Artykuły

Iwona w państwie PIS-u?

"Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w reż. Magdaleny Miklasz w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Błażej Kusztelski.

Znając preferencje niektórych młodych reżyserów, postanowiłem przed najnowszą premierą w poznańskim Teatrze Nowym zabawić się w zgadywanie, jakimi aluzjami ubogacą "Iwonę" twórcy przedstawienia. Czy tytułowa postać okaże się na przykład muzułmanką na uchodźstwie - wiadomo, nie mówi, bo nie zna języka, odmienna kulturowo i w burce, czyli brzydka - a dwór będzie tą paskudną władzą (wiadomo jaką), uosobieniem konserwatywnej Formy?

A druga myśl była taka, że może reżyserka odważy się iść pod prąd i pokaże, że dwór to terror poprawności (wszelakiej), a zatem wszechogarniającej "tolerancji" dla inności, i Iwona poddana zostanie próbie wtłoczenia jej przez "postępową" władzę w "normalność" i "nowoczesność" czyli w Formę najdoskonalszą. Czy to nie sam Gombrowicz pisał: "Mnie liberalizm jako taki nie przeraża, ale mistyfikacja na zbyt wielką skalę tak"? No i poniekąd trafiłem, bowiem według mnie reżyserka Iwona Miklasz wybrała opcję zbliżoną do tej pierwszej koncepcji.

ALUZYJNIE CZYLI Z BUTA

Zaczyna się nawet lepiej niż u Gombrowicza, bo od uroczystości z udziałem najwyższych czynników, reprezentujących - jak pada ze sceny - "pałac", aby nikt nie miał wątpliwości, o jaką aluzję tu chodzi. No więc pojawia się "pierwsza para" na zaimprowizowanej trybunie, na której siedzą m.in. wyorderowany weteran, beneficjent nowej polityki historycznej oraz biskup, a także zaangażowane ciotki - zapewne z branży moherowo-patriotycznej. Lojalny funkcjonariusz mediów zapowiada uroczystość narodową (a wiadomo, że "narodowy" to tyle co buraczany i staroświecki). Narodowe ciotki ubierają więc zobojętniałą i zrezygnowaną Iwonę w historyczne szaty niewieście, a historyczny rekonstruktor jednoosobowo przedstawia bitwę pod Wiedniem, porykując przy tym jak samuraje w filmach Kurosawy. Oczywiście transmituje to wszystko "ich" telewizja na wielkim ekranie z napisem w górnym rogu: Jedyna. To oczywiście aluzja nie tylko do "reżimowej", ale także odkrywcza antycypacja tego, co się stanie, czyli że "ich" stacja będzie jedyną, jaka pozostanie po dekoncentracji. Jednym słowem jaja jak berety.

Kimże w tej rzeczywistości jest Iwona? Nietrudno się domyślić: zbuntowaną; na przykład jedną z tych dziewczyn, które przed rokiem wzięły udział w krakowskim Marszu Milczenia, zaklejając sobie usta czarną taśmą. Milczy, więc protestuje, nie akceptuje żadnego dialogu z "tą" władzą, nie wchodzi z nią w żadne kontakty, konszachty, w żadne rozmowy, polemiki czy układziki. Jest totalnie... niezłomna. Tym milczeniem (choć władza się do niej umizguje i proponuje małżeństwo, czyli sojusz, coś w rodzaju kolaboracji) doprowadza "pałac" do takiej determinacji, że postanawia nieugiętą zlikwidować. Tym bardziej, że sikorka budzi sympatię widzów, czym pewnie dodatkowo wkurza "wadzę".

Idąc dalej tym intrygującym tropem, dostrzegamy wkrótce, że "pałac" nie jest całkiem samodzielny, bo tak naprawdę z tylnego siedzenia - no jakże by inaczej - rządzi oczywiście ktoś inny, a mianowicie Szambelan. O wszystkim decyduje, nad wszystkim panuje, podpowiada, co robić i co mówić, słowem - reżyseruje. W dodatku "w tym kraju" wszystko jest cenzurowane i nagrywane, rzeczywistość anonsuje na ekranie usłużny funkcjonariusz mediów, a życie "pierwszej pary" jest starannie kreowane na wizji w celu ocieplania wizerunku. Z prawej strony sceny znajduje się oszklona pakamera z ekranami (scenografia Kai Migdałek), ni to reżyserka telewizyjna, ni to "reżyserka pałacowa", ni to pałacowa dyżurka, śledząca, co się dzieje. Jednym słowem, pełna inwigilacja i propaganda. Z lewej strony ukazuje się parę razy wielki obraz telewizyjny, co bez wątpienia koresponduje z wnikliwą myślą obecnego sternika KOD-u, iż "jest dokładnie tak, jak Orwell pisał () wszechobecne podsłuchy i seanse nienawiści".

Główni lokatorzy "pałacu", nade wszystko Filip, ale też Ignacy, czynią różne podchody, żeby tę demonstracyjnie niepokorną i niezależną Iwonę rozgryźć, przekonać do siebie, obłaskawić, usidlić, ująć, uczynić "swoją". Poddana manipulacji zmuszona jest egzystować w rzeczywistości całkowicie jej obcej i nieakceptowanej. Gdyby była posłanką Katarasińską, a autor nie odebrałby jej głosu, krzyczałaby zapewne: "chcą nam zabrać godność, zabrać poczucie własnej wartości". W końcu ta paskudna "wadza" nie jest już w stanie znieść niemego protestu i podstępnie pozbywa się nieprzejednanej, podsuwając jej karasia, który staje jej ością w gardle. Po prostu biedaczka nie może oddychać w tej dusznej rzeczywistości.

Tak to z grubsza wygląda przez pryzmat zapewne durnie przeze mnie domniemanych aluzji. W samym już finale - po dramatycznym zadławieniu się Iwony, "pałac" biegnie do dyżurki, by na monitorach z rozbawieniem i zadowoleniem obejrzeć nagranie całego zdarzenia. Uff. Tak akurat zrobił Wałęsa, usuwając z "pałacu" braci bliźniaków.

SYMPATYCZNA IWONA

A teraz kilka ciepłych słów o głównych rolach. Iwona Alicji Juszkiewicz jest szczupła i delikatna, zamknięta w sobie. To współczesna dziewczyna, bez defektów i żaden tam kozioł ofiarny. Może jest feministką, ale "feminizm nie jest sexy" - przeczytałem gdzieś opinię młodego człowieka. No więc ta Iwona na pewno nie jest sexy, ale w najmniejszym stopniu nie jest też odpychająca, za to intrygująca na pewno i - jako się już rzekło - budzi sympatię.

Młody książę Filip (Tomasz Kocuj) to luzak, inteligentny manipulator, przez chwilę także zbuntowany. Budzi odległe skojarzenia z Hamletem. Już zresztą układ pierwszej sekwencji przypomina scenę występu trupy w sztuce Szekspira. Filip podejmuje też grę z Iwoną jak Hamlet z Ofelią, bywa skonfliktowany z parą królewską, nosi współczesny czarny strój, który równie dobrze można uznać za stylizację ubioru renesansowego. Miota się jak Hamlet, nie wiadomo kiedy jest serio, a kiedy prowadzi grę. Obiecuje ożenek, o potem odrzuca Iwonę jak Hamlet Ofelię i upokarza. Momentami kojarzy się też z Henrykiem ze "Ślubu", podobnie jak Innocenty z Pijakiem, kiedy kieruje rękę z paluchem w stronę Filipa, jakby chciał go "dutknąć". Z kolei Sebastian Grek kreśli postać króla na pograniczu farsy i groteski, a więc bliski jest jakby intencjom Gombrowicza. Niby safandułowaty, ale sam na sam z Iwoną wyzwala w sobie drzemiące w nim zwierzę i rzuca się na dziewczynę z obleśnym zamiarem. Nie dostrzegam za to żadnego celu w powierzeniu roli Szambelana aktorce, chociaż Antonina Choroszy jest zbyt wytrawną aktorką, aby sobie z tym nie poradzić.

Kompletnie nie podoba mi się za to nadekspresja, ocierająca się o wygłup, jaką w dwóch momentach prezentują Innocenty i Ignacy: ten pierwszy w roli rekonstruktora, ten drugi dociskając pedał podczas udawania zwierzęcia. A propos zwierząt: poszczególne sekwencje przedstawienia oddzielane są wygaszeniem światła i głosami koczkodanów lub wyjców, co ma zapewne sugerować, że "w tym kraju" mamy "małpie państwo".

"IWONA" UKATRUPIONA?

Poznańska "Iwona" jest "rozmemłana", raz usiłuje być kabaretem lub groteską, a raz dramatem absurdu, raz chce być zabawna, innym razem ponura jak "Ślub" lub nudna i statyczna, jak w sekwencji poprzedzającej ucztę. Reżyserka sporo poskracała, podopisywała wraz z Żelisławem Żelisławskim własnych kwestii, aby dopasować fabułę i dialogi do nowych sytuacji. Różnych pomysłów jest sporo, ale niewiele z tego wynika. Tak naprawdę trudno mi dostrzec, o co naprawdę chodzi i jaka jest główna myśl tego spektaklu, jaki dominujący sens. Moją "polityczną egzegezę" proszę zatem potraktować bez należytej powagi i przyjąć do wiadomości, że reżyserka zapewne nie miała zamiaru snuć tak przepastnych i otchłannych analogii, a jedynie stworzyć na scenie "państwo" i "władzę" obdarzoną "atrybutami", które przez lata fruwają w polskiej przestrzeni publicznej. A zatem nie należy domniemywać, że finał tej "Iwony" stanowi jakieś groźne memento dla opozycji.

Na koniec zapytam jeszcze nieśmiało, czy granie "Iwony" w sposób, jaki zaproponowała Magdalena Miklasz, nie zabija tego, co - jak pisał bodaj Puzyna - jest w "Iwonie" istotne, a więc przyjemności zabawy, czasem śmiesznej, czasem okrutnej, ale jednak zabawy, którą uprawia autor? Moim zdaniem - niestety tak, zabija. A zatem "Iwona" ukatrupiona?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji