Artykuły

"Śpiewacy norymberscy" Wagnera po latach wracają do Polski. Z siermiężną inscenizacją i błędami w obsadzie

"Śpiewacy norymberscy" Richarda Wagnera reż. Michaela Sturma w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Było na co czekać, bo "Śpiewaków norymberskich" Wagnera nie grano u nas od 110 lat. Szkoda, że inscenizacja Michaela Sturma w Teatrze Wielkim w Poznaniu okazała się siermiężna i wydumana, a za sprawą błędu obsadowego wywrócono muzyczny sens tej opery. Świetnie dyryguje za to Gabriel Chmura.

Polska premiera "Śpiewaków norymberskich" odbyła się 8 maja 1908 r. w Warszawie, 40 lat po monachijskim prawykonaniu. Od tego czasu zaległa nad tym dziełem cisza, przerwana tylko raz, w 1925 r., kiedy to Artur Rodziński zadyrygował, ponownie w Warszawie, skróconą wersją tej opery.

Jak nie kochać Wagnera

Po wojnie Richard Wagner (1813-83), germanofil i ukochany kompozytor Hitlera (choć niekoniecznie hitlerowców), grany był w Polsce tylko okazyjnie. Z tego samego powodu zresztą w Izraelu do dziś nie można zagrać ani jednego taktu jego muzyki. Polacy jednak pokochali tego kompozytora miłością spóźnioną, lecz namiętną - każda wagnerowska premiera budzi dziś u nas żywe zainteresowanie.

Zaczęło się 16 lat temu od "Pierścienia Nibelunga" w Hali Stulecia we Wrocławiu. Duże zasługi ma Warszawa, w której można zobaczyć "Latającego Holendra", "Lohengrina" i "Tristana i Izoldę", oraz Poznań, gdzie pięć lat temu Gabriel Chmura, dyrektor artystyczny tamtejszego Teatru Wielkiego, poprowadził "Parsifala". Opera Wrocławska na początku lipca tego roku ma wystawić polską premierę jednej z pierwszych oper Wagnera, młodzieńczego "Zakazu miłości" na podstawie "Miarki za miarkę" Szekspira.

"Śpiewacy norymberscy" to pod wieloma względami wyjątek w twórczości Wagnera jako opera realistyczna i komiczna zarazem, napisana mniej skomplikowanym językiem harmonicznym niż wcześniejszy o trzy lata "Tristan i Izolda" i na mniejszy skład orkiestry. W II akcie "Śpiewaków" znać wprawdzie echo wielkiej miłosnej sceny z "Tristana i Izoldy", ale nie znajdziemy tu dekadenckiej idei spełnienia miłości w śmierci i poprzez śmierć (Liebestod). Zobaczymy trywialny happy end w stylu "żyli długo i szczęśliwie".

Najbardziej niemiecki Wagner

Nie ma w tej operze interwencji sił nadprzyrodzonych, nie ma bogów, półbogów i bohaterów z germańskiej mitologii, są za to mieszczanie, zamożni mieszkańcy XVI-wiecznej Norymbergi, ludzie z krwi i kości: kuśnierz, blacharz, piekarz, krawiec, pończosznik i inni, którzy działają w bractwie śpiewaczym. A jednak polski biograf Wagnera Bohdan Pociej właśnie "Śpiewaków" uważał za najbardziej niemieckie dzieło tego kompozytora, biorąc pod uwagę jego "zakorzenienie w tradycji narodowej".

Do Norymbergi przybywa rycerz Walther von Stolzing, który porzucił zbroję i miecz. Z miłości do Ewy, córki złotnika Pognera, chce zostać mieszczuchem i wziąć udział w turnieju śpiewaczym, którego zwycięzca poślubi Ewę i odziedziczy majątek złotnika. Ma rywala Beckmessera, miejskiego pisarczyka, który wyżywa się jako sędzia turniejowy, punktując błędy innych. Wagner ośmieszył tę postać z wyjątkową złośliwością, a jego współcześni dostrzegli w niej karykaturę wpływowego wiedeńskiego krytyka muzycznego Eduarda Hanslicka. Walther pokonuje w turnieju nieumiejącego śpiewać Beckmessera i zdobywa rękę zakochanej w nim Ewy.

"Śpiewacy norymberscy" jako średniowieczny moralitet

Co jest walorem poznańskiej inscenizacji "Śpiewaków"? Zaproszony do Teatru Wielkiego niemiecki reżyser Michael Sturm i scenograf Matthias Engelmann postanowili przywołać tradycję średniowiecznego moralitetu.

Spektakl rozgrywa się na scenie przyobleczonej w niebieski materiał imitujący kosmos z układem planet. Oprócz bohaterów opery pojawiają się tu postacie wywiedzione z tekstu libretta: anioł i diabeł, Adam i Ewa oraz biblijny król Dawid. Jest też postać samego Wagnera - gra go aktor z nałożoną na ramiona nienaturalnie wielką głową kompozytora zrobioną z papier mâché. To półkukła inspirowana teatrem Achima Freyera, u którego kiedyś asystował reżyser "Śpiewaków" Michael Sturm. Wagner jest zawsze silnie obecny w swoich dziełach. Widać w nich jego światopogląd i erudycję, ambicję i kompleksy - zdaje się mówić reżyser.

Wagner chciał mówić o sprawach uniwersalnych, o naturze świata, o jego żywiołach, o miłości i śmierci. W "Śpiewakach norymberskich" roztoczył wizję miasta artystów, miasta idealnego, które żyje muzyką - główną bohaterką tej opery. Mieszkańcy Norymbergi toczą między sobą spór o pryncypia sztuki: czy ma się ona kierować wyłącznie wypracowanymi przez pokolenia regułami, czy też należy wpuścić świeży powiew? W tym przypadku są to nieskrępowane regułami pieśni Walthera von Stolzinga, naturszczyka kierującego się głosem serca i miłością do natury. Popiera go szewc i poeta Hans Sachs bardzo dobrze kreowany w Poznaniu przez niemieckiego basa Franka van Hove.

Sachs to postać autentyczna, uważana za ojca literatury niemieckiej, w pewnym sensie również porte parole Wagnera, zwolennika nowatorstwa. Michael Sturm również wyróżnia tę postać jako dominującą nad otoczeniem szlachetnością i intelektem. Tam, gdzie pod koniec II aktu dochodzi do bójki mieszczan, reżyser nawiązał do "Siódmej pieczęci" Ingmara Bergmana. Strażnik Nocny, który nawołuje mieszczan do udania się na spoczynek, u Sturma przybiera postać czarnej śmierci z kosą i w błazeńskiej czapce, która właśnie położyła pokotem wszystkich mieszkańców Norymbergi. Ocalał tylko Sachs, który patrząc Śmierci prosto w oczy, proponuje jej partię szachów.

Mistrz wokalny bez talentu

O ile Frank van Hove tworzy przekonującą postać Sachsa, o tyle tenor Christian Voigt jako Walther jest pomyłką obsadową. Jego zduszony, momentami ledwo słyszalny głos wywraca do góry nogami muzyczny sens "Śpiewaków". Wagnerowski Walther z powodzeniem przecież walczy o miano mistrza wokalnego i czaruje wszystkich swoim głosem - ale nie w poznańskiej inscenizacji. Za to w roli Beckmessera, czyli wokalnego antytalentu, obsadzono lepiej brzmiącego śpiewaka Bjorna Waaga (tenor).

Świetnie za to wypadła orkiestra pod dyrekcją Gabriela Chmury, który świadomie eksponował motywy przewodnie i umiejętnie budował nastroje poszczególnych scen. Bardzo dobrze brzmiały też polskie głosy obsadzone w rolach drugoplanowych, zwłaszcza Rafał Korpik jako Pogner i Szymon Mechliński jako Kothner. Gorzej wypadł Piotr Friebe jako Dawid, który miał duże problemy z intonacją w I akcie. Bez zarzutu śpiewały Monika Mych-Nowicka jako Ewa i Magdalena Wilczyńska-Goś jako Magdalena.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji