Artykuły

Rewizor

ADAM HANUSZKIE­WICZ jest mistrzem teatralizacji. W jego rękach teatrem się stają i "Be­niowski", poemat nic ze sceną nie mający wspólne­go, i luźne wiersze Norwi­da. Umie budować wew­nętrzną dramaturgię spek­taklu nieomal niezależnie od tekstu, jaki prezentuje. Nikt u nas tak jak on nie potrafi zrobić spektaklu, w którym są wszystkie uroki. Scenografia, która żyje i wspiera logikę przedsta­wienia, i muzyka nie będą­ca ilustracją lecz integral­nym składnikiem całości, i dobre aktorstwo, i montaż scen tak naturalny, jakby żaden inny układ nie był możliwy. W czasach kiedy wciąż jeszcze są teatry, gdzie spektakle sprawiają wrażenie nieresorowanego wozu jadącego po grudzie - Hanuszkiewicz daje swoim widzom pełny kom­fort. Tyle tylko, że od czasu do czasu ta fenomenal­na łatwość teatralizacji sprawia mu figla. Znako­mita konstrukcja rodzi się wewnętrznie pusta.

Wystawiony przez niego ostatnio "Rewizor" jest ta­kim właśnie przedstawieniem. Świetnym, błyskotliwym, bez­błędnie zbudowanym, pełnym doskonałych pomysłów, a jed­nocześnie jest to strzał obok. Nie trafia w Gogola. Nie w tym, oczywiście, rzecz, że Ha­nuszkiewicz nie chciał, to wi­dać wyraźnie, w tradycyj­ny sposób piętrzyć narastają­cej w "Rewizorze" grozy aż do ostatniej sceny. Kiedy to przy słowach Horodniczego: "Z czego się śmiejecie, z sie­bie się śmiejecie!" widowni zapiera dech. Można do tego końcowego, wstrząsu doprowa­dzić widzów inną drogą, ale "Rewizor", z którego nie wy­chodzi się pod ostrym wraże­niem, że oto coś się stało - jest strzałem obok tarczy.

MARIAN KOŁODZIEJ zrobił do "Rewizora" w Narodowym bardzo piękną scenografię. Wielkie panneau, centralnie na scenie umieszczone, złożone z urzędowych pieczęci, pism, gazet, z połyskującym u góry wielkim rublem przypomina pajęczą sieć. To symbol car­skiej biurokracji. Panneau spełnia także pewne funkcjo­nalne zadania. W centralnej jego części znajdzie się izba na poddaszu zajazdu, gdzie miesz­ka Chlestakow, a po wielkiej scenie łgarstw petersburskiego cwaniaka, kiedy poniesiony własnym krasomówstwem opo­wiada z kim to on w tym Pe­tersburgu się nie przyjaźni, u kogo nie bywa! - w panneau otwiera się coś w rodzaju oł­tarza i widzimy tam samego najjaśniejszego Mikołaja. Ży­wego i w pełnej krasie. Chlestakow wbiega do niego, lecz jakby w niebo wstępował na oczach zachwyconego dworu Horodniczego. Znakomity po­mysł - Chlestakow uświęcony przez władzę!Bardzo w duchu Gogola.

Hanuszkiewicz konsekwentnie używa w tym przedstawieniu środków dalekich od realizmu a za to celnie pokazujących istotę rzeczy. Chlestakow załgujący się po śniadanku w szpitalu (o tym zakrapianym śniadaniu u Gogola się tylko mówi - Hanuszkiewicz je po­kazał) nieomal śpiewa swoją wielką arię fruwając na huś­tawce tuż nad głowami wi­dzów: scena zalotów do pani horodniczyny odbywa się w pozycji leżącej, co oczywiście jest całkowitym obyczajowym anachronizmem, a miało tylko pokazać erotyczną gotowość zarówno mamy jak i młodzień­ca. Takich celnych, trafiają­cych w samo sedno reżyserskich rozwiązań jest więcej. Ale są i inne, rodem z wode­wilu raczej, jak choćby ten moment, kiedy szefowie róż­nych instytucji z ich nazwami niesionymi na umajonych transparencikach defilują przed pijanym Chlestakowem. Jest to chyba żart z nas sa­mych. Niezupełnie się udał.

Nie jestem zresztą do końca pewna, co najbardziej zaważy­ło na tym, że przedstawienie momentami świetne i porywa­jące w całości robi wrażenie pustego. Może sprawia to właśnie ten lekki ton w jakim opowiedziana została przygoda młodego arrywisty w prowin­cjonalnym mieście rosyjskim. A może wypływa stąd, że his­toryjka została opowiedziana jak plotka, a nie przeżyta i ku przestrodze odtworzona. Ha­nuszkiewicz nie cierpi dydak­tyki, nie chce pouczać - w tym jest konsekwentny. Powo­duje to masę nieporozumień; w końcu wszyscy jeszcze i li­teraturę i teatr traktujemy instrumentalnie. Chcemy, żeby uczyły, oświecały, nakłaniały.

A może to Hanuszkiewicz ma rację?

Spośród aktorów chyba MA­RIUSZ DMOCHOWSKI najsil­niej narzuca się wyobraźni widza. Jego Horodniczy nie jest demonem, to zwykły ma­ły łapserdak, który - jak chciał sam Gogol - nie umie nie wziąć, jeśli coś mu wpada w ręce. Wielki, zwalisty, nie­zbyt bystry, niezbyt zły, na­wet w cierpieniu, nawet wte­dy, gdy walą się wszystkie je­go rachuby, cała urzędnicza kariera - nie nabiera forma­tu. A tradycja teatralna chce, żeby Horodniczy w ostatnich scenach porażał głębią swojej klęski.

Chlestakowa gra WOJCIECH PSZONIAK. Najlepszy jest w wielkim monologu na huśtaw­ce. Ten aktor o cechach eks­trawertyka najlepiej się czuje, kiedy może używać ostrych, spotęgowanych środków wyra­zu a jako domniemany rewi­zor musiał te skłonności ha­mować. Poza tym grają: BOHDANA MAJDA (horodni­czyna), GUSTAW LUTKIE­WICZ (naczelnik poczty), WOJCIECH SIEMION (Osip), JERZY TUREK (Bobczyński) i EUGENIUSZ ROBACZEWSKI (Dobczyński).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji