Artykuły

Dobrze zaśpiewane, gorzej pokazane

"Kserkses" w reż. Wojciecha Walasika w Akademii Muzycznej w Łodzi. Pisze Magdalena Sasin w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Premiera "Kserksesa" to kolejny udany spektakl studentów Akademii Muzycznej. Może warto pokazywać go częściej?

Jak co roku wiosną adepci sztuki wokalnej przygotowali operę. Termin premiery wybrano niefortunnie: z racji długiego weekendu widownia w Teatrze Wielkim świeciła pustkami. Szkoda tym bardziej że nie ma w planie powtórzeń tego tytułu, a "Kserkses" mógłby wzbogacić repertuar łódzkiej opery, w którym dzieł barokowych jest jak na lekarstwo.

Wybierając się na studenckie przedstawienie zwykle zawężamy oczekiwania. A ten spektakl był dla widzów miłym zaskoczeniem, zwłaszcza od strony muzycznej, choć pewne drobiazgi trzeba jeszcze dopracować (pamiętać choćby, żeby arię śpiewać w stronę publiczności, a nie do kanału z orkiestrą). Największe owacje - i słusznie - zebrały Ewa Kotarska jako Kserkses (w oryginale rola przeznaczona dla kastrata, stąd żeńska obsada) oraz Amastra - Liliana Zalesińska, obdarzona głębokim altem o dojrzałym brzmieniu.

Wiele dobrego można powiedzieć o grze orkiestry. Przemyślana i logiczna interpretacja, ekspresyjna, a jednocześnie pełna prostoty, sprawiły, że partii instrumentalnych słuchało się z przyjemnością. Muzyka płynęła w sposób naturalny i niewymuszony. Dyrygent Marcin Wolniewski świetnie przygotował zespół, a podczas premiery z wyczuciem panował nad całością przedstawienia.

Inne wrażenie pozostawiły sceny z udziałem chóru. Wprawdzie w umiejętności i zdolności głosowe chórzystów nie można wątpić - to też studenci wydziału wokalnego-aktorskiego - ale zabrakło ujednolicenia barwy. Dzięki temu widać, jak niewiele wspólnego z prawdą ma przekonanie, że wystarczy ustawić obok siebie kilkunastu śpiewaków, by nazwać ich chórem.

Spektakl spodobałby się znacznie bardziej, gdyby nie ubóstwo scenografii. Na scenie znalazło się zaledwie kilka elementów: krzesło - tron dla Kserksesa, fontanna z posążkiem i "marmurowe" ściany po obu stronach sceny. Na dodatek dekoracje nie "grały", po prostu stały i się kurzyły. Pustawej sceny nie zagospodarowywali też aktorzy: każdy z osobna przedstawił przemyślaną aktorsko, ale raczej statyczną interpretację, zabrakło też logicznego połączenia gry poszczególnych bohaterów. Szkoda że reżyser Wojciech Walasik nie włożył w ten aspekt spektaklu więcej wysiłku i pomysłowości. Na szczęście dzięki kostiumom autorstwa studentów ASP było na czym "oko zawiesić". Marcin Kokociński i Grzegorz Skwara zaproponowali stroje eklektyczne, ale barwne i pomysłowe. Chociaż na początku, trzeba przyznać, widz czuł się nieco zakłopotany, widząc Elwira (w tej roli Krzysztof Caban) w ubraniu przypominającym ochroniarza. O co projektantom chodziło? Ta zagadka - podobnie jak skomplikowane perypetie uczuciowe bohaterów - wyjaśniła się dopiero w finale. Wśród przewidzianych w partyturze recytatywów ni stąd ni zowąd pojawiła się kwestia Elwira: "Jestem całkiem wstrząśnięty". Widzowie najwyraźniej też byli wstrząśnięci, niektórzy nawet nie od razu zaczęli się śmiać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji