Artykuły

Czwarty raz na "Weselu"

Pierwsze trzy razy widziałam "Wesele" z daleka. Znam je już prawie na pamięć, więc mi poczucie uczestnictwa towarzyszy także wtedy, gdy siedzę w przedostatnim rzędzie. Bliskość pozwala na skupienie uwagi na szczegółach i grze aktorskiej - pisze Fanny Kaplan.

Pierwszy raz w pierwszym rzędzie, totalnie z brzegu. (W planach jest piąty raz też w pierwszym rzędzie, ale już centralnie na środku).

Nie wiem, co jest dla tego przedstawienia lepsze. Ci, którzy po raz pierwszy widzieli je z bliska, mówią, że daje to efekt uczestnictwa, jakby się było gościem na weselnej imprezie. Ci, którzy widzieli po raz pierwszy z daleka, widzą, że choreografia i muzyka zdecydowanie lepiej wypadają z oddali - zwłaszcza muzyka, która pod sceną dużo traci, bo nie rezonuje odpowiednio i robi się hałas, a przecież Furia jest bardzo melodyjna i na pewno hałasem nazwać jej nie można.

Rozumiem obie postawy.

Ja pierwsze trzy razy widziałam "Wesele" z daleka. Znam je już prawie na pamięć, więc mi poczucie uczestnictwa towarzyszy także wtedy, gdy siedzę w przedostatnim rzędzie. Bliskość pozwala na skupienie uwagi na szczegółach i grze aktorskiej (o czym zaraz).

Czy mi się znudziło? Nie. Owszem, nie ma efektu wow, który był za dwoma pierwszymi razami, w czerwcu, ale za to dostałam inne rzeczy.

Furię trochę ściszono w stosunku do czerwca. Minus jest taki, że jak grała głośniej, to zespół aktorski leciał na złamanie karku razem z muzą. Plus jest taki, że wyraźniej słychać tekst. Tu nie ma rozwiązań idealnych, przy takim nagromadzeniu środków. Za to każdy spektakl jest inny i daje ci coś nowego.

Dziś skupiałam się na aktorach, czasem nawet przyglądałam się tym, którzy siedzieli w tle albo towarzyszyli scenom, a niekoniecznie mieli w niej coś do powiedzenia.

Dzisiejsze highlighty:

- Beata Paluch w roli żony Gospodarza - do tej pory Juliusz Chrząstowski mi ją przyćmiewał, co nie było trudne, bo to jeden z moich ulubionych aktorów Starego. Dziś mnie rozłożyła na łopatki. Ona ma tu właściwie jedną drobną, ale jakże mocną scenę. Tam się taki dramat rodzinny odpierdala, że czacha dymi. Kobiecie świat się wali w tej scenie. Faceci coś bredzą o Polsce i już by chcieli jechać na wojenkę, a ona - i ona to wyśmienicie gra mimiką - widzi, że rodzina jej się rozpada. Ciary.

- Panna Młoda w scenie z Poetą - mniej mnie dziś rozwaliło, że "a to Polska właśnie" jest w wymowie upiorne i przy dotknięciu brzucha ciężarnej jest raczej jak klątwa, od której nie da się uwolnić, aniżeli błogosławieństwo czy nadzieja. Chociaż zawsze mnie to rozwala, of kors. Dziś bardziej mnie zachwyciło jej buńczuczne nastawienie wobec Poety, ale też momenty rezygnacji. Frajczyk to robi genialnie, bo - analogicznie do Paluch - staje twardo w opozycji do tego męskiego, wojennego (i w gruncie rzeczy bardzo głupiego i karmiącego się upiorami) świata. Bywało, że miała na twarzy coś w rodzaju mieszaniny rezygnacji i determinacji. Takie: bawcie się panowie, pierdolę, ja tu zaraz rodzę i to jest naprawdę ważniejsza sprawa.

Nota bene, dopiero dziś zauważyłam, ile tu jest dyskretnych wątków feministycznych choć poukrywanych i nieoczywistych. Rozbiło mnie dziś to dziecko, które nie chce iść spać. Faceci coś bredzą, tu rabacja galicyjska, tam Zawisza Czarny, jakieś brednie narodowe i historyczne. A tu dziecko nie chce iść do łóżka. I - no madafaka! - to jest prawdziwy i niewydumany problem! Nie jakieś orły w koronie czy bez i pijackie sny o wielkości, tylko dziecko, które nie chce iść do łóżka, choć kleją mu się oczy!

- Elżbieta Karkoszka w dialogu z Dymną o tym, że naturą młodości jest miłość, seks, czasem wczesna ciąża. Karkoszka gra to kapitalnie - trochę sobie szydzi z Radczyni. Ale widać też jakieś takie: niech się pani zaklina na wszystkich świętych, wszystko pójdzie swoim trybem, nie mamy na to wpływu. Jakiś taki fascynujący fatalizm. Okropny w pewnym sensie, starczy, pozbawiony nadziei. A jednocześnie głęboko mądry (i przez to bolesny).

- Durman jako Jasiek - którego zawsze lubię, ale z bliska, gdy chłopaczyna pomyka konno z tą kosą i zaginionym złotym rogiem, uświadomiłam sobie, że on trochę gra młodego żołnierza na wojnie. Starzy wysłali go z misją. On ją wykona, bo jest honorowy (tzn. nie wykona, bo jest ofermą i zgubi Złoty Róg, ale jeszcze tego nie wie), ale po pierwsze boi się i to wyciska łzy z oczu. A po drugie, widać, że on kompletnie nie rozumie rozkazu. Dokładnie tak, jak starzy generałowie wysyłają młodych chłopców na front.

- Gancarczyk mnie dziś zniszczył. Zawsze go ceniłam, ale nigdy nie był jednym z moich ulubionych aktorów. Nawet jako Woland w Mistrzu i Małgorzacie (a jest to wyśmienita rola). Dziś mnie kupił w całości. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak nihilistyczny jest ten jego monolog. I w sumie to też tłumaczy, czemu on tak chleje (i czemu Dziennikarz jest Nosem in the first place). Nie tylko Chopin, ale i ja bym chlała. Te jego płacze w monologu wcale nie są aktorskie i przesadzone. Jak wpadasz w nihilizm takiego lewelu, to wyrzygujesz z siebie bebechy. Mistrzostwo świata.

Poza tym obrazu dopełnia "Kozaczek". Haha-hihi, nieudany podryw. Zejście do widowni, widownia zachwycona. Podszedł do pani dwa miejsca ode mnie. I patrzę na niego, a on ma w oczach całkowity brak nadziei. Game over. Zawsze był over. Wszystko jest bez sensu.

Zniszczył mi mózg tym spojrzeniem.

Biję się zatem w piersi. Wydawało mi się, że ceniłam Gancarczyka, ale go nigdy jakoś nie kochałam. A jednak go nie doceniałam. Genialny aktor.

- Zbigniew Kaleta - uwielbiam aktora, lubię rolę. Trochę kabotyn, trochę celebryta, trochę nadęty hipster z miasta, który usiłuje zaruchać. Dziś zabił mnie tym, czego z ostatnich rzędów w ogóle nie widać. To jest chyba jedyna postać, która nie boi się Czepca. Owszem, on jest neurotyczny, on się usuwa na bok, unika bitki, ale w scenie z rozmową o biciu Żyda i o tym, że jemu - jako artyście - Polska trochę zwisa i może być raz tu, raz tam, zauważyłam, że jego w środku nie telepie. Że on nie odwraca wzroku. To jest facet z miasta, przedstawiciel inteligencji, który nie boi się mrocznej strony polskiej wsi. I jest to totalnie zajebiste.

- Rachela - ja w ogóle mam do Racheli stosunek szczególny, ze względów wiadomych. Ale dziś rozdupcył mnie jeden drobny szczególik. Wita się z panem młodym, jest ta dosyć okrutna scena szamotania się z byłym kochankiem, rozpaczliwa i skazana na porażkę. A potem jest taka krótka chwila, kiedy przestają, Rachela nic nie mówi i tylko patrzy na Pana Młodego. I jest w tym i poczucie beznadziei, i poczucie straty, i trochę takiego - a to mnie rozczuliło doszczętnie - dziewczęcego zawstydzenia. Gdzieś z tej Rachel, dojrzałej kobiety, mocno seksualnej i wyzwolonej, wyszła taka mała bezbronna pensjonarka. Dławi w gardle.

- totalna miłość do Radosława Krzyżowskiego. Nie widziałam wszystkich ról, które zagrał w życiu, ale parę widziałam i podejrzewam, że ta jest jedną z najwybitniejszych w jego dorobku. Dziś miał taki dzień (plus ja i moje krótkowidztwo siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, żeby się przyjrzeć), że w każdym akcie zaserwował mi ostrą jazdę. W pierwszym akcie była to rozmowa z Żydem i kiedy ojciec napomina o córce, mówiąc mu de facto: "I po co ją zostawiłeś? Źle Wam było? Oszukałeś ją, zaraz tu przyjdzie i będziesz się tłumaczył", Pan Młody stoi, nic nie mówi i jego twarz wyraża coś pomiędzy wstydem, że tak postąpił a żalem za dawną kochanką. I to mnie rozwaliło, bo on jest jednocześnie bardzo czuły wobec Panny Młodej, żeby nie powiedzieć, że - dosłownie - ma zadatki na pantoflarza. Potem jest ten monolog "sen, muzyka, granie, bajka". Tu mnie rozbił drżącą ręką. On cały w tej scenie chodzi i jest jak napięta struna. Coś pięknego. W drugim klasycznie rozwala mnie próba ucieczki z Panną Młodą z Polski (po fantazji o modrzewiowym dworku). W trzecim, kiedy skacowani panowie siedzą i deliberują, on patrzy cały czas na Dziennikarza. Nie, nie opieram się tu zupełnie na twardych teatrologicznych danych, bo to jest czysty odbiór emocjonalny, żadne dokładne czytanie teatralnych znaków, ale patrzyłam na jego minę i na jego oczy i pomyślałam, że oni z tej Polski uciekną. Że on już podjął decyzję. Że właściwie Poecie wszystko jedno, zawsze spada na cztery łapy, albo zostanie dysydentem, albo wyjedzie do Paryża i będzie wieszczem. Że inni są skazani na śmierć, bo tylko o wojnie, wolności, poświęceniu itp. A tu jest jeden facet, któremu zaraz się będzie dziecko rodzić i, no fak, on ma determinację zupełnie innego rodzaju niż reszta.

- No i na koniec totalna miazga wieczoru.

Dymna w tańcu zombie.

Jak się nie siedzi tuż przed nią, to z ostatnich rzędów tego nie widać.

Ja nie wiem, jakie ona dostała zadanie aktorskie w tej scenie, ale ona tam gra wszystko. Po prostu foken wszystko. Jest i figurą Matki Polki, i gra historię Polski, i jest upiorem, i mieszczką na wiejskim weselu. Ona tam gra wszystko i wszystko w sobie kumuluje, cały polski pokręcony matriarchat, stłamszony przez historię i facetów, ale silny i funkcjonujący gdzieś podskórnie. I jest w tym rozpacz, i sprawiedliwość dziejowa, i coś upiornego, i śmierć, i fatum. Nie wiem, jak to w ogóle, kurwa, jest możliwe. Ale ta kobieta gra twarzą wszystko, co jest w "Weselu".

Jak mówię, nie wiem, jakie dostała zadanie aktorskie. Ale ja bym, jako córka muzyków, tłumaczyła sobie to w taki sposób, że jak uwertura jest streszczeniem całej opery, tak twarz Dymnej w tańcu upiorów jest streszczeniem całego tego spektaklu. W życiu czegoś takiego nie widziałam. Przez cały taniec w 90% gapiłam się tylko na nią i ryczałam jak bóbr.

Na zakończenie dodam tylko, że poleciałam potem szybko do Biedry, bo nie miałam nic w lodówce, mijam w rynku trzech młodzików i słyszę urywek rozmowy: "(...) Niemcy się Polski boją".

I pomyślałam tylko: Niemcy. Polski. Boją się. Sroją się, kurwa. Boją! Jajebie! Przepraszam. Czy jest na sali lekarz?

Kurwa, wyleczmy się w końcu z tych wiecznych kompleksów i snów o potędze nie pokrytych żadnymi, ale to żadnymi faktami.

Zróbmy w końcu państwo, w którym będziemy mogli wreszcie myśleć o własnej przyszłości i przyszłości własnych dzieci. Nie o błędnych rycerzach i dziejowych misjach dotyczących transportu plastikowych siatek wręczanych przez dziadów w szlafroku i w (fun fact dojrzany z pierwszego rzędu) klapkach Kubota (lowe).

For the love of god!

Ile jeszcze mamy te brednie znosić?

Zróbmy sobie normalny kraj!

#krępulcowinieulec #wesele

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji