Artykuły

Kryzys

Od stu lat mniej więcej mówi się o kryzysie teatru. Jest kryzys wielki - europejski, permanentny, o którym jedni myślą, że znaczy koniec, inni, że jest wyrazem witalnej zdolności do przystosowywania się i regeneracji. Jest kryzys mały, lokalny, nasz własny, o którym zwykliśmy mówić, że objawia się pewną martwotą, "szarzyzną", i mimo wielu sławionych osiągnięć odejściem od teatru prawdziwie teatralnej publiczności, tej, która przychodzi z własnego popędu, z żywą ciekawością, w poszukiwaniu emocji, bez których nie może i nie chce się obejść.

Wiadomo dzisiaj i wiedziano o tym dobrze już z końcem dziewiętnastego wieku - pod tym względem współczesna publicystyka wniosła zadziwiająco mało nowych myśli - że przed stu laty zaczęły dziać się z teatrem rzeczy, dotąd w tej bardzo starej i z istoty swojej konserwatywnej dziedzinie sztuki niespotykane.

Dezintegracja społeczeństw, a co za tym idzie publiczności teatralnej, upadek wspólnych wiar, obyczajów i głębiej ugruntowanych rytuałów, sprawiły, że teatr apolliński, hieratyczny, monumentalny, teatr, którego podstawy są metafizyczne, już w chwili odradzania się, w początkach Wielkiej Reformy, był skazany na martwotę, na byt estetyczny. Wtargnęli na scenę tego teatru malarze i architekci, muzycy i pisarze. Z instytucji moralno-społecznej o znamionach sztuki zapragnęli uczynić dzieło sztuki, przybytek bogów zmienić w świątynie obcych scenie muz, kapłanów i wiernych - w rzeszę podległą wymyślonemu przez Craiga Artyście Teatru.

Co gorsza, szerzone przez malarzy i architektów idee wdarły się i na świecką scenę, na której mim, obraz ludzkich zalet i przywar, ludzkiej słabości i wzniosłości i grubiaństw, na oczach sobie podobnych widzów, ku uciesze i zbudowaniu publiczności, ukazywał człowiekowi jego obraz w zwierciadle swego kunsztu. I tu wdarł się powieściopisarz, literat, produkt wysubtelnionej kultury intelektualnej osiemnastego i dziewiętnastego wieku, nie aktor jak Shakespeare i Molier, nie reżyser aktorów jak Goethe, Ibsen czy Shaw, nie genialny producent melodramatów z rolami jak Friedrich Schiller, ale gardzący sceną i jej prymitywnymi prawami, aktorem i jego grubym kunsztem literat, który z teatru zapragnął uczynić trybunę i instrument swojej wyższej, delikatniejszej, bardziej duchowej sztuki. I tu również pojawił się - jako że wprowadzanie na scenę obcych scenie sztuk postuluje wprowadzenie tych sztuk kompozytora - pojawił się reżyser, artysta teatru, i zadomowiwszy się na dobre zaczął dyktować własne prawa. Nie były one prawami inspiratora i przywódcy aktorów, układacza przedstawień, w których opowiada zdarzenia działając podług sobie właściwych praw aktor-mim, ale prawami artystycznej kompozycji wymierzającymi proporcje muzyki i malarstwa, tańca i dźwięku, architektury i literatury pięknej. Co więcej, porósłszy w pióra ów Artysta Teatru wysunął sam siebie na plan pierwszy tworząc własną pseudo sztukę, w której stosuje się kryteria tradycjonalizmu i nowoczesności, zacofania i postępu, obce kunsztowi teatru, tak jakby w kunszcie mima istniał postęp i nowoczesność, a nie fluktuacja tylko i posłuszeństwo prawom chwili. Prawom bieżącego dnia.

Nie, doprawdy. Teatr sztuką nie jest w tym sensie, w jakim może nią być wiersz, powieść, rzeźba, symfonia. A jeśli jest, to w tym sensie, w jakim sztuką byłby "Cyrano de Bergerac", "Don Carlos", "Moralność pani Dulskiej" w przeciwieństwie do "Dziadów", "Lilii Wenedy" czy jakiegokolwiek z wielkich dramatów przeznaczonych do czytania. Gdyby Edward Gordon Craig nie był rozczarowanym, z gruntu nie rozumiejącym sceny estetą, uznałby od dawna, że film ze swoimi perfekcjonistycznymi możliwościami tysiąc razy bardziej nadaje się do ucieleśnienia jego obcych teatrowi marzeń, od których wieje wzniosłą martwotą, aniżeli scena, z której desek pragnął wygnać aktorów, aniżeli widownia, z której bez wątpienia udałoby mu się wygnać widzów, gdyby wprowadził był w czyn zamiary.

Teatr, w którym decyduje estetyka sztuk innych niż rzemiosło teatru, a takiego teatru w Polsce mamy dziś sporo, nie może nie być martwy. Stanowi wdzięczny temat rozpraw dla zawodowych znawców, przedmiot podziwu koneserów, chwały dekoratorów, kompozytorów, inscenizatorów, nie interesuje i nigdy nie będzie interesował szerokich rzesz publiczności. Odżywa i zamiera z każdym wahnięciem mody, prowokuje i ciekawi przez minut pięć ustępując miejsca znudzeniu i następnemu pięciominutowemu pomysłowi.

Teatr monumentalny, teatr wielkiej ceremonii, obrzędu, nawet teatr wielkiej problematyki skazany jest na śmierć na zawsze, a przynajmniej dopóty, dopóki wspólne sądy i przesądy, wspólna wiara, wspólne obyczaje i ideologia nie ogarną i nie rozpłomienią mas publiczności. Żyć w teatrze dzisiejszym może tylko aktor w tysiącu swoich wcieleń.

Udać się może Grotowskiemu poważny i ciekawy eksperyment artystyczny, może właśnie dlatego, że życie ciała i duszy ludzkiej - mimus więc - w gruncie rzeczy odgrywa w nim niemałą rolę. Nie uda mu się stworzenie nowej religii; nabożeństwa i czarne msze, które są drugim dnem jego sztuki, niewielu wiernych zgromadzą. Nie może się udać innym i nie uda robienie komiksów z tych czy innych dzieł klasycznych, nie dlatego, że to szarganie świętości, przeciwnie, proceder ma stare jak świat tradycje, ale dlatego, że próby ożywienia tych komiksów polegają na zewnętrznych, epatujących raz i drugi pomysłach, wszystko zaś niemal, co w nich jest aktorstwem, ma charakter konwencjonalny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji