Artykuły

Znikająca planeta

Odszedł nagle, odszedł niepotrzebnie. Planeta Jerzego Grzegorzewskiego oddala się od nas. Za kilka lat będzie już wspomnieniem - pisze Tomasz Mościcki w portalu Polskiego Radia.

Wiadomość dotarła do mnie późną nocą. Było prawie pół do drugiej, już chciałem wyłączyć komputer, ale z nawyku sprawdziłem jeszcze jedną z internetowych witryn. Na ekranie wyświetliło się tylko jedno zdanie: umarł Jerzy Grzegorzewski. Wiadomość brzmiała wyjątkowo absurdalnie, wyglądała na makabryczny żart, plotkę jakich pełno w sieci. Rozpoczęły się telefony do przyjaciół - pora była skandaliczna, nikt jednak się nie oburzył. Okazało się że, to prawda. Wiadomość potwierdzili koledzy z Informacyjnej Agencji Radiowej, poprosili o kilka słów. Przede mną nagrali wstrząsającą wypowiedź Elżbiety Morawiec. To było rok temu.

1

Rok bez Jerzego Grzegorzewskiego. Wiele o nim napisano, powiedziano niemal wszystko: Wielki Mag Sceny, Ostatni Romantyk, Spadkobierca Wyspiańskiego, Kreator, Ostatni z Wielkich. Choć nie ma go wśród nas fizycznie, jego dzieło wciąż istnieje. Na scenie Teatru Narodowego wciąż grany jest Sen Nocy Letniej, Studium o Hamlecie. Na afisz powrócili Sedziowie. W podziemnym przejściu łączącym dwa budynki Narodowego, Jan Enlert z kolegami grają Duszyczkę, przedstawienie będące zapowiedzią odejścia Grzegorzewskiego z teatru, na jego ukochanej scenie na Wierzbowej można czasem obejrzeć Morze i zwierciadło Audena, jedno z ostatnich teatralnych arcydzieł Grzegorzewskiego. W niedzielny wieczór, dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci Artysty, jego wielbiciele zebrali się, by znów obejrzeć ostatnie przedstawienie On. Drugi powrót Odysa. Dziś to przedstawienie czyta się jak urwany w połowie zdania, pożegnalny list. Niektórzy oglądali je trzeci, czwarty raz. Byli wśród nich i ci, którzy mieli szczęście śledzić całą artystyczną drogę Grzegorzewskiego, od debiutu pod koniec lat sześćdziesiątych, ale są i ci, dla których przedstawienia z "Planety Grzegorzewski" - czyli dzieła z ostatnich kilku lat - są wszystkim, z czym mogli się zetknąć. Nie mogą pamiętać Powolnego ciemnienia malowideł, 10 portretów z czajką w tle, Śmierci Iwana Ilicza, La Boheme, bo w czasie, gdy te spektakle powstawały w Teatrze Studio, dopiero przychodzili na świat albo nie chodzili wówczas jeszcze do teatru. Są ostatnim pokoleniem, które przeniesie w przyszłość pamięć o Grzegorzewskim. Za kilka lat, naturalną koleją rzeczy, przedstawienia Grzegorzewskiego zejdą z afisza Teatru Narodowego. Pozostanie po nich pamięć. Tylko ona albo może aż ona.

2.

Choć od jego śmierci minął zaledwie rok, nieobecność staje się coraz bardziej dotkliwa. Pozostawił po sobie legendę, ale trzeba pamiętać, że nie miał jedynie przyjaciół i zwolenników. Jego przedstawienia dzieliły publiczność i krytykę, wywoływały spory, choć przyznać trzeba, że batalie o Grzegorzewskiego toczono na poziomie wyższym od tego towarzyszącego "nowej wojnie o polski teatr", w ciągu kilku ostatnich lat (Grzegorzewski stał się jedną z jej ofiar, o tym jednak za chwilę). Powód był prosty: teatralny, grzegorzewski świat - z całą swoja komplikacją, wieloznacznością, zaszyfrowanymi tropami i ścieżkami dostępnymi tylko najwytrawniejszym podróżnikom - wymuszał dyskusję na najwyższym poziomie. Nie wystarczały ideologiczne kuksańce i kilka inwektyw - każde, nawet mniej udane przedstawienie było intelektualną przygodą.

3.

Ostatnie lata pracy Grzegorzewskiego - te spędzone w dyrektorskim gabinecie i na obu scenach Teatru Narodowego - nie pozwalają mówić o ostatniej dekadzie jako całkowicie straconej dla polskiego teatru. W morzu bylejakości, interwencyjnych tematów przenoszonych dziś na sceny w skali 1:1, ten metaforyczny teatr kazał wierzyć, że wciąż istnieje sztuka dla elity. Dziś, po roku nieobecności, można dokonać już małego bilansu działalności ostatnich lat. Grzegorzewski spełnił obietnicę daną w chwili, gdy w 1996 roku obejmował odbudowany Teatr Narodowy. Okoliczności były trudne, a wymagania i oczekiwania ogromne. Obejmował puste, ultranowoczesne urządzenie do grania przedstawień, wypełnione wyszukaną, sceniczną maszynerią, za to bez zespołu artystycznego, bez wyraźnie nakreślonego ideowego programu. Zbudował zespół, w tamtym czasie najlepszy w całej Polsce, i od pierwszej premiery konsekwentnie realizował swój program uczynienia z Teatru Narodowego "Domu Wyspiańskiego". Przez cały okres jego dyrekcji Wyspiański pojawiał się w sezonie teatralnym przynajmniej raz. Grzegorzewskiemu zawdzięczamy fenomenalne Wesele kończące XX wiek, wystawione w styczniu 2000 roku czy Sędziów; Hamleta widzianego oczyma wyobraźni geniusza spod Wawelu. Wyspiańskim też zamknęła się ta artystyczna biografia. Sceny z Powrotu Odysa były ostatnią pracą Grzegorzewskiego. Na małej scenie Narodowego powstały dwie genialne realizacje Gombrowicza: legendarny Ślub z 1998 roku - z podwójną rolą Jana Peszka i Emila Wesołowskiego jako Henryka, we śnie stwarzającego swój "międzyludzki kościół" - i późniejsza o trzy lata Operetka - to są bezdyskusyjne pomniki polskiej inscenizacji przełomu XX i XXI wieku, bodaj czy nie ostatnie jej przykłady. Ten obraz nie byłby pełny, gdyby nie przypomnieć spektakli, które Grzegorzewskiemu się nie udały. Inauguracyjna Noc listopadowa przyjęta została bardzo niejednoznacznie, Halka Spinoza - czyli autorski scenariusz o Witkacym z 1999 roku - był przedstawieniem zdecydowanie nieudanym. Nie były sukcesem Nie-Boska komedia czy Sen nocy letniej - przedstawienie, w którym Grzegorzewski po raz pierwszy dał publiczności sygnał rozczarowania i zmęczenia teatrem. Ten ostatni, najtrudniejszy okres jego życia rozpięty był pomiędzy przedstawieniami - arcydziełami a przedstawieniami - miażdżącymi klęskami. Arcydzieł było zdecydowanie więcej. Grzegorzewski zbudował Teatr Narodowy. Złożył mu największa z możliwych ofiar - swój wielki talent i nagle przerwane życie. I właśnie to będziemy pamiętać.

4.

Nie rozumiano go, domagano się zmiany repertuaru, zatrudniania w Narodowym lansowanych właśnie wielkości. Grzegorzewski, ze swoim duchowym arystokratyzmem, nigdy tych głosów nie słuchał. Z uporem robił swój własny teatr, choć nie mają racji ci, którzy oskarżali go o artystyczno-dyrektorski egoizm. Sześć lat dyrekcji Grzegorzewskiego w Narodowym to także ważne spektakle Kazimierza Kutza, Kazimierza Dejmka, Adama Hanuszkiewicza, Henryka Tomaszewskiego, Macieja Prusa, Janusza Wiśniewskiego. Okres wbrew pozorom bogaty i bardzo różnorodny.

Stronił od polityki. Nie zajmował się nią w teatrze, choć był wyczulony na to, co dzieje się poza teatralnym budynkiem. Brzydziła go jednak doraźność. Powiedział kiedyś, że wstydziłby się uprawiania teatru "odnoszącego się do rzeczywistości". To desinteressement dla "skrzeczącej pospolitości", w ostatnich latach przysporzyło mu wrogów, w tym wyjątkowo groźnych: wpływowych recenzentów wysokonakładowej prasy. Jedna z czołowych gazet uczyniła z Grzegorzewskiego w ostatnich latach dyżurny "ruchomy cel". Polowanie z nagonką skończyło się recenzenckim donosem na artystę zmagającego się z własną słabością. Był styczeń 2005 roku. Narodowy od kilku dni miał w repertuarze Onego. Drugi powrót Odysa, wstrząsającą spowiedź samotnego człowieka przegrywającego walkę z samym sobą. Środowisko krytyków, mimo wszystkich dzielących je ideologicznych i towarzyskich różnic, wystąpiło wówczas niesłychanie solidarnie w obronie zaszczuwanego artysty. Było za późno. W kilka miesięcy później, o 1.30 w nocy przeczytaliśmy w Internecie: umarł Jerzy Grzegorzewski.

5.

Jego oraz kolegów z tego samego rocznika Wydziału reżyserii warszawskiej PWST Jerzy Koenig nazwał w 1969 roku "młodymi zdolnymi". Izabela Cywińska, Helmut Kazar, Maciej Prus, Roman Kordziński, Jerzy Grzegorzewski. Taki wysyp talentów w ciągu jednego roku zdarzył się chyba tylko raz. Każdy z tych twórców ma swoje miejsce w historii współczesnego polskiego teatru. Grzegorzewski ma jednak miejsce szczególne. Jego teatru nikt nigdy nie naśladował, sam Grzegorzewski nie wykształcił żadnego ucznia ani kontynuatora, co byłoby zresztą niemożliwe. Słusznie festiwal jego twórczości nazwano "Planeta Grzegorzewski". To był osobny świat rządzący się własnymi prawami. Reżyser był jego jedynym i bezpotomnym władcą. Odszedł nagle, odszedł niepotrzebnie. Nie zobaczymy Krzeseł, które chciał wystawić w Krakowie. Nie zobaczymy już pantografów na scenie, fortepianowych ram, prostych przedmiotów z wyobraźni Grzegorzewskiego, zmieniających nagle na scenie swe pierwotne i najoczywistsze funkcje. Jako ostatni patrzymy na aktorów Grzegorzewskiego, hipnotyzujących publiczność wystudiowanym nadnaturalnym gestem, nadających słowu nieprzeczuwane znaczenia. Nie uśmiechniemy się już nigdy w czasie żadnego ze spektakli, bo przecież każdy z nich przesycony był delikatnym i przewrotnym humorem tego artysty. Planeta Grzegorzewskiego oddala się od nas. Za kilka lat będzie już jedynie wspomnieniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji