Artykuły

Metafory Rzeczywistości. Niedobre

Poza Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną nie ma w Polsce tak istotnego konkursu na dramat, jak poznańskie Metafory Rzeczywistości. W Teatrze Polskim w ten weekend odbyła się dziesiąta edycja konkursu. Niezbyt udana - pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Ten konkurs trwale wpisał się w program działalności Teatru Polskiego w Poznaniu. Od dwóch lat Metafory się zmieniły: organizatorzy narzucają hasła tematyczne, a zwycięski dramat wcale nie musi być potem realizowany na scenie. Wcześniej było to obowiązkowe i przynosiło niezbyt dobre skutki: z reguły po prostu przedstawiano to samo, co prezentowano podczas publicznych czytań, uzupełnione o szczątkową scenografię. Odkąd dyrektorem artystycznym teatru został Maciej Nowak, publiczność ogląda finałowe dramaty w miejscach nieoczywistych - w sali prób, czy piwnicy pod sceną.

Ofelia w finale

Jak to się mogło stać, że wśród finałowych dramatów dominowały w tym roku teksty albo nieciekawie napisane, albo banalne w treści? Hasło tej edycji - "Where is my vote" - "Gdzie jest mój głos" - brzmiało przecież bardzo intrygująco.

Od tego roku Metafory zyskały partnera w postaci Teatru Wielkiego. Rozpisano także konkurs na formy muzyczne, które oceniało niezależne jury: Dobrochna Ratajczakowa, Renata Borowska-Juszczyńska, Olena Skrok, Marcin Gmys, Grzegorz Wierus.

Do tej części konkursu zgłoszono cztery propozycje, do finału przeszły dwie: "Ofelia" Jerzego Fryderyka Wojciechowskiego na podstawie "Śmierci Ofelii" Wyspiańskiego oraz "Ptasiek/Birdy" Karola Nepelskiego, Waldemara Raźniaka, Marcina Chlandy na podstawie popularnej powieści Williama Whartona.

Niestety, w tym drugim przypadku nie udało się uzyskać praw do "Ptaśka", zatem w efekcie do finału weszła jedynie "Ofelia". Opiekę reżyserską nad prezentacją tej formy muzycznej sprawował Krzysztof Cicheński. Jak można się domyślić, jury jednogłośnie przyznało Wojciechowskiemu nagrodę finansową. Jego dzieło zobaczymy w ramach projektu Laboratorium Operowego.

Głos po Czarnym Proteście

Nieco bardziej ekscytująco przebiegała walka o nagrody w konkursie na dramat. Do finału wytypowano pięć tekstów: "3 mm" Adrianny Alksnin, "Dni powszednie" Alicji Łukasik, "Hajduki" Andrzeja Błażewicza, "Jak uratować świat?" Jacka Kozłowskiego oraz "Sleeping Beauty" Małgorzaty Lech. Stawka była wysoka: jury (Iga Iwasiów, Joanna Krakowska, Przemysław Czapliński, Witold Mrozek i Andrzej Szubski) mogli przyznać zwycięzcy 25 tysięcy złotych, zaś jury dziennikarskie i społeczne - po 5 tysięcy.

W mocy pozostaje pytanie, jak opowiedzieć dziś o podziałach w Polsce, bez uproszczeń, wskazując nie tylko na różnice obyczajowe, ale także ekonomiczne, polityczne, społeczne

Jednym z pierwszych pokazanych dramatów był tekst "3 mm". To historia o tym, co się dzieje po baśniowym "żyli długo i szczęśliwie". Maria wychodzi za mąż, zachodzi w ciążę i roni. Teściowa i mąż nie mogą zrozumieć zachowania dziewczyny, która po tym doświadczeniu próbuje zmienić swoje życie - zmienia imię, nie chce już zachodzić w ciążę, ani podporządkować się mężowi. Niestety, presja społeczna i polityczna jest zbyt wielka i o pełnej emancypacji można tylko marzyć.

Autorka sama przyznaje, że tekst powstał w związku z sytuacją w naszym kraju i Czarnymi Protestami. Wszystko to w założeniach jest bardzo słuszne. Problem polega jedynie na formie - ten dramat, w którym postaci mówią sloganami, które wszyscy znamy z ulic, jest zbyt prosty i w gruncie rzeczy bardzo zachowawczy. Podczas jego słuchania, przypominały mi się inne teksty (nagradzane w poprzednich edycjach Metafor), które problem niechcianej ciąży czy opresji kobiet przez rodzinę, Kościół i społeczeństwo przedstawiały nieco inaczej, w sposób bardziej nieoczywisty, bez wpadania w klisze. Mam tu na myśli np. "Kwaśne mleko" Maliny Prześlugi czy "Zażynki" Anny Wakulik.

Jak dziś mówić o podziałach?

Nadmierne uproszczenia to problem nie tylko "3 mm". Inny z tegorocznych dramatów - "Hajduki" Andrzeja Błażewicza - to historia chłopaka, rozdartego między konserwatywną rodziną a lewicowo-zdegenerowanym kręgiem krakowskiej bohemy artystycznej. Tutaj kabanosy, wspólne chodzenie na groby i oglądanie telewizji, tam dzikie pijaństwo w oparach papierosowego dymu i pseudointeligencji. A pomiędzy - nasz bohater. Rozdarcie pomiędzy dwoma wrogimi sobie obozami, z których przecież każdy ma dobre i źle strony, doprowadza do finału niczym z Żeromskiego: oto podczas 11 listopada w Warszawie, gdy idą na siebie dwie manifestacje, jedna z prawa, druga z lewa, bohater Błażewicza rozbija na środku miasta obóz. Na namiocie z obu stron napisane jest "Nienawidzę was!".

Apel o zrozumienie drugiej strony i spojrzenie na błędy własne jest jak najbardziej potrzebny, zwłaszcza dziś, tu, w tym kraju. Także na scenie, bo ostatnie miesiące pokazały, że politycy liczą się z tym, o czym rozmawia się w teatrze.

Ale niestety, obawiam się, że ukazywanie obecnej sytuacji w Polsce w nadmiernej symetrii i stawianie znaku równości między racjami obu ścierających się obozów jest w gruncie rzeczy fałszowaniem sytuacji.

W mocy pozostaje pytanie, jak opowiedzieć dziś o podziałach w Polsce, bez uproszczeń, wskazując nie tylko na różnice obyczajowe, ale także ekonomiczne, polityczne, społeczne, tak aby uniknąć fałszywego relatywizmu, a jednocześnie zaproponować jakiś wspólny projekt. Zadanie niemal niemożliwe, ale na pewno warto próbować.

O pracy w korpo i Violetcie Villas

"Dni powszednie" Alicji Łukasik, zdobywczyni głównej nagrody, to zapis doświadczeń i emocji dziewczyny, która przeprowadza się ze wsi do miasta i wpada w korporacyjny kierat. Łukasik ciekawie operuje językiem - tekst, zwłaszcza w pierwszej części, ma swoją melodię i rytm, jest dowcipny i wartki. Problem zaczyna się w drugiej partii, tej korporacyjnej, utkanej z lamentów i depresji. To pęknięcie, choć ciekawe, jest też jakoś banalne, a krytyka kapitalizmu i miejskich elit wybrzmiewa trochę zbyt słabo.

O awansie ze wsi do miasta opowiada też "Sleeping Beauty" Małgorzaty Lech, czyli teatralna opowieść o Violetcie Villas - ujęta w ramy ostatniego występu diwy, z wtrętami baśniowymi. Villas jest tu nie tylko tytułową Śpiącą Królewną, lecz także Kopciuszkiem, Małą Syrenką i innymi. Historia najbardziej rozpoznawalnej polskiej wokalistki, choć ciekawa i w wielu momentach teatralnie atrakcyjna, traktuje temat zbyt pobieżnie i niezbyt oryginalnie. Inspiracja "Dramatami księżniczek" Elfriede Jelinek momentami jest chyba zbyt czytelna i oczywista.

Biorąc pod uwagę, że niedawno syn zmarłej gwiazdy zakazał wystawiania w teatrach tekstów o swojej matce, "Sleeping Beauty" raczej nie wykona triumfalnego marszu przez polskie sceny.

Jak uratować świat?

Ostatnim tekstem, nagrodzonym przez Jury Społeczne, był stand-up Jacka Kozłowskiego "Jak uratować świat?". Kozłowski, podobnie jak w poprzednich swoich stand-upach wystawianych z sukcesami w teatrze w Wałbrzychu, pokazywanymi też na Malcie, znowu bierze kilku charakterystycznych bohaterów ze świata kultury czy polityki i każe im opowiadać o sobie. W tym odcinku zaprezentowali się Michael Houellebecq, Elfriede Jelinek i Robin Williams. I choć w wielu momentach było to błyskotliwe, to jednak - jak na stand-up - wyjątkowo mało śmieszne i nierówne.

Jury dziennikarskie (Joanna Ostrowska, Piotr Dobrowolski, Stefan Drajewski, Bartłomiej Stefaniak, Paweł Soszyński i piszący te słowa) zdecydowało, po długiej i burzliwej dyskusji, nie przyznawać nagrody.

Postanowiliśmy przekazać ją dla tych, którzy często "głosu nie mają" lub ich głos jest niesłyszalny. Czyli na schronisko dla zwierząt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji