Do trzech razy sztuka
Niewiele ponad ćwierć wieku po światowej premierze Scena Kameralna Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu oraz Atelier Sceny Muzycznej zaproponowały ponowne spotkanie z Tryptykiem misteryjnym Benjamina Brittena. Premiera pierwszej jego części, "Rzeki krzyczących ptaków", w roku 1980 okazała się wielkim sukcesem. Po sobotniej prezentacji "Syna marnotrawnego" w kościele Dominikanów można stwierdzić, że dobra passa trwa, pozostaje więc wręcz koniecznością przygotowanie części środkowej, "Młodzieńców w piecu ognistym", co zresztą dyrekcja teatru już zdążyła obiecać miłośnikom Brittena i opery w ogóle.
Źródłem powodzenia poznańskiej prapremiery opery-misterium "Syn marnotrawny" jest z pewnością komplementarność jej licznych elementów. To nie tylko ewangeliczność źródła fabuły, czy ponadczasowa aktualność przypowieści o synu marnotrawnym, czytelna nawet samym obrazem (spektakl nosi oryginalny tytuł "The prodigal son" i wystawiany jest w oryginalnej, angielskiej wersji językowej). To spójna konstrukcja spektaklu, od początkowej, z hymnem lam lucis orto sidere..., procesji mnichów i późniejszego teatru w teatrze, aż po, niczym w lustrzanym odbiciu, finałowe ich wyjście. To fascynująca, choć trudna muzyka, zwłaszcza w relacjach soliści-chór-głosy zza kulis. To znakomicie wykorzystująca wnętrze kościoła i budująca rozmaite plany reżyseria Małgorzaty Dziewulskiej oraz ruch sceniczny Ewy Wycichowskiej. Sugestywnie odmienione wnętrze kościoła, trafione maski i stroje mnichów i aktorów misterium to sukces Jadwigi Marii Jarosiewicz.
Bardzo silnym elementem spektaklu są jego wykonawcy. Pełen podziw wzbudza aktorska i wokalna klasa (czytelność języka angielskiego) Błażeja Greka kreującego postać tytułową. Ale przecież imponuje także i Kusiciel "diabolicznego" Aleksandra Burandta (świetna finałowa scenka z okularami), ekspresyjny, choć dostojny ojciec Piotra Liszkowskiego, czy dramatyczny syn starszy w realizacji Krzysztofa Szanieckiego.
Duże wrażenie wywiera śpiew chóralnego oktetu i mali soliści Poznańskiego Chóru Chłopięcego Wojciecha A. Kroloppa.
Drugim, "muzycznym" reżyserem okazał się Antoni Gref, który z ogromnym spokojem i szybko wzbudzonym zaufaniem, od organów kierował wokalistami i oktetem instrumentalnym, sprawnym i efektywnym. Komplet publiczności długo bił brawa na stojąco. Zasłużenie!