Artykuły

Wrocław. Powrót "Frankensteina"

Kiedy "Frankenstein" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka sześć lat temu miał premierę w Centrum Kongresowym przy Hali Stulecia, pisałam, że spektaklowi niewiele brakuje, żeby z bardzo dobrego przedstawienia stał się olśniewającym. I że wystarczyłyby drobne skróty, żeby utrzymać wysoki poziom całości.

Dziś tych postulatów pożałowałam, bo podczas przenosin przedstawienia na dużą scenę Capitolu wycięto jedną piosenkę (tym widzom, którzy zatęsknią za "Muchą", pozostaje CD z przebojami z "Frankensteina"), przez co widzowie mogą zapomnieć, że oglądają musical.

W pełnym wymiarze

Szczęśliwie później spektakl odzyskuje wigor, a przeprowadzkę trzeba zaliczyć do udanych. Opowieść, która dusiła się na małej scenie Centrum Kongresowego, tu dostała więcej oddechu, a wszystkie jej wizualne elementy mogły wreszcie wybrzmieć w pełnym wymiarze. Korekty obsadowe są tu niewielkie (w rolach głównych oglądamy tych samych aktorów) i dotyczą przede wszystkim trzeciego planu, gdzie pojawia się m.in. Artur Caturian. Gdyby użyć szkolnej skali ocen, dałabym temu "Frankensteinowi" po tym lekkim liftingu piątkę z minusem, choć musical ma zadatki na szóstkę.

Łatwiej od punktowania wad przychodzi wyliczanie zalet "Frankensteina". To muzyka Piotra Dziubka, w której usłyszymy miks gatunków: od wodewilu, przez ciężkiego rocka, aż po musicalowy przebój "Weź pod rękę Frankensteina", który będzie nam się tłukł po głowie przez dobrych kilka dni po obejrzeniu spektaklu. To teksty piosenek autorstwa Rafała Dziwisza, bez których, przy najlepszej nawet muzyce, "Frankenstein" byłby pozbawiony przebojów.

Wreszcie znakomici aktorzy. Od odtwórców głównych ról - Mariusza Kiljana (jego Victor Frankenstein to jedna z tych kreacji, za którymi wrocławska publiczność zdążyła się stęsknić) i Cezarego Studniaka, który skutecznie śmieszy, tumani, przestrasza jako Monstrum, przez fantastyczną Justynę Szafran w roli matki, Helenę Sujecką jako kłamliwą Elżbietkę, Mikołaja Woubisheta jako Henry'ego, po Bartosza Pichera (Igora), nie licząc aktorów, którzy pojawiają się na trzecim planie, tworząc charakterystyczne kreacje.

Scenografia Damiana Styrny i kostiumy Katarzyny Paciorek budują spójny klimat, którego dominantą są odwołania do kina okresu niemieckiego ekspresjonizmu, ale też plastycznych światów Tima Burtona. I jeszcze dynamiczna choreografia Beaty Owczarek i Janusza Skubaczkowskiego.

Diagnozy i intuicje Kościelniaka

Z kolei dramaturgiczno-reżyserskie zabiegi zderzają ze sobą sprzeczne tonacje: grozę z humorem, zabawę z refleksją, klimat mrocznej legendy zanurzonej w odległej przeszłości z odniesieniami do współczesnego świata.

Bo choć czas akcji wrocławskiego "Frankensteina" nie jest ściśle określony, to diagnozy i intuicje Kościelniaka dotykają najnowszej historii Europy i jej przyszłości. Od zagrożenia, niepokoju i przeczucia wielkiego kryzysu w Niemczech po I wojnie światowej, przez konsekwencje tych nastrojów w kolejnej wielkiej wojnie, aż po całkiem współczesne prognozy futurologów, wieszczących czekające nas w przyszłości wojny z robotami, w których to ludzkość będzie stała na straconej pozycji.

Ten ostatni wątek wybrzmiewa zresztą dziś zdecydowanie mocniej niż podczas premiery. Wygłaszana przez Frankensteina reklama Monstrum, które będzie się opiekować starszymi, spełni rolę taniej siły roboczej, a wreszcie pozwoli się wysłać na wojnę, zdążyła już niemalże w całości się zrealizować.

Opowieść o narodzinach zła

Kościelniak poprzez historię szalonego naukowca i stworzonego przez niego Monstrum opowiada nam o narodzinach zła, o pierwiastku pychy, który lęgnie się w ludzkiej duszy i pozwala marzyć o boskiej roli stworzyciela nowego życia. Ostrzega przed niebezpieczeństwem tych zabiegów - Monstrum z powieści Mary Shelley dziś z łatwością można byłoby wymienić na pozszywanego we współczesnych laboratoriach znacznie równiejszym ściegiem robota, androida, cyborga, awatara, które obdarzone podmiotowością mogą stać się równie nieobliczalne.

Te wszystkie elementy serio są w spektaklu równoważone lekką formą. Wojciech Kościelniak nie zamęcza widza swoimi spostrzeżeniami na temat sztucznej inteligencji i etyki w nauce, serwując je niejako przy okazji, w lekkostrawnym opakowaniu teatru rozrywki.

Kicające po lesie zajączki przypominają króliczki "Playboya", a roztańczone zombie nie sprawiają wcale, że nabieramy ochoty na ucieczkę z teatru, wręcz przeciwnie, chętnie dołączylibyśmy do finałowego tańca. Bywa owszem groźnie, ale tylko po to, żebyśmy za chwilę poczuli budzące ochotę do śmiechu łaskotanie. Jeśli gdziekolwiek może spełnić się marzenie o spektaklu, który bawiąc, skłania do myślenia, to "Frankenstein" jest bardzo blisko tego ideału.

"Frankenstein" na podstawie powieści Mary Shelley, scenariusz i reżyseria Wojciech Kościelniak, kolejne spektakle od środy do niedzieli o godz. 19, tylko na ten piątkowy są jeszcze bilety - kosztują od 35 do 150 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji