Artykuły

Zadeptywanie Starego

- Nie mam pojęcia, co robić dalej. Nie wiem, czy tam chodzić czy nie chodzić. Nie wiem, która analogia historyczna ma tu właściwe zastosowanie. Róbmy swoje? Tylko świnie siedzą w kinie? "Nie zostawiajcie nas" - mówił Juliusz Chrząstowski przed wakacjami. Czyli jednak chodzić? Wspierać aktorów, jednocześnie niestety w jakiś sposób legitymizując nowych włodarzy? A może nie chodzić, bojkotując tych ostatnich, tym samym, chcąc nie chcąc, porzucając aktorów - pisze w gościnnym felietonie w Gazecie Wyborczej - Kraków Maciej Miłkowski.

Nad placem Szczepańskim nie powiewa już zwisająca dotąd z balkonu Teatru Starego czarna, żałobna płachta. Jej brak przemawia do mnie jednak silniej niż jej wcześniejsza - nadmiernie teatralna- obecność. Nie ma płachty. A więc weszli. Wkroczyli. Rządzą. Płachtę kazali zdjąć.

Zdjęto całun, ale żałoba pozostała - bo też i pozostał doskonale widoczny nieboszczyk, czy raczej skazaniec, który już za moment nieuchronnie się w nieboszczyka przemieni. Demontaż Teatru Starego na naszych oczach wkroczył w fazę zadeptywania - miejscami histerycznego, ale generalnie jednak raczej spokojnego i miarowego. Jeszcze coś tam się tli, jeszcze to machanie butem chwilę potrwa, ale za kilka tygodni, najwyżej miesięcy, już się wszystko dopali i dogaśnie. Wszystko zostanie zadeptane.

Do Teatru Starego mam stosunek osobisty. Widziałem tam wiele znakomitych spektakli, które miały na mnie artystyczny i intelektualny wpływ. "Kalkwerk" Lupy, jego "Factory 2" (pewnie najlepsze przedstawienie teatralne, jakie widziałem w życiu), "Sen nocy letniej" Kleczewskiej, "Auto da fe" Miśkiewicza, "Kupiec" Zadary. Spektakle Garbaczewskiego, Strzępki, Wajdy, Grabowskiego, Klaty... Z teatrem tego ostatniego zaprzyjaźniałem się zresztą stopniowo. Reżyser Klata mnie początkowo nie przekonywał. Do dyrektora Klaty nie miałem żadnych zastrzeżeń, z wyjątkiem tego, że za dużo wystawiał reżysera Klaty. Po każdym jego spektaklu miałem jakiś niedosyt, jakieś poczucie, że coś jest tam nie do końca dograne. No ale Chrząstowski świetny. Dymna świetna. Gancarczyk świetny, Zawadzki świetny, Kaim świetna, Segda świetna... Teraz myślę, że może na tym polegała główna siła Klaty reżysera (i dyrektora zresztą też), że wychodząc z jego spektakli, miało się poczucie, że reżyser niczego specjalnego tam nie dokonał, ale aktorzy grali wspaniale. Może na tym właśnie polega robota reżyserska. Może to jest właśnie to "specjalne coś", czego jednak Klata regularnie dokonywał.

Nie mam pojęcia, co robić dalej. Nie wiem, czy tam chodzić czy nie chodzić. Nie wiem, która analogia historyczna ma tu właściwe zastosowanie. Róbmy swoje? Tylko świnie siedzą w kinie? "Nie zostawiajcie nas" - mówił Juliusz Chrząstowski przed wakacjami. Czyli jednak chodzić? Wspierać aktorów, jednocześnie niestety w jakiś sposób legitymizując nowych włodarzy? A może nie chodzić, bojkotując tych ostatnich, tym samym, chcąc nie chcąc, porzucając aktorów?

Na słynnym już zdjęciu, które Mateusz Skwarczek zrobił zespołowi teatru zza pleców nowej dyrekcji, widać tak wiele, że można by o nim napisać traktat psychoanalityczny. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to fakt, że aktorzy siedzą lub stoją na miejscach dla publiczności. Oni tam stoją niejako na moim miejscu, stoją i wpatrują się w nową dyrekcję w moim zastępstwie, w moim imieniu. Ich twarze wyrażają moje emocje.

Ale pstrząc na zespół Teatru Starego, na wszystkich znanych mi i bliskich aktorów - którzy na tym zdjęciu w pewnym sensie po raz ostatni dla mnie grają, po raz ostatni wyrażają moje emocje lepiej niż ja sam mógłbym to zrobić - czuję też wyraźny przypływ nadziei.

Zgoda, czeka nas wszystkich (ich zwłaszcza) kilka trudnych lat - ale raczej będą to lata niż dekady. Ci wszyscy znakomici aktorzy przecież nie znikną

W centrum zdjęcia widać Dorotę Segdę. Ręce ma zaplecione w klasycznej "pozycji zamkniętej" (podręcznik języka ciała strona pierwsza). Kilka innych osób na zdjęciu powtarza ten gest. Ja też chciałbym się jakoś przed tym wszystkim zamknąć, jakoś się od tego odgrodzić. Za Segdą stoi Adam Nawojczyk. Jedną ręką trzyma się jakiejś poręczy (też bym się chciał czegoś przytrzymać), druga ręka mu opadła (mnie też opadają ręce). Gdzieś z tylnego rzędu wystaje kawałek głowy Michała Majnicza - i na tym kawałku widać jakieś skrajne niedowierzanie. U Juliusza Chrząstowskiego widać tylko czoło i pół-przymknięte oczy. Ogólnie wiele osób na zdjęciu ma oczy zamknięte albo spuszczony wzrok. Chciałoby się tego nie widzieć. Najpełniej jednak moje emocje wyraża chyba Krzysztof Zawadzki. Stoi z flanki (manewr oskrzydlający), twarz ma nieco wykrzywioną w bok (półdystans), ma na sobie grubą kurtkę (ochrona), ale jej rękaw zakasał - do pracy albo do walki. Na jego twarzy maluje się trochę smutku i trochę złości, ale ogólnie jednak przede wszystkim jakiś dojmujący niesmak - i to jest też i moje główne uczucie w całej tej historii.

Ale patrząc na zespół Teatru Starego, na wszystkich znanych mi i bliskich aktorów - którzy na tym zdjęciu w pewnym sensie po raz ostatni dla mnie grają, po raz ostatni wyrażają moje emocje lepiej niż ja sam mógłbym to zrobić - czuję też wyraźny przypływ nadziei. Zgoda, czeka nas wszystkich (ich zwłaszcza) kilka trudnych lat - ale raczej będą to lata niż dekady. Ci wszyscy znakomici aktorzy przecież nie znikną. Nie znikną też widzowie. Jedni i drudzy będą musieli tylko poczekać. Ani jednych, ani drugich nie da się w żaden sposób zastąpić. O ile bowiem ministrem można z powodzeniem mianować kogoś bez żadnych kwalifikacji intelektualnych czy moralnych, o tyle działaczy partyjnych młodzieżówek od jutra się pasować na artystów nie da. Nie odbędzie się też żadna wymiana publiczności. Zbiór wielbicieli "dobrej zmiany" i zbiór wielbicieli teatru to są bowiem zbiory rozbieżne. Część wspólna nie istnieje.

Obserwując zmiany w Teatrze Starym, można zresztą świetnie zrozumieć, na czym w istocie polega ta cała "dobra zmiana" - i równocześnie uświadomić sobie, że żadna zmiana się tak naprawdę nie odbędzie. Zasilani kompleksami i resentymentami ludzie przeżyją kilka chwil pozornego triumfu, który jednak ani na moment nie uwolni ich od ich własnej małości. Aktorzy Teatru Starego za dwa lata (albo za sześć, a może za dziesięć) nadal będą wybitnymi aktorami. Pozbawieni własnych dokonań ludzie mierni i zawistni za te dwa lata będą mogli się pochwalić tylko jednym dokonaniem - zniszczeniem (raczej czasowym niż trwałym) dokonań kilku innych ludzi. Później, niż byśmy chcieli - ale o wiele wcześniej, niż by chcieli oni - wszystko wróci na swoje miejsce

**

Maciej Miłkowski

Pisarz, krytyk literacki autor tomów opowiadań "Wist" i "Drugie spotkanie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji