Artykuły

Cienka rysa na tynku

Krakowski Salon Poezji zatytułowany "Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi". Wiersze czytali Małgorzata Gałkowska, Wiktor Loga-Skarczewski i Tomasz Wysocki. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Powiedzieć, że przed pierwszym dźwiękiem jakiejkolwiek muzyki, na przykład tuż przed początkiem którejś sonaty Beethovena, tak jak i po nucie ostatniej, jest cisza - to powtórzyć banalną oczywistość.

Na ostatnim Salonie Poezji, którego tytułu nie trzeba tłumaczyć: "Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi", było właśnie tak. Tyle że nie całkiem tak. Michał Dymny (gitara elektryczna), Tomek Głuc (elektronika) i Jakub Rutkowski (perkusja) grali improwizowane opowiastki. Zanim zaczęli, cisza trwała. Tak. Lecz kiedy przyszły pierwsze, ledwo słyszalne brzmienia, a później kolejne, odrobinę mocniejsze - cisza jakby nie znikała. Jakby z niej wyciskali delikatnie dźwięki. Jakby pomiędzy brzmieniami a milczeniem nie rozwierała się żadna przepaść.

Podobnie, z takim taktem i delikatnością, Małgorzata Gałkowska, Wiktor Loga-Skarczewski i Tomasz Wysocki ożywiali słowa poetów, powiedzmy, inaczej niż my wrażliwych, wiersze Edgara Alana Poe, Sylvii Plath, Kazimierza Ratonia, Friedricha Hölderlina, Emily Dickinson, ale też słowa poetów mniejszych, prywatnych, podopiecznych prof. Anny Pituch-Noworolskiej, którzy - mówiła o tym pani profesor w prologu Salonu - z milczenia układają strofy, by jakoś oświetlić, oswoić swoje zdumiewające głowy, gdzie detale dla nas zupełnie nieistotne, zostawiają głębokie karby.

Takie więc trio muzyczne i takie trio aktorskie. Słuchając ich można było pomyśleć o magiku, co finezyjnie dmuchając w ciszę popiołu powołuje na mgnienie do życia nad wystygłym ogniskiem nieważkie, milczące istnienia, po czym skleja wargi, pozwalając istnieniom opaść bez szmeru. I przypomniał się zupełnie osobny poeta i prozaik Robert Walser, który ostatnie 27 lat życia spędził w zakładzie dla obłąkanych, gdzie dzień w dzień z wielką powagą przyglądał się długo cienkiej rysie na tynku, która głowie jego nie dawała spokoju. Przypomniał się drobiazg "Popiół, igła, ołówek i zapałka", ten w istocie poczwórny autoportret Walsera, będący zarazem portretem tych, co byli, są, będą tacy, jak on, tak samo zahipnotyzowani sekretami marności. Choćby popiołu.

Mówi o nim, że nie posiada żadnej istotnej siły oporu, że jak dmuchnąć weń - wzlatuje, "nie wzbraniając się ani ociupinę". Mówi, że jest wcieleniem pokory, bezwartościowości i braku znaczenia, "a co najpiękniejsze, to jego własne przekonanie, że się do niczego nie nadaje". Wyznaje: "Popiół nie ma charakteru i od dowolnego rodzaju drewna dzieli go większa odległość niż przygnębienie od swawoli". Pyta, czy jest coś bardziej uległego i biernego, słabego i nietrwałego niż ten mysi proszek. I odpowiada: "Tam, gdzie jest popiół, właściwie nie ma w ogóle nic". I dodaje jeszcze: "Postaw nogę na popiele, a nie poczujesz nawet, że na czymś stanąłeś". Tak -nie poczujesz. Chyba że stać cię na odrobinę niepowszedniego skupienia, na chwilę uważności zupełnie innej, o wiele cieńszej niż uważność codzienna, pancerna, rejestrująca jedynie bryły potężne, ciężkie i papuzio pstrokate.

Tak mówi Walser o popiele. Bardzo cicho, słowa lepiąc z milczenia. I tak też mówi dalej o nieusuwalnej znikomości igły, ołówka, zapałki i wielu, wielu innych, którzy byli, są lub będą tacy, jak on, i których ciche wiersze aktorzy czytali w niedzielę z uważnością zupełnie inną niż gruba uważność powszednia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji