Artykuły

United States of performance

Akademickiej ceremonii stało się zadość. Senat był w togach. Rektor przeczytał łacińską sentencję uchwały a promotor formułę przyznania tytułu. Laureat był odpowiednio przejęty, chwilami nawet nieporadny. Ale zanim chór zaintonował na zakończenie "Gaude mater Polonia", świeżo upieczony doktor honoris causa Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie wygłosił płomienną przemowę - pisze Dariusz Kosiński.

Richard Schechner ma 83 lata. Jest reżyserem, niegdyś liderem The Performance Group, która w bohaterskim okresie teatralnej kontrkultury narobiła sporo zamieszania skandalizującym przedstawieniem "Dionyssus'69". Jest wydawcą i redaktorem jednego z najważniejszych pism w dziedzinie badań nad przedstawieniami, które nazywało się kiedyś "Tulane Drama Review", potem "The Drama Review", by w końcu zostać przy skróconej nazwie "TDR", którą znają wszyscy w tym środowisku. Jest emerytowanym profesorem New York University, dla którego założono specjalny ośrodek jego imienia w Szanghaju. Jest twórcą i główną postacią "performance studies", w Polsce funkcjonującej pod nazwą performatyka, zaproponowaną przez Tomasza Kubikowskiego jako tytuł polskiej wersji napisanego też przez Schechnera podręcznika. Podobno jest najczęściej cytowanym na świecie autorem z kręgu badań nad teatrem i performansami.

Osobiście poznałem go, gdy już od dawna był międzynarodową gwiazdą. W roku 2000 Włodzimierz Staniewski zaprosił Schechnera do Krakowa na festiwal "Misteria, inicjacje". Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności brałem udział w jej organizacji, jako ktoś w rodzaju sekretarza, czy - bo ja wiem - dziwnego opiekuna trochę organizacyjnego, trochę merytorycznego, Pamiętam, jakie wrażenie w biurze "Krakowa 2000" zrobiła prośba oczekiwanego i słynnego gościa, by zaprowadzić go na Wawel. Nie dla królów i grobów bohaterów, ale by mógł zobaczyć przestrzeń, w której dzieje się "Akropolis" znane mu oczywiście dzięki przedstawieniu Grotowskiego. Potem wywołał jeszcze większe zamieszanie, gdy w czasie kończącego festiwal panelu oskarżył organizatorów, że urządzili kolonialny pokaz dla Białych, wioząc uczestników na rytuał afrokubańskiej Santerii, który w niejakiej tajemnicy odbywał się na Wysokiej koło Jordanowa. Była to prowokacja tyleż oczywista, co skuteczna: dyskusja po jego wystąpieniu trwała osiem godzin i była jedną z najgorętszych i utrzymanych na najwyższym poziomie spośród wszystkich, w jakich dane mi było uczestniczyć. Dawne to czasy, gdy ludzie godzinami spierali się o rozumienie rytuału...

Potem jeszcze zdarzało nam się przy różnych okazjach spotykać. Także w grudniu 2006, gdy we Wrocławiu z okazji wydania polskiego przekładu "Performance Studies. An Introduction" Tomasz Kubikowski i Grzegorz Ziółkowski zorganizowali konferencję, na którą oprócz Schechner przyjechali - bagatela! - Chris Balme, Patrice Pavis, Heiner Goebbels, Jon McKenzie, Allan Read i Richard Gough. Czy to po tej konferencji na kolacji w Brzezince opowiadał ze swadą o chasydzkich świętach pamiętanych z dzieciństwa? A może to jednak było kiedy indziej?

Teraz Richard Schechner stoi przede mną, niski i nieco pękaty, podniesiony o wysokość sceny Collegium Nobilium i odebranego właśnie tytułu. Chwilę walczy z togą, która groteskowo opadła mu z ramion. Poprawia ją szybko i zaczyna swoje wystąpienie, mówiąc, że wiedza o performansach, o tym, czym są i jak wpływają na nasze życie, może pomóc ocalić świat. Brzmi to jak absurdalna próba nadania znaczenia własnej pracy a przez to i sobie. Sam mówca natychmiast to zauważa i zaczyna wymieniać osoby, wydarzenia i siły, przed którymi świat trzeba ocalić. Lista jest długa i zanim mówca dojdzie do jej końca niemal zapomnimy, że zaczął od nadziei pokładanej w performansie.

Sytuacja jest oficjalna, więc Schechner nie tak szybko daje upust swojemu temperamentowi. Częściej czyta z kartki niż - jak to ma w zwyczaju - odchodzi od przygotowanego tekstu i dodaje coś bezpośrednio od siebie, improwizując. Ale i tak stopniowo nabiera energii i jego przemówienie przestaje być akademickim wykładem a staje się politycznym i performatycznym credo:

Niekiedy klisze i uproszczenia są użyteczne. Więc oto kilka z nich: ignorancja to zaraza. Zaprzeczanie to zaraza. Seksizm to zaraza. Ksenofobia to zaraza. Chciwość to zaraza.

Zdania są krótkie, niemal wiecowe. Teatralne doświadczenie mówcy sprawia, że odruchowo podkreśla je intonacją i gestem. Gdy mówi o zaprzeczaniu (denial) zwraca się gwałtownie w swoją prawą stronę i unosząc głowę krzyczy gdzieś w stronę Placu Krasińskich: "słyszysz Donald!". Na widowni lekkie poruszenie, bo przecież wszyscy pamiętają, że właśnie tam nie tak dawno z państwową pompą przyjmowowano adresata tego gniewnego okrzyku. Czyżby mówca o tym wiedział? Zapytany wprost kilka dni później we Wrocławiu zaprzeczył: nie wiedział nawet, że Trump był w Polsce. Więc co go tak nagle w tamtą stronę zwróciło? Aktorska intuicja? Autopojetyczna pętla feedbacku? Duch miejsca?

Gdy apokaliptyczna lista nieszczęść niszczących świat wreszcie się kończy, pada od dawna oczekiwane pytanie: "co może pokonać zarazę?" I od razu odpowiedź:

Przedstawienia są - lub mogą być - modelami utopijnych społeczeństw. Proces tworzenia przedstawień oparty na relacjach współpracy i zbiorowych decyzjach prowadzących do publicznych pokazów to pozytywny model społeczny. Warsztaty są sposobami na zniszczenie niewiedzy; próby to sposoby wypracowania twórczych relacji z innymi nie przez ukrywanie lub ignorowanie różnic, ale przez ich eksplorowanie w trakcie grupowego tworzenia wspólnej drogi naprzód; przedstawienia oferują publiczności wynik tych poszukiwań.

Nie chodzi tylko o przedstawienia teatralne, bo nie sposób słowa "performance" w ustach "ojca performatyki" ograniczyć tylko do tego znaczenia. Dowodzi tego już po chwili podając jako przykład performansu tworzącego pozytywny model społeczeństwa kampanię One Billion Rising, walczącą z seksizmem i przemocą wobec kobiet.

W finale pierwszy w dziejach warszawskiej Akademii Teatralnej doktor honoris causa proponuje powołanie "czwartego świata" - świata performansu, który tworzyłby przeciwieństwo do trzech światów pozostałych: "zideologizowanej religii, zmilitaryzowanej polityki i globalnej gospodarki". Formułuje nawet jego manifest - manifest nieustannych twórczych poszukiwań, przekraczania granic, eksperymentowania, ale i zabawy.

Publiczność zgromadzona w sali Collegium Nobilium klaszcze. Rektor zamyka posiedzenie. Chór śpiewa i w końcu wychodzimy do foyer na kieliszek wina i serię gratulacji. Komentarze są oczywiście różne. Dominują powściągliwe (to w końcu Akademia), ale są też entuzjastyczne. Nawet ci, którzy je wypowiadają, nie sprawiają jednak wrażenia, że uwierzyli w "stany zjednoczone performansu".

Kilka dni później na Uniwersytecie Wrocławskim Richard Schechner improwizuje na podstawie tego samego tekstu o wiele dłuższe i dużo bardziej namiętne wystąpienie. Jest w świetnej formie. Nie ulega wątpliwości, że bardzo dobrze na niego wpływa obecność wypełniającej salę młodzieży. Bardzo chce przekonać słuchaczy do swojej idei, ale tu też daje się wyczuć rezerwę. Gdy przechodzimy do pytań, wstaje młoda dziewczyna i bardzo serio pyta, co robić, kiedy zaangażowanie w performowany na ulicach protest nie przynosi rezultatu, gdy spotyka się z obojętnością większości i niczego nie zmienia. Osiemdziesięciotrzyletni profesor, kiedyś lider teatralnej kontrkultury zastanawia się tylko chwilę i z niezmąconym spokojem odpowiada: "słońce zachodzi o siódmej wieczorem, ale wstaje o szóstej rano. Trzeba chwilę poczekać".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji