Artykuły

Buntownicy bez wyraźnego powodu, grający w rytm przyjemnej muzyki

"Tlen" Iwana Wyrypajewa w reż. Rudolfa Zioło w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Kiedy Iwan Wyrypajew wystawiał premierowo swoją sztukę "Tlen" w Moskwie w 2001 r. dramat natychmiast okrzyknięto manifestem pokolenia. Zastanawiam się, głosem jakiego pokolenia miałby być "Tlen", wystawiony w ten weekend przez Teatr Muzyczny? Millenialsów?

Kiedy zaczyna się spektakl, światła nad widownią Sceny Nowej nie gasną. Możemy więc niezobowiązująco konwersować sobie z sąsiadem lub sąsiadką w fotelu obok, słuchając płynącej z głośników przyjemnej muzyki, wybranej do tego przedstawienia przez (grającego w nim gościnnie) Patryka Szwichtenberga. Aktorzy także nie spieszą się, by zacząć spektakl. Zajmują miejsca w fotelach w tyle sceny, skąd wstają, by pojedynczo lub w duetach odgrywać potem kolejne z dziesięciu obrazów, składających się na dramat.

Scena bez rampy

Ani jeden, ani drugi chwyt, wykorzystany przez reżysera Rudolfa Zioło do inscenizowania początku-niepoczątku przedstawienia, nie potrząsa nowości kwiatem. Tak w teatrze bywa, że światła nie od razu gasną albo że aktorzy zarazem grają i oglądają widowisko, a dzieje się tak zwykle wtedy, gdy reżyser chce powiedzieć: To, co pokazuję, to nie jakaś oddzielony od rzeczywistości sztuczny teatralny świat, to coś na tyle autentycznego i prawdziwego, że ani rampa pomiędzy widownią i sceną, ani granica pomiędzy aktorem i postacią nie mają tu racji bytu.

Intuicja reżysera szła w dobrym kierunku, bo siła tekstu Wyrypajewa opiera się na tym właśnie: autentyczności, wewnętrznej prawdzie pewnego doświadczenia, osobistego i pokoleniowego, które Wyrypajew w "Tlenie" wypowiedział. To, po pierwsze, dramatyczne przeżywanie współczesnej Rosji, z jej poimperialną propagandą, z moskiewskim nowobogactwem i tradycyjną biedą prowincji, z narkotykami i wszechobecną wódką, rumem pitym z colą i swetrami, które zamieszkujący prowincjonalne miasteczka młodzi Rosjanie nosili wpuszczone w spodnie. W tej upiornej mieszaninie starego i nowego rzeczywiście - i to czuje się "przez skórę" w trakcie lektury dramatu - nie było czym oddychać. Ale "Tlen" Wyrypajewa to nie tylko Rosja, to także opisane przez dramaturga globalne niepokoje i zamęt przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia. Wszystko to razem zderzone z wrażliwością kogoś, kto chce, by świat był miejscem piękna, dobra, miłości i sprawiedliwości. Rzeczy, bez których nie można przecież oddychać, a dla których miejsca na tym świecie niema. O tym dramatycznym napięciu mówi "Tlen". I to trzeba w nim zagrać.

Dwa mury

W jednym z dziesięciu scenicznych obrazów, w których występuje ośmioro młodych aktorów, Iga Grzywacka, oparta o biegnący bokiem sceny wysoki mur, obrysowuje na nim kredą granice swego ciała. W taki sposób ekipy kryminalistyczne zaznaczają, jak leżały zwłoki ofiary. Sugestia wydaje się jasna: Każdy z tej ósemki młodych ludzi jest ofiarą tego bezdusznego świata. Każdy?

Fragment muru po drugiej stronie, nad didżejskim stołem, przy którym Patryk Szwichtenberg miksuje dobraną przez siebie muzykę, opatrzony jest umieszczonym wysoko napisem "TLEN", tak jakby jakaś droga wyjścia z tego świata istniała. Ale to jednak nadal mur, a nie wyjście. Scenograf Andrzej Witkowski stworzył na scenie zamkniętą przestrzeń, w której rozgrywa się emocjonalne szarpanina bohaterów.

Temperatura tych emocji jest niemała, często kumulują się one w krzyku i w dramatycznych gestach, najbardziej bodaj w dialogu Reni Gosławskiej i Patryka Szwichtenberga. Mój największy problem, jaki mam z "Tlenem" w reżyserii Rudolfa Zioły, polega na tym, że trudno mi w prawdziwość tych emocji tak do końca uwierzyć. Mało przekonująco zatem zostały przez młodych aktorów zagrane? Nie w tym rzecz. "Tlen" dowodzi raczej, że zespół Teatru Muzycznego (wsparty grającymi tu gościnnie, poza wspomnianym Szwichtenbergiem, przez Filipa Jasika i Marcina Sztendla) radzi sobie z aktorskimi zadaniami nie gorzej, niż z wokalnymi. Ale - z jakichś powodów nie potrafiłem uwierzyć w autentyczność tego buntu przeciwko światu, autentyczność, do której reżyser usiłował mnie przecież przekonać od samego początku przedstawienia.

Wiele lat temu, bo w 2005 r., Teatr Muzyczny wprowadził na afisz hip-hopowy musical "12 ławek". Hiphopowcy, którzy w nim zagrali, nie kończyli aktorskich szkół, ale wydawali się na scenie szczerzy i autentyczni. Nic dziwnego: grali o sobie. Aktorzy gdyńskiego "Tlenu" zdają się sugerować, że również grają o sobie, ale tworzy to tylko wrażenie gry. Jeśli grają dobrze - czemu właściwie się czepiam? Może z tego jednego powodu: Że gdy sięga się po "Tlen" Wyrypajewa, warto to robić tylko wtedy, gdy świat wydaje się nam jakąś duszącą zmorą i gdy walczymy z nim jak o dostęp do powietrza. W przeciwnym razie - jaki jest ważny powód, by to robić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji