Pierwszy krok w budowie baletu
"Córka źle strzeżona" w reż. i choreogr. Henryka Konwińskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Anna Woźniakowska w Dzienniku Polskim.
Sądząc z natężenia oklasków, najbardziej podobał się drób, czyli rezolutna kurka, zadziorny kogucik i urocze kurczątka (Marzena Biesiadecka, Magdalena Migdałek, Wiktoria Sado, Ariadna Herzig, Wiktoria Jachym i Oksana Balatzko).
Nieco mniejszym aplauzem nagrodzono wdowę Simone, tradycyjnie tańczoną przez mężczyznę (Kazimierz Cieśla). Dalej uplasowali się kolejno: tytułowa córka, czyli Agnieszka Wolny, jej ukochany tańczony przez Sebastiana Soleckiego (oboje z poznańskiego Teatru Wielkiego), niefortunny pretendent do jej ręki Marek Kozielski i jego ojciec Andrzej Biegun, dotąd śpiewający na krakowskiej scenie, a bardzo dobrze odnajdujący się w tanecznej charakterystycznej roli. A jeszcze dalej również nie tancerz Stanisław Knapik, jako notariusz oraz zespół baletowy Opery Krakowskiej wspomagany przez uczniów Studia Baletowego Opery i tancerzy Zespołu Pieśni i Tańca Nowa Huta.
To najkrótsza relacja z poniedziałkowego spektaklu najnowszej produkcji Opery Krakowskiej - baletu "Córka źle strzeżona" według libretta Jeana Daubervala, z muzyką Petera Ludwiga Hertza, obficie inkrustowaną zapożyczeniami z Rossiniego, w choreografii Henryka Konwińskiego i w scenografii Jana Bernasia, a pod batutą Piotra Sułkowskiego.
Oglądając spektakl, zastanawiałam się, co jest potrzebne, by klasyczny balet o błahym komediowym wątku oprawionym muzyką miłą dla ucha, ale doskonale nijaką (z jakąż radością ucho witało fragmenty rossiniowskich partytur!) potrafił prawdziwie zainteresować publiczność? Odpowiedź nasuwała się sama - konieczna jest perfekcja inscenizacyjna poparta autentycznym zaangażowaniem wszystkich wykonawców. Jeśli widzowie mają się bawić, radością i wdziękiem emanować muszą tancerze. A jak z tym było w poniedziałek, świadczy właśnie omówiona na wstępie temperatura braw towarzyszących końcowym ukłonom. Gdyby cały zespół baletowy czuł się na scenie tak dobrze i tak się bawił jak wyżej wymienieni, satysfakcja publiczności byłaby pełna. Niestety, większość zespołu baletowego swe pas wykonywała absolutnie mechanicznie, z wyraźną troską o to, by sprostać zadaniu i pokonać ziemskie ciążenie, a przecież układy taneczne nie były specjalnie skomplikowane. Gwoli sprawiedliwości powiedzieć jednak trzeba, że widzowie opuszczali teatralną salę zadowoleni.
Balet Opery Krakowskiej jest w trudnej sytuacji, jak cała zresztą instytucja. Niewielki, traktowany ściśle użytkowo jako dopełnienie spektakli operowych i operetkowych, a więc nie dający zawodowej i artystycznej satysfakcji artystom, zmuszonym szukać gdzie indziej zawodowego spełnienia, nie miał właściwie dotąd szans rozwoju. Powstająca przy rondzie Mogilskim nowa siedziba opery takie szanse stwarza. W tym kontekście odbieram wystawienie "Córki źle strzeżonej" jako pierwszy krok do budowy w Krakowie prawdziwego zespołu baletowego. Muszą jednak już teraz pracować z tancerzami najlepsi choreografowie, również w charakterze pedagogów. Muszą się znaleźć na to środki, inaczej na nową scenę przeniesiemy dzisiejszą niemożność oderwania się od desek scenicznych oraz sztampowość układów i gestów.
Co najbardziej doskwierało mi w poniedziałek, to scenografia malowana w estetyce drukowanych na podłym papierze i kupowanych za grosze w kioskach "Ruchu" w latach głębokiego PRL-u książeczek dla dzieci.
Na zdjęciu: projekt kostiumu Lise autorstwa Jana Bernasia.