Artykuły

Mieczysław Święcicki. Czaruś, dandys, ale przede wszystkim wielki artysta...

Mietek zawsze mówił pięknie o ludziach, nawet gdy ci nie za bardzo na to zasługiwali. To był człowiek wielkiej tolerancji, wrodzonej kultury bycia - mówi Konstanty Węgrzyn, wieloletni przyjaciel Mieczysława Święcickiego. Przyjaciele i współpracownicy wspominają zmarłego artystę Piwnicy pod Baranami.

- Piwnica pod Baranami miała dwie wielkie indywidualności: Ewę Demarczyk i Mieczysława Święcickiego. Kiedy śpiewała ta pierwsza, dusza drgała. Potem na scenie pojawiał się Mietek ze swoimi balladami, jak "Madame Irene" Wertyńskiego. Jakoś się człowiek ukoił przy jego śpiewie. Uspokoiła się dusza - mówi Konstanty Węgrzyn, współzałożyciel i wieloletni dyrektor Cricoteki, założyciel Salonu Dzieł Sztuki Connaisseur w Krakowie i wieloletni przyjaciel Święcickiego.

Ich przyjaźń zaczęła się w latach 60. od zawodowego spotkania. Węgrzyn był wtedy wiceprezesem Rady Dzielnicy Zwierzyniec, a żona Święcickiego - konserwatorka sztuki - szukała akurat miejsca na pracownię.

- Od tamtego czasu byłem na niemal wszystkich premierach Piwnicy, często spotykaliśmy się z Mietkiem, Zygmuntem Koniecznym i - jak to się wtedy mówiło - całą piwniczną bandą u mnie w domu przy ulicy 18 stycznia, czyli teraz na Królewskiej. Produkowałem wtedy nalewki, naturalnie w celach towarzyskich. Dzięgielówka, tarniówka, wiśniówka. Nasze spotkania przedłużały się zwykle do rana - mówi Węgrzyn. I dodaje: - To były niezapomniane rozmowy. Dziś jestem wściekły na siebie, że ich nie nagrywałem.

O czym rozmawiano nad kieliszkiem? - Nigdy o polityce. Wiadomo było, że cała ówczesna elita Krakowa miała jednoznacznie krytyczny stosunek do władzy. Robiliśmy po prostu swoje, a artyści "robili cenzurę w konia". Mietek zawsze mówił pięknie o ludziach, nawet jak ci nie za bardzo na to zasługiwali. To był człowiek wielkiej tolerancji, wrodzonej kultury bycia.

O skarbach Krakowa

Zdaniem przyjaciela Mietek miał niepowtarzalny talent, genialnie dobierał też repertuar. Węgrzyn w swoim samochodzie ciągle ma płytę "Żółty Anioł". - Często słucham jej, budzi we mnie jakąś tęsknotę. Kiedy słyszę, jak Mietek śpiewa "Jęczmienne łany", widzę, jak chodzę po górach z moimi - wówczas małymi - synami. Wołam za nimi, a potem widzę Mietka - tłumaczy.

- Kiedy dowiedziałem się, że Mietek zmarł, przypomniały mi się słowa bodajże Andrzeja Stasiuka: "Pamięć jest potrzebna po to, by o czymś rozmawiać, tęsknić i opłakiwać". Ta definicja dobrze się u mnie sprawdziła. W jednej chwili wszystko sobie przypomniałem. Te wieczory, koncerty, śpiew Mietka, nocne rozmowy przy nalewkach i ten płacz, który człowiek musiał stłumić, że już go nie ma - mówi Węgrzyn.

I dodaje: - Tadeusz Kantor, z którym kilkanaście lat współpracowałem, zwykł mówić o "skarbach Krakowa". Uważał, że Kraków to miejsce, gdzie pojawiają się geniusze. Miasto nie zawsze umiało otoczyć opieką swoich artystów. Niektórzy, jak Kantor, potrafili sobie to wywalczyć. Mietek nie miał tego szczęścia, by władze się nim jakoś zaopiekowały i stworzyły mu miejsce do twórczości. Mietek nic poza Piwnicą nie miał. Tylko tam był wielkim, prawdziwym, genialnym pieśniarzem.

Na wspomnienie Mieczysława Święcickiego daje się też namówić Kamila Klimczak, aktorka i piosenkarka, najmłodsza artystka Piwnicy. - Wspaniały artysta, który niezrównanie śpiewał romanse rosyjskie. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy na żywo widziałam kabaret Piwnicy pod Baranami. Na scenie występowali nie żyjący już dziś: Halina Wyrodek, Marek Pacuła i Mieczysław Święcicki. Miałam w oczach łzy wzruszenia. Myślę, że publiczność kabaretu reagowała w ten sam sposób - mówi Klimczak.

Kochał kobiety, one jego też

Piwnica pod Baranami to zespół indywidualności, ale Święcicki do samego końca był wyjątkowo autonomicznym artystą. Kiedy miał już problemy ze zdrowiem, pojawiał się w Piwnicy i od razu wchodził na scenę. Z równym humorem i fasonem śpiewał do końca. Jeszcze w sobotę bawił publiczność swym występem na scenie kabaretowej. Zmarł w środę 7 lutego.

- Mieczysław kochał kobiety, one jego też. To była miłość z wzajemnością. Darzył je wielką estymą. Kobiet w różnym wieku wokół pana Mieczysława było zawsze sporo. Przychodziły i się nim opiekowały. To zawsze były bardzo ciekawe osoby - wspomina Kliczmak.

- To prawda. Panie szalały na jego widok. Miał to coś, wabik, który przyciąga wielbicielki. Wystarczyło, że Mietek pojawił się na scenie, a tłum szalał i wiwatował. Za każdym razem, do ostatnich jego dni - mówi Bogdan Micek, dyrektor Piwnicy pod Baranami. I dodaje: - To była niezwykle barwna postać, tak barwna jak jego krawaty, których miał niezliczoną ilość. Setki. Dostawał je od panien, mężatek. Czasem kobiety obdarowywały Mietka krawatami swoich mężów.

Mieczysław Święcicki do Krakowa przybył w 1956 roku, dwa lata później na Plantach poznał Piotra Skrzyneckiego, który zaprosił go do Piwnicy. On z kolei wprowadził Zygmunta Koniecznego, który później stał się jego kompozytorem. Znane dzięki Ewie Demarczyk "Grande Valse Brillante" czy "Groszki i róże" Zygmunt Konieczny skomponował właśnie dla niego.

Przyjechał na studia, ale nie dostał się do szkoły teatralnej, więc został studentem szkoły muzycznej. Później eksternistycznie - podobnie jak wielu artystów w tamtym czasie - dostał tytuł aktora dramatycznego. - Barwna postać, widoczna w środowisku krakowskim. Lata 50. to był szary czas. Na jego tle wyróżniał się strojem. Chodził w kimonie japońskim, kapeluszu, długim płaszczu, popielatym garniturze w prążki, w białym garniturze. Ubóstwiał szale, zawsze miał na szyi ze trzy, cztery. Spośród których jeden był na pewno czerwony. Od uroków. Był przesądny - wspomina Micek.

- Wyróżniał się nie tylko łatwością nawiązywania kontaktów, miał też przepiękny głos. Było w nim dużo ciepła - tłumaczy Micek. I dodaje: - On był takim czarusiem, troszeczkę dandysem. Jak inni artyści ze skłonnością do autokracji. Miał piękne, długie, bogate życie, niekoniecznie przekładające się na finanse.

Ars Longa

Święcicki przez wiele lat był zaangażowany w działalność Fundacji Kultury i Sztuki Europejskiej "Ars Longa". Pomagał ludziom niepełnosprawnym, biednym. W ten sposób korzystał ze swojej popularności.

O konflikcie z Piotrem Skrzyneckim jego przyjaciele i współpracownicy mówią mało. - Mieciu przez długi okres swojego artystycznego życia działał nie tylko w Piwnicy, ale także w Teatrze Rapsodycznym u Mieczysława Kotlarczyka, gdzie występował w kilku sztukach. Występował w Teatrze 38, później przeniósł się na Śląsk, grał na scenie w Bytomiu. Zawsze przyciągał liczną publiczność. Miał też okres, kiedy występował z piosenkami żołnierskimi, zdobywał w Kołobrzegu liczne nagrody. To nie podobało się Piotrowi, stąd jego krótkie rozstanie z Piwnicą, do której wrócił na 45-lecie kabaretu. Został z nami do samego końca - mówi Micek.

Na Plantach, gdzie poznał Piotra Skrzyneckiego, Mieczysław Święcicki zakończył swoje życie. Wywrócił się, serce nie wytrzymało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji