Artykuły

Mamy operę!

NARESZCIE i Warszawa ma operę! I to zarówno w znaczeniu sali, jak i imprezy. Sala "Romy", po gruntownej przeróbce, z ohydnej rajt szuli, nieprzytulnej, akustycznej na hałasy z sali, a głuchej na dźwięki z estrady - przekształciła się w zaciszną salę teatralną. Ze wszystkich miejsc dobrze widać, nikt już nie miażdży nam kolan, jak dawniej. Ale z akustyką już chyba nigdy nie będzie idealnie...

Jeśli chodzi o operową premierę "Wesela Figara" Mozarta, to mamy jeden tylko zarzut zasadniczy: czemu właśnie ta opera? Wiemy zza kulis o różnych trudnościach i przeszkodach. Ale publiczność to nic nie obchodzi, i zapyta ona na pewno: czemu nie opera polska, a chociażby słowiańska? Mozart jest dla naszych młodych śpiewaków za trudny: wymaga lekkości, gracji, swobody, których nie może nauczyć najlepszy nawet reżyser; przynosi je tylko rutyna.

Mamy przed sobą program - omówimy przedstawienie w jego kolejności. A więc - muzyka Mozarta. Dyr. Z. Latoszewski, prawie nic nie uroni z jej wiecznego piękna. Z orkiestry wydobył tyle precyzji wykonawczej, ile w obecnym stadium rozwoju dać jest ona w stanie. Przekład polski A. Rymkiewicza, nie uraził naszego ucha and razu; to już duży sukces, jak na libretto opery.

Wykonawcy: Bolesław Jankowski jako hr. Almaviva, był za bardzo gubernatorem Scarpią z "Tosci". Podobnie jak jego sceniczna małżonka Joanna Krysińska - zbyt na serio traktował swe miłosne perypetie. Dzielą oni w tym winę z reżyserem. Janikowski jest bardziej obyty scenicznie, niż zupełnie jeszcze surowa Krysińska. Głosowo - on za oszczędny, ona zbyt szafująca swym silnym sopranem. Hrabia dykcją bił swą żonę na głowę.

Najlepiej z solistów wypadła M. Dobrowolska - Gruszczyńska, jako Zuzanna. Była subretką ruchliwą a nie trywialną, śpiewała czysto i wyraźnie. Jej partner Figaro w ujęciu Roberta Sauka - za sztywny; artysta winien poruszać się z własnego popędu, a nie za pociągnięciem niewidzialnej niteczki przez reżysera. Śpiewał dobrze - w całości wypadł dodatnio. Paź Cherubin (Krystyna Brenoczy) i córka ogrodnika (Halina Mickiewicz), tworzyli miłą parkę... serdelków. Pulchność młodego, a tak seksualnie pobudliwego pazika, zamazała wyrazistość tej postaci. Czysty głosik i ładna buzia Cherubina, uspasabiały publiczność sympatycznie.

Grupę już czysto komiczną reprezentowali: H. Stecka (Marcelina), która odbijała wyraźnie od reszty zespołu rutyną sceniczną; L. Grzegorzewski (Bazilio), bardzo jeszcze surowy; E. Pawlak (dr Bartolo), przyjemny w grze i śpiewie; wyrazisty ogrodnik K. Waltera i komiczny sędzia Z. Suchodolskiego.

Reżyseria Józefa Munclingra, gościa z Pragi, skutecznie walczyła ze statycznością operowych arii, trudną do usunięcia szczególniej u debiutantów. Sądzimy, że wspomniane wady i braki w grze artystów nie są winą reżysera, lecz... młodości.

Wśród chórzystów ze wzruszeniem ujrzeliśmy naszych starych (dosłownie!) znajomych i znajome jeszcze z ś.p. operetki na ul. Bielańskiej. Że śpiewali składnie - to inna sprawa. Hiszpańskość, zresztą tak wątpliwa, tej całej historii, kłóci się wyraźnie z formą wprowadzonego baletu, żywcem wziętego z "Carmeny". Dwa style - i zgrzyt, w widowisku. Kostiumy J. Hawryłkiewicza - barwne i sharmonizowane. Dekoracje tegoż, z konieczności syntetyczne, z lekka tylko zarysowujące tło akcji, na ogół przyjemne, oprócz tych świeczników, które wyglądają nieco pogrzebowo.

Rozumiemy, te ciężko jest podnieść rękę na... Mozarta. Ale należało chyba dokonać pewnych skrótów, na czym zyskałaby całość. Dzisiejsza publiczność lubi akcję wartką; z tym należy się liczyć.

Dokonano wielkiego wysiłku - uzyskano dobre na ogół wyniki artystyczne, "Wesele Figara", powinno się cieszyć dużym powodzeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji