Artykuły

Mieczysław Święcicki: Przerwany z nagła romans

Dwa dni wcześniej śpiewając w Piwnicy pod Baranami, do której trafił w 1958 roku, wyjątkowo długo żegnał się z publicznością, jakby nie chciał zejść z estrady... 5 lutego zmarł Mieczysław Święcicki, aktor, piosenkarz, artysta.

Był jednym z legendarnych artystów tego kabaretu i jednym z najbarwniejszych. Barwny niczym kolorowe krawaty, które kolekcjonował. Kupował je lub dostawał od wielbicielek. ("Nieraz, żeby wejść w moje łaski, zabierały je mężom i kochankom" - mówił mi kiedyś). Barwny niczym szaliki, które zakładał na estradę. I barwny niczym legenda, którą z bezbrzeżną fantazją i szczyptą samochwalstwa owiewał swą biografię. Dowodem wydana przed pięciu laty autoryzowana autobiografia Nie ma życia bez romansu, podpisana przez bezkrytycznych hagiografów Adama Jaźwieckiego i Jana Kochańczyka. Ileż w niej nieprawd, mistyfikacji, uroczych zmyśleń. Fakt, rozmówcą był zniewalającym. "Czaruś" - nazwie go koleżanka z kabaretu Barbara Nawratowicz. Zresztą... Jego skłonność do autokreacji i ja poznałem.

Mieczysław Święcicki. Książę Nastroju. Do końca trzymał fason. I snuł dalekosiężne plany. - Przeskoczę Ludwika Solskiego i życzę ci, żebyś ten jubileusz mych setnych urodzin mógł opisać - mówił mi przed 78. urodzinami. Zarazem jednak w ostatnich latach obchodził urodziny już nie co pięć lat, a corocznie. Osiemdziesiąte drugie przypadłyby 26 marca. Trzy dni przed śmiercią, kupując buty, powiedział: "Te będą do trumny".

Fizycznie mocno się zmienił, ale "to tylko lekka zmiana wizerunku". Poza tym, jak w piosence: "A w sercu ciągle maj" - wyznał mi parę lat temu.

Wciąż łaknął estrady, śpiewania, występów. Braw. Adoracji słuchaczy. Towarzyszyła mu wszak od ponad pół wieku.

Przybył do Krakowa w czerwcu 1956 roku z rodzimego Jarosławia, gdzie ukończył technikum budowlane, ale i średnią szkołę muzyczną. Nie dostał się na studia aktorskie, trafił na wydział wokalny Wyższej Szkoły Muzycznej. I szybko znalazł się w środowisku Piwnicy pod Baranami. Przystojny, z fantazją ubrany (na punkcie ubioru zawsze miał hyzia, jak przyznawał), czarujący wdziękiem, który łączył z "mimowolną nonszalancją nieco roztargnionego dandysa, usiłującego ukrywać nobliwą godność"

Z bezbrzeżną fantazją kreował swą biografię. Bo rozmówcą, podobnie jak interpretatorem romansów, był zniewalającym - jak pisał "Przekrój". I ze swym lirycznym barytonem, którym podśpiewywał na okrągło, co przyniosło mu ksywkę "Kallas", trafił do programu "Próba światła" (1958), stając się jednym z ważnych artystów tego kabaretu. No i to Święcicki przyprowadził doń kolegę z uczelni - Zygmunta Koniecznego. To od niego otrzymał pierwsze kompozycje, w tym wykonane na pierwszym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu i nagrodzone Nie wołaj mnie czy Groszki i róże i Grandę Valse Brillante -później przejęte przez Ewę Demarczyk, jak i jeden ze swych najsłynniejszych przebojów Jęczmienny łan ("a jam ją zgodną, chętną kładł wśród łanów, wśród jęczmienia"), którym -podobnie jak romansami białogwardyjskiego barda Aleksandra Wertyńskiego - czarował i uwodził panie przez cale życie. Nagrał je na wydanej w 1970 roku płycie Żółty anioł, na - dziś powiedzielibyśmy - płycie kultowej. A był też niezrównanym wykonawcą romansów cygańskich i ballad.

Był twórczy zawsze. Już w 1959 roku grał w Teatrze Rapsodycznym Mieczysława Kotlarczyka (po latach powie mi: "... to szkoła na tyle znakomita, że potem bez problemu zdałem w Warszawie egzamin na aktora dramatu i to przed samym Bohdanem Korzeniewskim"). Grał też cztery sezony w Starym Teatrze, m.in. w spektaklach Jerzego Jarockiego... W 1963 roku, w liczącym się wówczas Teatrze 38 sam wyreżyserował Stare baśń Kraszewskiego, znakomicie przyjętą. A później opuścił Kraków, został dyrektorem katowickiej Estrady i podjął współpracę z Teatrem Śląskim, gdzie wystawił w 1975 roku Romans niedokończony, wieńczący jego wieloletnią współpracę z Wertyńskim. To wtedy stworzył, powtarzaną później w wielu wersjach, opowieść o swej babce Anastazji Pietrownej, księżnej Święcickiej...

Lecz głównie pociągał go śpiew, on był też drogą do kariery. Szybko zatem ruszył Mieczysław Święcicki w Polskę, także z własnym recitalem. I tak to dzięki piosenkom barwnie "Przejdą (mu) wiosny i lata"...

Tak to pochłonięty karierą solową porzucił Piwnicę. Powrócił z okazji jej 45-lecia, kiedy już nie ciążyła pamięć o jego dawnych udziałach w Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. - Nie widziałem w tym żadnego kontekstu politycznego, zapraszali to śpiewałem... - bagatelizował Książę Nastroju po latach. Dla kabaretu był niczym arka między dawnymi i nowymi laty.

W pierwszą sobotę lutego, śpiewając w Piwnicy Nasza jest noc, wyjątkowo długo żegnał się z publicznością...

***

Wacław Krupiński

dziennikarz z ponad 40-letnim stażem, z czego ponad 30 oddał "Dziennikowi Polskiemu". Pisze o estradzie, teatrze, literaturze. W 2005 r. otrzymał Brązowy Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis, w 2008 - Złoty Laur "za mistrzostwo w sztuce publicystyki kulturalnej", przyznawany przez Filię Krakowską Fundacji Kultury Polskiej, w 2010 - Złotą Gruszkę, coroczną nagrodę Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy w Krakowie, w roku 2014 - Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Autor m.in.: Głowy piwniczne (WL), Zbigniew Wodecki. Pszczoła, Bach i skrzypce (Prószyński i S-ka), Jan Kanty Osobny (WL), Cytaty z młodości. Rozmowy z ludźmi kultury (Universitas).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji