, a wskakuje bezecnie na niego, zdarłszy z siebie pokutną mni-sią szatę. Diabeł, który wyskoczył z bruzdy pod okiem Treli przykucnął na skraju metalowego tronu, podkurczył krótkie jak kłamstwo nóżki, skrywając coraz wyraźniej rysujący się z tyłu ogonek. Będzie walczył ze swoją niemocą, aż zgaśnie światło, wybuchną ognie piekielne, a z niebios jako ostatnie memento popłynie muzyka. I zrobi się straszno, gdyż to nie będzie wcale finał, który pa zwoli ukoić nam sumienia, strącając nasze diabełki w piekielne otchłanie. Diabeł, który do nas wróci, będzie diabłem z dużo głębszą bruzdą i to nie tylko na policzku, ale na duszy.

Diabeł Treli jest zmęczony, nie ma już siły krzyczeć, bić pięścią w zimny metal tronu. Zmęczony Diabeł Treli już nie chce udawać nikogo innego, już jest spokojny. Wie, że i tak zwyciężył. Wie to, gdy wstaje i idzie wolnym krokiem w stronę wyjścia, zakładając na głowę czarny kapelusz. Jeszcze tylko machnie nam na pożegnanie laseczką i zniknie w ciemności, zostawiając za sobą niepokojącą woń piekielnych dymów.

Reżyser przedstawienia Krzysztof Jasiński stworzył teatr czysty, teatr, który dotyka i boli, teatr, w którym na godzinę zapomina się o tym, co za oknem i wierzy do końca w świat naznaczony wonią kadzidła i iluzją witraży scenografa Jana Polewki. Przez godzinę z hakiem w Teatrze STU wierzy się w Diabła, któremu dobry Bóg dał talent Jerzego Treli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji