Artykuły

Wyrzucili mnie z Dąbrówki

- Powtarzam wszystkim przyszłym studentom, którzy do mnie przychodzą - że masz dwie do trzech minut, by zainteresować sobą komisję. Kandydatów jest sześciuset, a komisja się nudzi - mówi warszawska aktorka EMILIA KRAKOWSKA.

Ewa Siwicka: - Zaprosiłam panią do Zagrody Bamberskiej, bo wiem, że ulicę Ko ścielną w Poznaniu darzy Pani szczególnym sentymentem.

Emilia Krakowska: - Kilka domów dalej mieszkałam, tam się urodziłam, spędziłam dzieciństwo i lata młodzieńcze. Kościelna 4/10. Z mojego okna było widać kościół św. Floriana, lubiłam patrzeć jak przygotowywano się do różnych uroczystości, jak formowała się procesja, ustawiały sztandary, a najbardziej podobały mi się bamberki w swoich pięknych strojach, nakryciach głowy.

- Czy te widoki już wtedy kształtowały pani barwną artystyczną osobowość?

- Jestem przekonana, że tak. Zresztą miałam to szczęście, że już od dzieciństwa pochylali się nade mną wspaniali ludzie. Wcześnie zaczęłam oglądać wystawy plastyczne, chodzić z mamą do filharmonii, następnie były kursy tańca i szkoła baletowa. Miałam wspaniałą mamę, a ja byłam dla niej cudownym dzieckiem...

- ... które było niezłym łobuziakiem. Podobno szybciej od chłopaków pędziła pani po kocich łbach na hulajnodze!

- A skąd pani to wie?! Za to, żeby pojeździć hulajnogą, oddawałam chłopakom pyszną bułkę z serem.

Chodziliśmy zresztą razem po drzewach...

- O tym, że chce pani w przyszłości zostać aktorką, oznajmiła pani mamie w wieku ośmiu lat. Potraktowała to poważnie?

- Mój dom był przepełniony szacunkiem i miłością do teatru, muzyki, do sztuki w ogóle. Plątałam się, oczywiście za przyzwoleniem mamy, między nogami cyganerii poznańskiej.

- Stawała pani przeciw mieszczańskiej tradycji?

- Młodzież musi się buntować, musi być zbuntowana. W domu moim był duży stół w jadalni, krzesła z wysokimi oparciami w skórze, takie "barokowe" meble - oczywiście ze Swarzędza. I myśmy byli przeciwko temu zbuntowani, bardzo. Więc ja przyprowadziłam kolegów i koleżanki, z którymi jestem zaprzyjaźniona do dzisiejszego dnia, zrzuciliśmy obrus, bo miało być nowocześnie i tak zbuntowanie, położyliśmy gazetę, na tę gazetę ogórki w papierowej torbie, rozdarliśmy ją, żeby się wysypały.

- Stół wyrzucała pani nawet w akademiku!

- A tak! Jako przyszła aktorka uważałam, że stół jest mi w ogóle niepotrzebny. Potrzebny jest mi tylko parawan, dywan i tremo. Ja to wszystko wiozłam do akademika jak rozpoczynałam studia i wyrzucałam stół. Ale mijają lata, ja jestem już matką i okazuje się, że muszę nauczyć dzieci siadania przy pięknym stole, żeby nie miały kompleksów, żeby wiedziały jak się zachować, żeby to była rzecz naturalna i wszystko wróciło na swoje miejsce. I wrócił okrągły stół, żeby wszyscy siedzieli równo.

- Droga do aktorstwa była jednak dość wyboista. Usunięto panią przecież z Liceum im. Dąbrówki w Poznaniu. Za co?

- Występowałam w zespole Kuźnicy, który był zbiorem ludzi, którzy zasłynęli potem w teatrze polskim. Asystentem Akademii Ekonomicznej, a potem aktorem (i do tej pory jest aktorem Starego Teatru w Krakowie) był Tadeusz Malak, Krysia Rutkowska, która teraz w Warszawie często grywa takie "praskie kobiety", a była wtedy piękna, wspaniała, Wardejn, Szejd, który rządzi teraz teatrem w Warszawie, to wszystko byli moi koledzy stamtąd. A ja byłam wtedy w liceum, no i szkoła powiedziała, że nie można takich teatralnych rzeczy robić...

- ...zbyt awangardowych?

- Awangarda polegała na tym, że graliśmy "Marię" Malczewskiego,

Konrada Wallenroda i naprawdę dużo się tam uczyłam. Trochę pomagało mi to, że na konkursach recytatorskich zajmowałam dobre miejsca, ale teatr - zdaniem nauczycieli - to "straszna" rzecz. To, że "nie było wolno" powoduje, że człowiek jest zbuntowany i to było moim buntem. Ta dwuznaczność teatru mnie zaciekawiała, ale z drugiej strony, postanowiłam, że będę w teatrze i wiedziałam, że będę grała - może role nieprzyzwoite, ale będę przyzwoitym człowiekiem, będę prowadziła życie mieszczańskie. Tak więc pewne zakazy powodują, że człowiek jest zbuntowany i zaczyna tworzyć to, co mu odpowiada.

- Pamięta pani swój egzamin do Szkoły Teatralnej?

- Tak. To przecież jest więcej jak matura. Tego nie można zapomnieć. W komisji były takie postacie jak Sempoliński, Rudzki, Perzanowska, Bardini, Kreczmar...

- Czy wtedy miała pani największą tremę wżyciu?

- Tremę? Nie! Jestem "tremiarą", ale też człowiekiem, który ma tremę mobilizującą, a nie rozbijającą. To jest bardzo ważne. Ja wiedziałam - i to powtarzam wszystkim przyszłym studentom, którzy do mnie przychodzą - że masz dwie do trzech minut, by zainteresować sobą komisję. Kandydatów jest sześciuset, a komisja się nudzi. Ja miałam duży repertuar, tańczyłam, występowałam w różnych zespołach, konkursach recytatorskich, śpiewałam.

- Zatem musiało się udać?

- To nie tak, że udać. Ja rozmawiam o tym z młodymi, którzy chcą być aktorami, że trzeba się interesować wszystkim. Tak mi powiedziała moja mama, kiedy w wieku lat ośmiu jej oznajmiłam, że chcę zostać aktorką. Mówiła: - Chcesz być aktorką, ale nie wiesz, jaką rolę będziesz grała, więc trzeba się interesować wszystkim, musisz być wysportowana. Więc dziwi mnie teraz, gdy na egzaminie młody człowiek jest zaskoczony, że ma zatańczyć, skoro on nigdy nie tańczył! Trzeba mieć sprawne ciało i umysł!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji