Artykuły

Debiut reżyserski Łukasza Garlickiego. Nieporozumienie

"Zimę" Jewgienija Griszkowca upodobali sobie reżyserzy debiu­tanci. Jeden poległ dwa sezony te­mu, wystawiając śmiertelnie nud­ną inscenizację w Teatrze Studio -przemknęła jak meteor i zgasła. In­nego debiutanta, Łukasza Garlic­kiego - zdolnego aktora młodego pokolenia - od sromotnej klęski uchroniła teraz tylko Agnieszka Roszkowska. Jej błyskotliwe, kilku­minutowe wejścia pozwoliły prze­trwać pozostałe, niemiłosiernie dłużące się kwadranse przedsta­wienia bez koncepcji.

Griszkowiec, po filologii na uni­wersytecie w syberyjskim Kemerowie, jest teatralnym samorodkiem. W 1991 r. założył Teatr Loża, gdzie stworzył dziesięć przedstawień me­todą improwizacji. Z jednym z nich pojawił się na międzynarodowym festiwalu Nowy Europejski Teatr w Moskwie w 1998 r., by zebrać za­służone laury i dziesiątki zapro­szeń, także zagranicznych. Pokazał wówczas rewelacyjny autorski mo­nodram "Jak zjadłem psa", z którym przed trzema laty był też w Polsce. Materiał do niego i do "Zimy" zaczerpnął z traumatycznego przeży­cia, jakim okazała się dlań trzyletnia służba w Marynarce Wojennej na Oceanie Spokojnym. W rutynie woj­skowych zajęć odnajdywał pierwiast­ki absurdu, ale i czystej poezji. Ni­czym współczesny Diderot, tworzy swoje opowiastki z nieokiełznanym poczuciem humoru. Z bohaterami, którym nawet nie przyjdzie do gło­wy, by uskarżać się na los.

W "Zimie" dwaj żołnierze pil­nują skrawka pustego terenu. Noc, gwiazdy, siarczysty mróz. Oczeku­jąc sygnału na odpalenie ładunku wybuchowego, skracają czas pogaduszkami o przyjemnościach wy­nikających z palenia tytoniu czy o idiotycznym obowiązku czytania szkolnych lektur. Zamarzającym w syberyjskiej pustyni chłopakom przewinie się przed oczami film z wydarzeniami z przeszłości: drewniany samochodzik jako prezent zamiast wymarzonego rowe­ru; nieporadne uściski podczas pierwszej randki z dziewczyną. W końcu wydobyta z chłopięcych wyobrażeń o Dziadku Mrozie uro­cza Śnieżynka. Poprowadzi ich, zlodowaciałych sołdatów, w śnież­ny przestwór, niby zajączki z przed­szkolnego widowiska. Takiego teatru, który na własny użytek Griszkowiec ochrzcił mia­nem nowego sentymentalizmu, widz dziś, po upiornej fali młodych brutalistów, wydaje się spragniony. Prawdziwa sztuka wymaga wszakże prawdziwego kunsztu. Ci, którym się wydaje, że Griszkowca da się za­grać metodą "bycia na scenie", przegrywają na całej linii. Jak Łu­kasz Simlat i Marcin Bosak (Żoł­nierz I i II), o których można po­wiedzieć tyle dobrego, że nauczyli się tekstu na pamięć. W najmniejszym stopniu nie byli partnerami dla Agnieszki Roszkowskiej, która wspaniale budowała swo­je, przemyślane w szczegółach, po­stacie dziewczyny - z rewelacyjnym epizodem bycia na rauszu - matki, Śnieżynki.

Łukasz Garlicki chciał się poka­zać jako reżyser. Stał z boku widow­ni i wybijał dłońmi nerwowe rytmy. Pozazdrościł Kantorowi albo Lupie. Aktorom to nie pomagało, widzom przeszkadzało w odbiorze. Na sali przeważali zresztą krewni i znajomi królika. Ustawicznymi chichotami dawali znać kolegom na scenie, że świetnie się bawią. I że z Griszkowca kompletnie nic nie zrozumieli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji