Artykuły

Zawisza Czarny ożył

Rok Słowackiego minął. Minęła uroczysta sesja naukowa, poświęcona twórczości poety, z referatami, dyskusją i profesorskimi odkryciami. Minęła seria odświętnych artykułów. I jakie książki Słowackiego i o Słowackim "ku czci" miano wydać - wydano. Inne następują "roki". Ale nie minął chyba Rok Słowackiego w teatrze? Ten chyba trwać będzie nadal?

Trwa. Bo jeszcze z repertuaru Teatru Polskiego nie wyszedł "Mazepa", nie opuściła go "Maria Stuart", bo do Teatru Narodowego dopiero niedawno powrócił "Fantasy", bo w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie jeszcze się kołacze "Horsztyński" a w Teatrze Rapsodycznym zinscenizowany "Beniowski", bo w Katowicach i Bydgoszczy dopiero obecnie zrealizowano piękne przedstawienia "Kordiana"... Rok Słowackiego w teatrze polskim... to pojęcie nie ma sensu. Największy polski pisarz teatralny zasługuje, by jego rok trwał w teatrze zawsze. I z tego wychodząc założenia, patrzę na "Zawiszę Czarnego" w Teatrze Starym w Krakowie nie jak na rocznicową laurkę lecz jak na spektakl, którym ten żywo prowadzony współczesny teatr - krakowski odpowiednik Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy - chciał podkreślić związki tradycji z dniem dziesiejszym, ukazać Słowackiego w kształcie dalekim od celebrowanej dawności.

Mamy, mówiąc umyślnie z gruba, trzech Słowackich dramaturgów: młodo -romantycznego, realistyczno - satyrycznego i mistycznego. Ten pierwszy, najczęściej grywany, najbardziej zwietrzał: kto dziś nie oceni krytycznie naiwności "Mindowego" i "Marii Stuart", wampukizmu "Mazepy", okropności "Lilli Wenedy" wtórnych poetyczności- "Balladyny"? Ale między wpływ młodego Schillera i starego Hugo wkracza Słowacki - realista, pełen ironii i sarkazmu, Słowacki - sędzia współczesnych... a wówczas mamy "Kordiana" z carem i papieżem, Niemcewiczem i szpitalem wariatów, mamy Grabca w "Balladynie" a świętego Gwalberta w "Lilli", mamy "Fantazego"...

Aż wreszcie Słowacki mistycyzujący i mistyczny - ot kłopot. Nie zawsze. W najbardziej genezyjnych latach zgruźliczałego poety ta sama bystrość widzenia świata ziemskiego, która pozwoliła mu trzeźwo oceniać polityczną rolę towianizmu i nakazała politycznym taranem rozbijać wsteczne okopy Krasińskiego - ten sam zmysł realizmu i romantycznej ironii czuwał przy pisaniu nawet takich dramatów jak "Sen srebrny Salomei" czy "Agezylausz". W późnych dramatach Słowackiego wiele jest nieczytelności, zamętu, chaosu. Ale niemal w żadnym z nich nie brak żył i złóż złota, których wydobycie na jaw może być pięknym zadaniem odważnych ludzi teatru.

Ten zabieg powiódł się w przypadku "Zawiszy Czarnego", szkicu dramatycznego, parokrotnie rozpoczynanego i porzucanego przez poetę, a zachowanego w paru wersjach, nielicznych fragmentach, licznych urywkach, po części wykluczających się wzajem. "Dramat zdefektowany" jak "Horsztyński" czy "szczątek dramatu" jak "Książę Michał Twerski", "Krak" czy "Walter Stadion"? Opinia przechylała się raczej ku "szczątkowi", z "Zawiszy" można było czerpać tylko wspaniałą opowieść o bitwie grunwaldzkiej, więc znakomita okazja rocznicowa (w 1910 roku, a może iw 1960-tym?).

Młody reżyser JERZY GOLIŃSKI udowodnił, iż te disiecta membra poetae kryją w sobie ukrytą logikę i ciągłość, i że z poszczególnych kostek, kosteczek, ułomków da się stworzyć całość dramatyczną, od prologu do epilogu. Co więcej - wykazał praktycznie, iż "Zawisza Czarny" może być poniekąd bardziej "skończony" niż na przykład "Złota Czaszka" lub nawet "Horsztyński", którym bądź co bądź brak scen finalnych. "Zawisza Czarny" stał się na skutek opracowania Golińskiego dramatem, którego żywot sceniczny wydaje się być na przyszłość zabezpieczony.

Z prapremierą tej swojej inscenizacji wystąpił Goliński w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Nie widziałem niestety lubelskiego przedstawienia, pono było bardzo udane. W każdym razie nie pozostało odosobnione. Inicjatywę Golińskiego podtrzymał Teatr im. Modrzejewskiej w Krakowie - i oto druga próba sceny potwierdziła żywotność dramatu.

Nie jest to oczywiście monumentalne dzieło na miarę "Kordiana" czy "Samuela Zborowskiego". Jego nurt dramatyczny płynie wąskim strumieniem, czasem zapada pod ziemię jak rzeka w krasie. I nawet jego piękności liryczne są przyciszone, rwane, zdmuchnięte w pół drogi. Ale mimo tych wszystkich zastrzeżeń jest to poemat dramatyczny, którego akcja rysuje się jasno, myśl wypowiada przejrzyście. Porządkująca praca Golińskiego rozjaśniła ideę, wiodącą Zawiszę od grunwaldzkiej chwały do rycerskiego zgonu, rozjaśniła rolę kasztelana Sanockiego i Zorainy - Manduły, dała liryczne pole do działania Laurze. Pani Aliny Świderskiej nie zadowoliła (por. jej wypowiedź w "Życiu Literackim" z 7 bm.). Domaga się włączenia do scenicznego tekstu różnych fragmentów, które Goliński pominął. Ale czyż przez taką operację "Zawisza" nie stałby się zbyt ciężkozbrojny? Co za dużo, to czasem niezdrowo.

W Krakowie ten "Zawisza" znalazł znakomitego dekoratora w TADEUSZU KANTORZE. Artysta zrozumiał, że do Słowackiego abstrakcjonizm pasować może tylko w małej cząstce i stworzył dekoracje poetyckie, zarazem w pewien sposób realistyczne, skrótowe a nie bez akcentu monumentalizmu. "Kantor - li to czy nie Kantor?" pytali ludkowie, pomni na taszystowskie maniery i kariery mistrza. Kantor - odpowiadam - ale ten z czasów dekoracji do "Świętej Joanny" Shawa, Kantor figuratywny i komunikatywny. Wizja zamku, w którym Laura gości Zawiszę i namiot cesarski Zygmunta Luksemburczyka - to świetne osiągnięcie Kantora scenografa.

A przedstawienie? Jest przede wszystkim harmonijne, pełne wewnętrznego spokoju. Jest stylowe, romantyczne, żadnych udziwnień i wydziwiań. Prowadzi dramat HALINA KWIATKOWSKA. Taka właśnie jest jej rola; Prowadzącej Dramat. W popielatej sukni, z czerwonym kwiatem u piersi, mówi Kwiatkowska wiersz poety, wiążący pewne fragmenty i niejako je komentujący - mówi przejmująco, bez patosu a z romantyczną tęsknotą.

JERZY PRZYBYLSKI gra Zawiszę. W czarnej zbroi, zwalisty, jak dąb mocny a polską słabością mocy opętany. Arcypolski bohater, wzór dla Książąt Józefów i chłopców z barykad, wierny do śmierci i do śmierci się rwący. Jego tureckiego giermka gra BARBARA BOSAK, ukazując czystą namiętność wątłej branki a sługę Głupca ANTONI PSZONIAK, wyrazisty, bmierzły.

Zaskakująco celnie, jak na swój wiek, poprowadziła rolę Laury IZABELLA OLSZEWSKA. O tę rolę niejedna potknie się aktorka. Olszewska wygrała w pełni sceny z Zawiszą. Była - jak całe przedstawienie - w stylu Słowackiego, w epoce, a równocześnie współczesna w swej zalotności, swym zakochaniu, swym gniewie. Bo choć subtelna i eteryczna, cała utkana z poezji, goplania, umie jednakże ta Laura krzyknąć do Manduły: "choć puch masz łabędzi - jak on cię pozna kurwą, to odpędzi". Widziałem Olszewską dzień przed "Zawiszą" w salonowej roli sekretarki w jednej z bulwarowych komedii: wdzięk i uroda. Po roli Laury dodaję: i talent.

W epizodzie cesarskim świetną sylwetkę jak z portretu podbudował matowym głosem TADEUSZ JURASZ w roli cesarza Zygmunta. ROMANA PRÓCHNICKA narysowała ciepło i czule małą ale ważną rolę Lirenki.

"Nowy" Słowacki może mieć takie czy inne. depresje, taki czy inny budzić żal, poczucie niedosytu. Ale to jednak święto teatru polskiego. I dlatego należy o nim pamiętać, a inscenizatora i teatru odwagę pochwalić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji