Artykuły

Poznań. Młody Teatr Niezależny w Ósemkach

Dziś [20 kwietnia] w Teatrze Ósmego Dnia premiera "Bad song", spektaklu zrealizowanego przez grupę o tajemniczej nazwie Kapral Feat. De Kolt. O spektaklu rozmawiamy z Kubą Kapralem [na zdjęciu].

Ewa Obrębowska-Piasecka: Przyszłam z Tobą porozmawiać o złej piosence.

Kuba Kapral: O "Bad song". To nieprzetłumaczalne (śmiech).

Próbuję tłumaczyć, bo spodziewam się, że chcecie z widzami rozmawiać o Polsce.

- Trochę tak. Żyję już dość długo w tej rzeczywistości i chcę się do niej odnieść. Zaprosiłem do współpracy muzyków, scenografa. Część spektaklu mówi o tym, jak ta rzeczywistość wygląda, jak ją postrzegamy. A część jest pytaniem: skoro jest tak źle, to co możemy zrobić? To się często sprowadza do dylematu: zostać na lodzie czy wyjechać za chlebem?

Pytacie o to widzów?

- Siebie też. Praca nad tym spektaklem była szukaniem odpowiedzi.

Znaleźliście ją?

- Na dziś tak. Decydujemy się zostać.

Ile masz lat?

- 27.

Adresujesz ten spektakl do swoich rówieśników, którzy przeżywają te same dylematy? Czy może do tych, którzy są starsi i zdaje się, że mają większy wpływ na rzeczywistość?

- Do jednych i drugich. Ale zdarzyła się ciekawa rzecz. Zorganizowaliśmy parę miesięcy temu pokaz przedpremierowy. Dla mnie to pierwsze zderzenie z widzami było bardzo ważne. Wyszło na jaw, że musimy jeszcze popracować, i popracowaliśmy. Ale poza tym okazało się, że nasi rówieśnicy "czytają" nas bardzo dobrze, natomiast do starszych mniej trafiamy.

Może to by znaczyło, że po latach rodzi się znowu potrzeba teatru pokoleniowego, mocno wyrastającego z doświadczenia? Alternatywne teatry lat 70. angażowały się w walkę z socjalizmem, ich rówieśnicy na Zachodzie zwalczali w tym samym czasie kapitalizm. Dzielicie teraz doświadczenie tych drugich?

- Rzeczywistość nigdy nie jest jednoznaczna. Kapitalizm ma jasne i ciemne strony. Młody człowiek po studiach, który szuka pracy, widzi przede wszystkim te ciemne. Nie znam odpowiedzi na pytanie, co zrobić, żeby ludziom się żyło dobrze. Kapitalizm, socjalizm... Myślę, że wciąż chodzi o krytyczny stosunek do rzeczywistości, jaka by ona nie była. Chodzi o to, żeby myśleć, żeby odnaleźć siebie i nie stracić. Ścieżek jest dziś bardzo dużo, można wybierać w nieskończoność, ale trzeba mieć nad tym jakąś pieczę.

Czujesz się patriotą?

- Nie czuję się związany... Może z krajobrazami, bo to naprawdę piękny kraj. Mnóstwo moich znajomych wyjechało za granicę, siedzą tam i wielu pewnie już nie wróci. Najpierw myślałem: niech robią, co chcą. To ich wybór.

Tam mają możliwości, tu nie....

- Jeśli ktoś pracuje w zawodzie, a takich jest wciąż bardzo niewielu, to rzeczywiście ma możliwości. Ale jeśli ktoś skończył tu studia, a tam zmywa gary, to nie jest w porządku, choć są z tego pieniądze. Myślę, że siebie można przy tym zgubić i już nie odnaleźć.

Szkoda inwestycji?

- Czyjej? Państwa?

Ich samych, ich rodziców, państwa...

- Nie, myślę, że to nie idzie na marne. Żadna edukacja nie idzie na marne. Pytanie tylko, komu się ta inwestycja zwróci. Jest jeszcze druga strona medalu. Byłem ostatnio w Hiszpanii. Leciałem z Londynu i widziałem naszych rodaków, tych niewykształconych, nie mówiących po angielsku. Strasznie smutno było na to patrzeć, choć "ukryta kamera" miałaby duże pole do popisu. Pomyślałem, że to strasznie źle, że oni wyjeżdżają. Jedni mówią, że trzeba mieć odwagę, żeby wszystko tu zostawić i rzucić się tam na głęboką wodę. A ja myślę, że trzeba mieć odwagę i na to, żeby tu zostać.

Poznaliśmy się kilka lat temu, kiedy jako student pierwszego roku zostałeś zatrzymany przez policję po happeningu zrealizowanym na Półwiejskiej z legendarnym twórcą Pomarańczowej Alternatywy - Majorem. Dziś jesteś dyplomowanym kulturoznawcą. Twoje nazwisko widniało przy wielu projektach różnych alternatywnych poznańskich teatrów: Usta Usta, Porywacze Ciał, Strefa Ciszy. Teraz współpracujesz przy nowym spektaklu Teatru Ósmego Dnia "Czas matek".

- Zaliczyłem prawie wszystkich. No, poza Biurem Podróży.

To szukanie swojej drogi czy "aktorstwo do wynajęcia"?

- W pewnym sensie jedno i drugie, ale chyba jednak dążenie do mówienia własnym głosem. Czułem często, że byłem w projektach, w których nie do końca się realizuję, bo albo jestem jeszcze "za mały", albo sam projekt jest tak silny, że mogę być tam tylko wykonawcą czy wręcz podwykonawcą. Od dawna miałem wielką ochotę, żeby zrobić coś samodzielnie. I wreszcie się to dzieje. Pomysły chodzą za mną od wielu lat, niektóre naprawdę długo czekały, żeby znaleźć się w świetle reflektorów. Inne wciąż jeszcze czekają na swoją kolej.

Sam nigdy nie myślałeś o pracy na Zachodzie?

- Jasne, że myślałem. Byłem zupełnie wyzerowany, jeśli chodzi o środki do życia, i stwierdziłem, że nic mi nie zostaje, tylko zmywak. Pojechałem do Londynu, miałem nagraną pracę: smażenie szaszłyków po dziewięć godzin dziennie. Ale nie poszedłem do tej pracy. Zrobiłem sobie wakacje. I przemyślałem sprawę. Przecież ja wiem, co chcę robić. Na pewno nie jest to smażenie szaszłyków. Szkoda mi roku, dwóch, żeby się dorabiać. W Polsce mam jednak środowisko, mam możliwości: robię swój spektakl, współpracuję z Teatrem Ósmego Dnia. Tam upłynęłoby bardzo dużo czasu, żebym doszedł do takiego etapu. Ale trzeba wyjeżdżać, żeby wrócić i zobaczyć, jak smutni są ludzie na polskich ulicach. Bywam zły na ten kraj. I chcę coś z tą złością zrobić. Chcę coś zmienić. Mam poczucie, że spektakl nie odwróci losów świata. Ale robię go po to, żeby jakoś ocalić siebie. Myślę, że jedyne wyjście to robić swoje, żeby nie zginąć w tym wszystkim.

Możesz to robić w tym kraju. Robisz.

- Na razie mogę. Co będzie dalej, zobaczymy.

Teraz czas na piosenkę.

- Tak. Bad song. Bardzo bad song.

Premiera w Teatrze Ósmego Dnia dziś o godz. 19, bilety 5 zł, spektakl będzie grany także jutro i pojutrze

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji