Artykuły

Szczęście nie zawsze jest radosne

"Strach zżerać duszę" na podstawie filmu Rainera Wernera Fassbindera w reż. Agnieszki Jakimiak w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Iwa Poznerowicz w Teatrze dla Was.

Zespół "Teatru, który się wtrąca", czyli warszawskiego Teatru Powszechnego, przygotował kolejną premierę, w założeniu trudną i kontrowersyjną (choć widać, że Łysak ze Sztarbowskim ostatnimi propozycjami repertuarowymi próbują chyba na chwilę nieco złagodzić kaliber poruszanej dotychczas problematyki). Jest to "Strach zżerać duszę" w reżyserii Agnieszki Jakimiak. Spektakl zrealizowany został na podstawie filmu Rainera Wernera Fassbindera pod tym samym tytułem. Czarno-biały film, mocno osadzony w niemieckich realiach lat siedemdziesiątych, jest pozycją bardzo ciekawą i poruszającą. Niestety, nie można tego powiedzieć o spektaklu. Ale zacznijmy od początku. Najpierw kilka słów o filmie, który Rainer Werner Fassbinder - nieżyjący już niemiecki reżyser, scenarzysta, producent i aktor - wyreżyserował w 1974 roku.

Jest to historia przyjaźni, romansu, a w konsekwencji małżeństwa sześćdziesięcioletniej sprzątaczki Emmi z młodszym o trzydzieści lat marokańskim gastarbeiterem Alim. Oboje są zagubieni i samotni. Ona, wdowa po polskim robotniku czasu wojny, żyje samotnie w swoim mieszkaniu, wśród wścibskich sąsiadek. On, kiepsko mówiący po niemiecku, mieszka na peryferiach miasta w sześcioosobowym pokoju. Sam o sobie mówi, że dla Niemców jest tylko "arabskim psem". Ich miłość, chociaż nikogo nie krzywdzi, w oczach sąsiadów i rodziny jest nieomal zbrodnią. Otoczenie robi wszystko, aby zniszczyć ten związek. Prawie im się udaje. Emmi i Ali uciekają na długie "wakacje". Po powrocie okazuje się, że temat ich romansu już się "znudził". Sąsiadki zaczynają doceniać siłę fizyczną i pomoc Alego, rodzina prosi o wsparcie w wychowaniu dzieci. Nawet okoliczny sklepikarz uznał, że lepiej zaakceptować miłość "starej kobiety i arabskiego psa", niż stracić bardzo dobrą klientkę. Koniec filmu wzbudza nadzieję, że może tej dziwnej parze uda się zachować swoje uczucie.

Niestety, spektakl przygotowany przez zespół Teatru Powszechnego nie wzbudza żadnych nadziei. Jest to bardziej performance niż przedstawienie. Rozpoczyna się pastiszem panelu dyskusyjnego, na którym zaproszeni goście (m. in.: "zmartwychwstały" reżyser filmu i reżyserka spektaklu) starają się bardzo "mądrze" mówić o swojej twórczości. Po zakończeniu widzowie zaproszeni są na projekcję filmu. W jej trakcie podczas wybranych scen pojawiają się główne postacie: Emmi i Ali. Widzimy rodzące się między nimi uczucie. W pozostałych rolach występują aktorzy spektaklu Agnieszki Jakimiak. Podejrzewam, że reżyserce chodziło o płynne przejście z klimatu filmu do sztuki. Jakby spektakl miał być kontynuacją i uzupełnieniem wybranych fragmentów filmu.

Podstawowe założenie reżyserki to całkowite usunięcie głównych bohaterów z przedstawienia. Czworo grających aktorów: Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman i Julian Świeżewski, odzwierciedla społeczeństwo, które opowiada i komentuje historię tej miłości. Jest agresywne, oceniające i zazdrosne. Uznaje, że tylko w jeden sposób można żyć, wyznawać określone wartości. Każde odstępstwo od tych uznanych przez społeczeństwo wytycznych powinno być zniszczone.

Na uwagę zasługuje scenografia autorstwa Mateusza Atmana, jest ciekawa i intrygująca. Przedstawia pokój, w którym wszystkie sprzęty i kwiaty są białe, jakby posypane wapnem. Ta biel w zależności od sceny i prezentowanego tekstu podświetlana jest kolorowymi reflektorami. W rogu pokoju stoi naturalnej wielkości krucyfiks. Jest elementem scenografii, ale sens jego obecności przemawia do mnie tylko w jednym momencie. W scenie, w której bohaterowie zaczynają stosować przemoc w stosunku do siebie, krucyfiks jest zasłonięty marynarką. Może ten moment ma nam uświadomić to, co dzieje się w wielu domach na całym świecie. Ma pokazać zakłamanie i hipokryzję. Robimy coś bardzo złego, ale zasłońmy oczy naszemu Bogu, w którego wierzymy i którego nauki wyznajemy.

Film kończy się sceną w szpitalu, gdy Emmi bez słów przyrzeka opiekować się chorym mężem. Daje to cień szansy, że może uda im się być dla siebie wsparciem. Niestety, w spektaklu ostatnią sceną jest odśpiewanie parafrazy piosenki "Graj piękny cyganie", zmienione na "Graj czarny cyganie" i z erotycznymi pląsami aktorów wśród widowni. Doprawdy nie umiem - mimo najszczerszych chęci - nadążyć za artystycznymi przemyśleniami twórców przedstawienia. Ale nie należy tracić nadziei - może innym się uda. Co poniektórzy krytycy - lanserzy na pewno wiele mi wytłumaczą - a przy okazji popiszą się swoim intelektualno-filozoficznym zapleczem. Klakierów już na premierze nie zabrakło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji