Artykuły

Powrót Szekspira

W Lublinie zakończył się teatralny skandal. Skandal to mocne słowo, ale nie sposób znaleźć innego, łagodniejszego na określenie 15 - letniej nieobecności na lubelskiej scenie dramatycznej sztuk Williama Szekspira. Być może zostanę oskarżony o konserwatyzm, ale dla mnie teatr bez Szekspira jest tworem chorym, nie w pełni godnym swej nazwy. Taka sytuacja trwała w Teatrze im. J. Osterwy przez 15 długich lat. Dopiero teraz genialny stratfordczyk powrócił na lubelską scenę.

I był to powrót triumfalny. Zamykająca sezon premiera "Snu nocy letniej" była najlepszą ze wszystkich nie tylko w Teatrze Osterwy, ale w ogóle na lubelskich scenach. Tę opinię zdawała się potwierdzać premierowa publiczność, która zgotowała artystom owację na stojąco. I choć jest to wyróżnienie często przez lubelską publiczność nadużywane, to na pewno nie w tym przypadku. Tym razem aktorzy stanęli na wysokości zadania i Szekspir zabrzmiał tak jak brzmieć powinien. Realizatorzy, z reżyserującą przedstawienie Romaną Próchnicką na czele uniknęli pułapki, w którą wystawiając Szekspira wpaść nader łatwo - nie starali się udziwnić spektaklu, uatrakcyjnić go na siłę. Pozwolili przemówić Mistrzowi, którego naprawdę poprawiać nie trzeba. Trzeba go tylko czuć i rozumieć.

Lubelscy aktorzy dowiedli, iż czują i rozumieją. Właściwie cały zespół (z wyjątkiem może Anny Torończyk, która jakby nie potrafiła znaleźć się w konwencji spektaklu) zagrał swe role co najmniej dobrze. To bardzo istotne, albowiem na takim równym, dobrym tle tym jaśniejszym blaskiem zalśniły role bardzo dobre i kreacje wyśmienite.

Rozpocznijmy od tych pierwszych, które - tak się złożyło - stworzyły panie. I tu jako pierwszą wymieńmy Magdalenę Sztejman (Helena), dla której z całą pewnością będzie to spektakl pamiętny. Był to bowiem debiut tej młodziutkiej aktorki, tegorocznej absolwentki krakowskiej szkoły teatralnej. Wobec debiutantów stosuje się czasem taryfę ulgową, wszak trema w takiej sytuacji to rzecz najzupełniej zrozumiała. W tym jednak przypadku taka ulgowa taryfa nie jest potrzebna. Sztejmanówna dowiodła, iż nie zmarnowała lat spędzonych w szkole. Zaprezentowała aktorstwo ekspresyjne, pełne młodzieńczej świeżości i spontaniczności, a przy tym poparte solidnym warsztatem. Z kolei sceniczna rywalka Heleny, Hermia w wykonaniu Aliny Kołodziej, poprowadzona została w sposób odmienny. Mniej jest w niej spontaniczności, więcej - chciałoby się rzec - wyrafinowania. Prawem pewnego kontrastu postacie owe dopełniają się wzajemnie i wraz z Lizandrem i Demetriuszem (Witold Kopeć i Jerzy Kurczuk) tworzą dramaturgiczną oś spektaklu. Oni to bowiem stają się igraszką losu, trafu, namiętności. I wreszcie Tytania, królowa elfów. Postać chyba najciekawsza, bo choć należąca do świata ponadzmysłowego to przecież podlegająca ludzkim namiętnościom i ulegająca im. I tu - kolejna świetna rola Grażyny Jakubeckiej, która wyposażyła Tytanię z jednej strony w prawdziwie królewski majestat, a z drugiej w pełnię zmysłowości i - co jeszcze ważniejsze - zachowała zdumiewającą harmonię w owej dwoistości. Nie co dzień ogląda się takie role.

To samo zresztą odnosi się do trzech kolejnych ról, które powyżej bez wahania nazwałem kreacjami. Pierwszą z nich, Spodka, stworzył Paweł Sanakiewicz, który po raz pierwszy chyba miał okazję wykorzystania swej ogromnej vis comica. Granego przez siebie plebejusza obdarzył przynależną mu rubasznością, daleką jednak od trywialności i przerysowań. To kwestia nie tylko warsztatu, ale także - a nawet przede wszystkim - smaku. Tego zaś Sanakiewiczowi nie brakuje. Kreacja druga jest dziełem Wojciecha Dobrowolskiego. Puk w jego wykonaniu wnosi na scenę nieokiełznaną fantazję, moment szaleństwa owej jedynej w roku nocy, kiedy światy leśnych elfów i śmiertelników przenikają się, a niemożliwe staje się możliwym. I wreszcie Oberon, król elfów. Główny - mówiąc słowami Hamleta -machinator owej niezwykłej nocy. Kapitalnie zagrany przez Henryka Sobiecharta - aktora, który jak mało kto zna wagę każdego słowa i gestu. I całą tę wiedzę wykorzystuje w spektaklu. Kiedy patrzyłem na Oberona, nie mogłem oprzeć się pytaniu, czy dane mi będzie kiedyś zobaczyć Sobiecharta w dalszym ciągu tej roli. Czy będę miał okazję zobaczyć go jako Prospera w "Burzy"? Bo przecież Prospera to nikt inny jak właśnie Oberon, tyle że późniejszy. W grze Sobiecharta widziałem tę sugestię. Więc może kiedyś...

Takie oto były owe wielkie role - zworniki spektaklu. Ażeby jednak mogły one powstać i zaistnieć konieczny jest sprzyjający im klimat przedstawienia. To zadanie dla scenografów i kompozytora. Rewelacyjna muzyka Jerzego Satanowskiego, świetna scenografia (zwłaszcza scen leśnych) Teresy Ponińskiej i znakomite kostiumy Teresy Targońskiej - oto trzy elementy tworzące delikatną materię fantastyki i magii, nadającą spektaklowi klimat i charakter.

Lubelska inscenizacja "Snu nocy letniej" należy do najrzadszego gatunku spektakli. Takich, które zawsze wydają się zbyt krótkie. Do których zaczyna się tęsknić natychmiast po zapadnięciu kurtyny. Do których chce się wracać, ja wrócę doń na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji