Artykuły

Zwichnięci ludzie

Do tej szczurzej nory świata, skąd, jak mawia Horodniczy, "choćby trzy lata galopem pędzić, do żadne­go państwa nie dojedzie", szczury boją się przychodzić. Przychodzą tylko w snach. Co zatem tam jest? Zwichnięci ludzie, co sterczą w środku wolno gnijącego śmietni­ka, i coś jeszcze. Ranne krzesła. Opatrunki otulają zwichnięte drew­niane stawy. Zwichniętych ludzi nic nie otula, bo w szczurzej norze bez szczurów brudny strzęp ban­daża na rannym krześle to jedyny dopuszczalny rodzaj czułości. Jak zimno jest? Jak ciepło? Horodniczy śni smolisty sen o potwornych, czarnych szczurach nadnaturalnej wielkości. Później, rano, po gniją­cym śmietniku będzie chodził otu­lony czarną sierścią, futrem do ko­stek, całkiem takim, jakby go uszył ze skóry koszmarów sennych. In­nych zwichniętych ludzi nie stać na takie kuśnierstwo. Inni zama­rzają szybciej. Właśnie tak ciepło jest w szczurzej norze świata.

Co ja właściwie robię? Odrzu­cam wszystko, co Maciej Sobociń­ski skrewił w swym "Rewizorze". Chcę wydłubać i pokazać "pestkę" przedstawienia, chcę dotknąć sma­ku pierwszego, bo on tam jest, od pierwszej do ostatniej sceny. Wiel­ka Rosja i wiór ludzki? Car i nic nie znaczące strzępy oddechów? Pe­tersburg i jakaś fundamentalna no­ra gdzieś na końcu świata? Jasność dworu i ciemność prowincji? Pępek rzeczywistości i jej łuszczący się margines? Ciepło złotych kandela­brów tam i mróz tutaj, mróz, który wolno ścina nawet płomień byle ogarka? "Rewizor" - bezlitosna ana­liza mentalności rosyjskiej? "Rewi­zor" - genialna satyra społecz­no-polityczna? "Rewizor" - portret upadłej duszy ludzi mówiących ję­zykiem Puszkina? Owszem, arcydzieło Gogola jest o tych, i o ty­siącu innych, równie potężnych sprawach, ale cóż nam w teatrze po sprawach tylko potężnych? Cóż komu po genialnie bezlitosnej satyrze gorzkiej, jeśli na dnie nie czuć ludzkiego mięsa? Sobociński schodzi, chce zejść tu właśnie. I tu jest. Ale i tu co i raz packa własną ostrość jakąś niedoróbką albo nadmiarem. Smród ludzkiego mięsa Sobociński co i raz spowija woalem taniego dezodorantu sce­nicznego. A to jakimś iście stu­denckim grepsem, a to "puszczo­ną" sceną, a to, na ten przykład, rolą Doroty Pomykały, która jako żona Horodniczego jest cudnym pa­pierem. Tylko że, jak powiadam, smród zostaje. I jest to zapach na szczęście nie do usunięcia. Nawet fatalna scenografia, która jest kla­sycznym przykładem robienia śmietnika metodą fundamentalne­go zaśmiecania sceny czym się tyl­ko da, i nawet oczywistość, że Ho­rodniczy Tomasza Obary i Chlestakow Dariusza Starczewskiego to postaci nazbyt jednowymiarowe - nawet to nie rozgniata "pestki".

Odrzucam więc fatalności. Odrzu­cam, bo na ich dnie mimo wszyst­ko słychać kroki Gogola.

Idzie Horodniczy. Ma wielką głowę karła, twarz sowy z koszmar­nych "Kaprysów" Goi i głos jak jęk trąconego sopla. Martwym okiem ebonitowej lalki patrzy w inne, ta­kie same szklane kulki innych, tak samo zwichniętych ludzi. Za chwi­lę pojawi się on, Chlestakow, do­mniemany Rewizor z Petersburga. Za chwilę ucieleśni się ich domnie­many strach przed nagłym urwa­niem spokojnego stygnięcia. Tak, wolne stygnięcie życia w szczurzej norze to niewiele, ale to wszystko, co zwichnięci ludzie mają. I jest Re­wizor! Strach puchnie, demony szczurzego lęku wyłażą z głów. Ale Rewizor też jest zwichnięty. Ma ta­kie same szklane oczy i taki sam lęk, tylko że ani oni, ani on już tego nie widzą, nie chcą zobaczyć. Le­piej, jak Horodniczy, zdjąć czarne futro i okryć zalanego w pestkę Chlestakowa. Oto cały Gogol Sobo­cińskiego. Może w ogóle jest to ca­ły Gogol? Świat szczurzej nory nie do usunięcia, bo świat, który szczurze nory wydłubał w ludzkich głowach. O tym jest przedstawienie Sobocińskiego. O nieusuwalności szczurzych nor. O iluzoryczności człowieczego istnienia, którego człowiek czepia się zębami, bo choć iluzoryczne ono, to i jakoś tam realne przecież. Może nawet jest to nie tylko cały Gogol? Jak się zacznie dłubać w prozie Andrieja Płatonowa, Bułhakowa albo Jerofiejewa - czyż nie trafiamy na podob­ny kontredans groteski i tragiczno­ści? Czy nie ma tam, na tamtych na­pisanych dnach, tej samej "pestki"? Tak, trzeba zdjąć czarne futro i przykryć nim swój spity lęk. Niech nie trzeźwieje.

A jak się obudzi - to trzeba z nim zatańczyć. Uwierzyć w swe marze­nia o wielkim świecie, o general­skich szarfach, pieniądzach, bla­skach wytęsknionego "Pitra" i total­nej szczęśliwości, że aż strach. Tak trzeba, więc tańczą z Chlestakowem, a on tańczy z nimi w tej sa­mej, tyle że swojej sprawie. Tań­czy, i choć przez to jedno jasne mgnienie wierzy we własne o sobie samym konfabulacje. A później czar, jak to czar ma w zwyczaju, pryska. Jest, jak było. Przez szczu­rzą norę świata przeszedł nieocze­kiwany gość, przeszedł lęk zlepio­ny z marzeniem - i w sumie nic się nie stało. Tylko tyle, że z Horodni­czego zrobił kretyna, ale właściwie jakie to ma znaczenie? Żadnego. Trzeba wstać z klęczek, wdziać czarne futro i wrócić do powolnego stygnięcia z dnia na dzień. Aż do następnego Rewizora, który znów niczego nie zmieni. Gogol nie miał złudzeń. Szczurze nory w głowach są nie do zasypania. Sobociński te­go nie zgubił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji